„Psy 3. W imię zasad” nie są w stanie dorównać legendzie „jedynki”. I nie, to nie dlatego, że to zły film
„Psy 3. W imię zasad” to nie jest okropny film, ale fatalna kontynuacja kultowej serii. 5 powodów, dla których nowy film Władysława Pasikowskiego nie jest w stanie sprostać legendzie.
Na 3. część „Psów” czekałem z utęsknieniem, ale i z obawami. Wiedziałem, że powrót do tych samych bohaterów po tylu latach to ogromne ryzyko, że w całej kontynuacji chodzi tylko o łatwy zarobek, a nie o opowiedzenie satysfakcjonującej historii. I chociaż nie do końca zgadzam się z Przemkiem, że „to w najlepszym wypadku poprawny sensacyjniak klasy B”, ale zdaję sobie sprawę, iż to nie jest powrót, na jaki liczyliśmy.
Jest jednak 5 rzeczy, które sprawiają, że „Psy 3. W imię zasad” nie są w stanie sprostać legendzie „jedynki".
Poprzednicy korzystali z ważnych wydarzeń historycznych
Siła debiutujących w 1992 roku „Psów” opierała się o czasy, w jakich powstała. Transformacja ustrojowa, o której mam wrażenie ciągle za mało mówi się w polskim kinie, zmieniła zasady gry nie tylko w codzienności obywateli, ale również wymagała bardzo poważnych zmian w instytucjach. Sprawa najtrudniejsza była w służbach mundurowych. Te, w poprzednim systemie, były częścią aparatu opresji, a w odrodzonej Polsce, miały stać na straży prawa, porządku i w gruncie rzeczy chronić obywateli.
Pokazanie procesu weryfikacyjnego i uświadomienie tego, jak ważny był to mechanizm i przed jak wielkim wyzwaniem stali ludzie przejmujący władzę w nowej Polsce to jedna z największych zalet „Psów”. W nowej części nie ma tej doniosłości, brak tu jakiegokolwiek punktu, który wyróżniałby „Psy 3. W imię zasad” od innych filmów o współczesnym zgniłym systemie policyjnym i skorumpowanych gliniarzach.
Film „Psy 3. W imię zasad” nie radzi sobie z dialogami
Tu sprawa jest trochę bardziej złożona, bo Pasikowski nie ma ręki do dialogów (kto nie wierzy, niech sprawdzi film „Słodko gorzki”). Te często kwadratowe wypowiedzi i dialogi mają jednak swój urok i bardzo pasowały do pierwszej odsłony filmowej serii o Maurerze. Pełno tam teksów, które trafiły w końcu do języka potoczonego, mimo że były przerysowane, czasem karykaturalne. Zauważcie, że „Psy II: Ostatnia krew” nie miały już tego szczęścia, a z „trójką” jest jeszcze gorzej, bo z jednej strony wypowiedzi są wygładzone, a z drugiej często nie są w stanie udźwignąć filmowej dramaturgii.
Brak nieoczywistego bohatera
Władysławowi Pasikowskiemu udała się wybitna sztuka skonstruowania złożonego, ale też dramatycznego bohatera (albo raczej antybohatera), który mimo swojego bagażu został pokochany przez widzów. Trudno wyobrazić sobie bowiem na początku lat 90. profesję, która bardziej obrosłaby czarną legendą, niż pracę dla Służby Bezpieczeństwa. Zrobienie z najważniejszych postaci dawnych esbeków było ryzykowne, ale udało się doskonale. Posłuszny systemowi i zasadom Franciszek Maurer był protagonistą niemal idealnym. Moralnie dwuznacznym, ale twardym kręgosłupem zasad. Do tego uwikłanym w potworną przeszłość.
Można powiedzieć, że swoimi działaniami w filmie „Psy II: Ostatnia krew” Franz odkupił swoje winy. Przeszedł długą drogę, ale finalnie zniszczył pociąg z bronią, która jechała na linię frontu. Wiedział bowiem, że w wyniku jego działań cierpieć będą niewinni, zwykli ludzie. W filmie „Psy 3. W imię zasad” Maurer nie rozlicza się już z niczym, w gruncie rzeczy Pasikowski był zmuszony przekazać mu cudze motywacje. Bo przecież konflikt z pracownikiem GRU, cóż, jest pretekstowy.
W filmie „Psy 3. W imię zasad” zupełnie zrezygnowano z polityki
„Psy” miały transformację, palenie tajnych akt na wysypiskach śmieci, resortowe rozgrywki. Kontynuacja rozgrywała się w czasie konfliktu w Jugosławii, a działania bohaterów mogą mieć na nią pewien wpływ. W „Psach 3...” ta kwestia zanika zupełnie. To, co bohaterowie robią, z jednej strony jest związane jakoś powiązane ze służbami rosyjskimi, ale, jak już zostało wspomniane, to drobiazg, nic w porównaniu z tym, co widzieliśmy w poprzednich obrazach.
I chociaż „Psy 3. W imię zasad” mogłyby wybronić się stawianiem na większą intymność i psychologię bohaterów, to 1. części wątki polityczne nie przeszkadzały, aby pokazać wiernie i wiarygodnie swoje postacie.
Bo finalnie to niepotrzebna kontynuacja
Ten film mógłby się obronić, gdyby tylko nie niósł za sobą ciężaru poprzedników. Punkt wyjścia był bowiem arcytrudny, bo czas – czy tego chcemy, czy nie – robi swoje. Pasikowski zdecydował się pokazać swoich bohaterów u schyłku życia, odbierając im motywację, które mieli 25 lat wcześniej. Jednocześnie, aby mieć dla nich przeciwwagę, stworzono postać Wita, granego przez Dorocińskiego. To bohater świetnie zawieszony między prawem a przestępczością, sprawiedliwością a samosądem. Wyraźnie jednak zabrakło dla niego czasu, starając się opowiedzieć o bohaterach poprzednich filmów. Trzeba było na nowo nadać sens ich działaniom, rysować motywacje.
To o tyle bolesne, że widać, ile w ostatniej części „Psów” fan-service'u.
Bohaterowie i bohaterki, którzy pojawiają się na ekranie, są często zupełnie niepotrzebni, a ich obecność jest o tyle dziwna, że gdy widzieliśmy ich ostatnio, to ich życia były w zupełnie innym punkcie. Wiele tu też scen rymujących się z poprzednimi filmami, wystarczy wymienić więzienny monolog czy toasty. Czasem wypadają lepiej, czasem gorzej, ale niestety to w nich widać wyraźnie, jak wielkim fenomenem były „Psy” i co się z nim finalnie stało.