Stare psy słabo szczekają. Recenzujemy powrót Franza Maurera w filmie „Psy 3. W imię zasad”
Szkoda tylko, że w tym wszystkim sam reżyser, Władysław Pasikowski, zasad się nie trzyma i nie potrafi dać odejść swoim bohaterom w dobrym stylu. „Psy 3. W imię zasad” to w najlepszym wypadku poprawny sensacyjniak klasy B, a nie wielki powrót do kultowej serii.
OCENA
Wykrakałem. Od kiedy tylko dowiedziałem się, że powstaje nowa część „Psów” miałem złe przeczucia. Tak długa rozłąka z bohaterami nigdy nie robi dobrze, ani samemu filmowi ani odbiorcom. Rozumiem, że żyjemy w czasach afirmacji nostalgii i powrotów do popkulturowych marek z lat 80. i 90., ale czasem trzeba się na serio zastanowić: czy ma to w ogóle sens?. I nie chodzi mi tu o „sens” komercyjny, bo ten pewnie i jest, tylko bardziej „sens” związany z poważnym podejściem do bohaterów, fabuły i przede wszystkim fanów serii.
Niby można było mieć nadzieję, że „Psy 3” mają szansę się udać, biorąc pod uwagę fakt, że za kamerą ponownie stanął Władysław Pasikowski, Bogusław Linda powraca jako Franz Maurer, ale niestety na niewiele się to zdało.
Właściwie to jedynym „namacalnym” łącznikiem trzeciej części „Psów” z poprzednikami jest muzyka.
Charakterystyczne dźwięki trąbki od razu wprowadzają nas w atmosferę pamiętaną z pierwszych odsłon serii, obejmują w ramy tego świata. Cała reszta to niespójny mętlik wątków i postaci, które krzątają się w jedną i drugą stronę w zwyczajnie kiepsko napisanym scenariuszu.
Akurat wątek wyjścia Franza Maurera z więzienia po 25 latach, choć wcale nie nowy ani oryginalny, mógł być ciekawym punktem wyjścia dla pokazania zderzenia się tej postaci, ukształtowanej w kompletnie innych czasach i warunkach, z rzeczywistością A.D. 2019 i tym samym z życiem w drugiej dekadzie XXI wieku. Niestety Pasikowski właściwie kompletnie go porzucił – zamiast tego wplótł do fabuły wątek skupiony wokół postaci Wita (Marcin Dorociński), który dopiero po czasie splata się z Maurerem. Do pewnego momentu można odnieść wrażenie, że Pasikowski próbował nakręcić tu dwa filmy w jednym, z równoległymi wątkami, niekoniecznie pasującymi do siebie, a raczej istniejącymi obok siebie.
Można to poniekąd zrozumieć, Wit, w teorii, może być następcą Maurera i przejąć pałeczkę lidera serii „Psy” w kolejnych częściach (które, mam nadzieję, nie powstaną). Szkoda tylko, że jest postacią, która w ogóle nie zapada w pamieć. Choć oczywiście Marcin Dorociński solidnie go zagrał, to jednak Wit jest prostu kolejny twardym gliniarzem, jakich w polskim kinie widzieliśmy już całe masy.
Maurer tymczasem, jak wszyscy dobrze pamiętamy, to antybohater-symbol, który był ucieleśnieniem okresu transformacji w Polsce. Tak było w 1992 roku.
W 2019 jest on już tylko zanikającym cieniem/duchem tego co było. Jest niczym zombie, którego ktoś wypuścił z katakumb, ślamazarnie pełzający między scenami. Jedyne co mu zostało to kilka charakterystycznych kwestii, specyficzna manieryczna flegma, a reszta to jazda na kliszach, a właściwie ich strzępach, które pozostały po młodszej wersji. I jest to smutny widok. Po raz kolejny udowadniający, że nie ma nic gorszego dla kultowej/legendarnej serii jak niepotrzebny, nieprzemyślany powrót na siłę.
Jeszcze gdyby „Psy 3” były naprawdę naprawdę wielkim sensacyjnym widowiskiem, z nowoczesnymi sekwencjami akcji oraz dobrze rozpisaną dramaturgią i motywacją postaci (czego w nowym filmie Pasikowskiego absolutnie brak) i udanym ograniem starych, znanych bohaterów po latach, to byłbym w stanie ten sequel zaakceptować. Tak się jednak nie stało.
Chwilami miałem wrażenie, że dla reżysera czas się zatrzymał.
Niby umieścił swoją akcją współcześnie, ale ja miałem poczucie, że oglądam rozgrywający się w latach 90. Postaci, nawet te młodszego pokolenia, mówią odklejonym od rzeczywistości językiem, pomieszkują w starych, brzydkich mieszkaniach z umeblowaniem pamiętającym prezydenturę Lecha Wałęsy; kobiety pełnią tu rolę scenografii (zaraz wrócę do tego wątku), a właściwie jedynym „rekwizytem”, który łączy „Psy 3” z czasami obecnymi jest pojawiający się w paru scenach smartfon. Wyszła z tego zwykła ramota, która nawet nie potrafi umiejętnie grać na sentymentach fanów serii.
Wszyscy dobrze pamiętamy jaką rolę spełniały kobiety w „Psach” (i w ogóle w kinie sensacyjnym z lat 80. czy 90.). Nie zmienia to jednak faktu, że „Psy 3. W imię zasad” są filmem wyprodukowanym i rozgrywającym się w roku 2019. Tymczasem u Pasikowskiego (który jak widać nie uznaje ruchu #MeToo) kobiety występują praktycznie jedynie np. w wulgarnej anegdocie współwięźnia Maurera na początku filmu (grany przez Arka Jakubika mężczyzna opowiada o historii kolegi, który pracował w prosektorium i zaczął kopulować 18-letnią denatką). Potem widzimy je jako striptizerki, dosłownie w tle, później jako prostytutki stojące przy drodze.
Wit w pewnym momencie spotyka za ladą na stacji benzynowej pośrodku pustkowia ekspedientkę Olę (Dominika Walo), która wygląda jak modelka, i która niemalże sama wchodzi mu do łóżka. Tylko po to, by film mógł mieć obowiązkową scenę seksu z nastrojową muzyką, odsłoniętym damskim biustem i ładnie skadrowanym cieniem żaluzji na jej ciele. Jej wątek jest tak bardzo pretekstowy, że chwilami ociera się o niezamierzony pastisz.
Pierwsze „Psy” nie miały może jakiejś wybitnej fabuły, ale scenariusz był przynajmniej solidnie napisany. Było napięcie, dobrze nakreślone postaci (które z czasem stały się kultowe), dialogi, które przeszły do popkultury i języka potocznego.
W „Psach” Pasikowski w kapitalnym stylu adaptował zachodnie (i azjatyckie) modele sensacyjnego kina akcji na realia Polski tuż po wyjściu z komunizmu. Co ważne, także formalnie dwie pierwsze części serii były ewidentnym popisem reżyserskim. Uważam wręcz, przyglądając się podobnym gatunkowo produkcjom z tamtych lat, że „Psy” były absolutnym ewenementem polskiej kinematografii. To film, który bez wstydu do dziś można pokazywać na Zachodzie ludziom wychowanym na hollywoodzkich akcyjniakach i produkcjach Johna Woo.
O filmie „Psy 3. W imię zasad” nie można niestety powiedzieć tego samego. To właściwie mniej wulgarna i trochę mądrzejsza wersja tego, co serwuje nam ostatnio Patryk Vega.
Niczym specjalnym się ten film nie wyróżnia, co jest chyba najbardziej bolesne, biorąc pod uwagę renomę poprzednich odsłon „Psów”. Dialogi są tu po prostu fatalne. Spora część z nich jest tu właściwie tylko po to, by wypełnić czas trwania filmu. Nie ma w nich ani krzty dobrego warsztatu, wydają się napisane niedbale i od niechcenia, byleby tylko postaci miały coś do powiedzenia.
Czy Polska w ogóle czekała na „Psy 3”? Wydaje mi się, że nie.
Poprzednie części umiejętnie łączyły sensację, intrygę kryminalną oraz próbowano skomentować stań ówczesnej polskiej policji w czasach „Polskiego Dzikiego Zachodu”. Wszystko to miało sens i stanowiło całkiem zręczną metaforę początku lat 90. Podaną w atrakcyjnej formie. Nowa odsłona „Psów” nie jest już żadną metaforą, to produkcja boleśnie dosłowna, chaotyczna, pozbawiona jakiegokolwiek ładunku emocjonalnego. Nie ma tu ani dialogów, które zapamiętacie, ani postaci czy kreacji aktorskich (poza irytującą i rozedrganą rolą Pazury, resztą obsady wykonuje jedynie poprawną robotę), które zostaną z wami na kolejne 25 lat.
Wykrakałem więc. Mam za swoje.
Legenda „Psów” została skruszona w moich oczach. Choć „Psy 3” to film, który łatwo zapomnieć, to jednak ogólnego rozczarowania z takiego epilogu historii Franza Maurera łatwo nie wymażę z głowy. Cytując jeden z bardziej "poetyckich" tekstów z "Psów 3": On nie żyje i żyć już nie będzie, posłużę się mało oryginalną parafrazą – bo to zły film jest (przepraszam, nie mogłem się powstrzymać).