"Queer" jest gorący, leniwy, piękny i miejscami szokujący. Ale czy to wystarczy, by Luca Guadagnino mógł zbierać pochwały za swój najnowszy film?

Ten, kto choć raz spotkał się z wyreżyserowaną przez Lukę Guadagnino produkcją z pewnością od razu rozpozna, że "Queer" to jego dzieło. Filmowiec oddał klimat gorącego Meksyku, gdzie w zatłoczonej knajpie unosi się woń papierosowego dymu, piwa i spoconych ciał, a atmosferę zagęszcza uczucie pożądania i namiętności. Guadagnino łamie wszelkie konwenanse, odziera bohaterów z pruderyjności i po prostu idzie na całość, dlatego też mocno abstrakcyjny "Queer" nie jest dla każdego. Miłośnicy włoskiego twórcy z pewnością dostrzegą jednak, że nawet najdrobniejsze szczegóły i najprostsze zabiegi po dotknięciu magiczną ręką Guadagnino zmieniają się w złoto.
Queer: recenzja filmu Luki Guadagnino z Danielem Craigiem w roli głównej
Scenariusz autorstwa Justina Kurtizkesa inspirowany jest powieścią "Pedał" (oryg. "Queer") Williamsa S. Burroughsa z 1985 r., która jest rozszerzeniem pierwszej książki Borroughsa o tytule "Ćpun" z 1953 r. Co ciekawe, istnieją właściwie dwie wersje "Ćpuna" - pierwsza z nich (oryg. "Junkie") została wydana w 1953 r. w ocenzurowanej wersji i, choć odniosła komercyjny sukces, to w środowisku krytyków przeszła bez echa. W 1977 r. nakładem wydawnictwa Penguin Books ukazała się natomiast nieocenzurowana wersja "Ćpuna" (oryg. "Junky") i tym razem zwróciła uwagę szerszej publiczności.
Na początku lat 50. z pewnością były to treści szokujące - homoseksualne wątki mogły być w tamtych czasach zbyt obsceniczne - jednak ponad dwie dekady później "Pedał" zyskał sympatię czytelników. I chociaż w 2025 r. tego typu tematy już wielokrotnie były podnoszone przez filmowców, nawet na te czasy po części autobiograficzna powieść Williamsa S. Burroughsa zaadaptowana przez Guadagnino jest niezwykle mocna i z brutalną szczerością przedstawia losy głównego bohatera.
"Queer" skupia się na Williamie Lee (Daniel Craig), przystojnym geju i amerykańskim pisarzu żyjącym w latach 50., który postanawia uciec z Nowego Jorku przez zgiełkiem miasta. Mężczyzna osiedla się w stolicy Meksyku, gdzie na heroinowym haju spędza czas na upijaniu się tanim alkoholem w lokalnym barze. Poznaje tam wiele mu podobnych bywalców - ludzi zagubionych i nieodnajdujących się w życiu w społeczeństwie. Wśród tych często specyficznych osób Lee poszukuje bliskości, starając się nawiązać romantyczny kontakt. Zażyłość znajduje u dużo młodszego od siebie Gene'a Allertona (Drew Starkey), z którym wyrusza w podróż w głąb Ameryki Południowej, by odnaleźć tajemniczą halucynogenną roślinę.
Film jest dokładnie tak abstrakcyjny, jak brzmi, szczególnie w jego końcowej części. W międzyczasie na ekranie pojawiają się surrealistyczne sceny, które ogląda się tak, jakby samemu przez cały seans wciągało się to i owo. Niektóre momenty odbiera się tak, jakby samemu było się na haju, ze względu na spowolnione tempo i dbałość o każdy szczegół - kamera jest na przykład zainteresowana nie tylko tym, że jeden z bohaterów zdejmuje okulary, ale również tym, gdzie je odkłada.
Guadagnino nie boi się pokazywać intymnych w całej okazałości. I nie są to jedynie krótkie fragmenty, które mają dać znać widzowi, że doszło do zbliżenia, ale tak długie ujęcia, ile seks mógłby trwać w rzeczywistości. Nie jest to bynajmniej przyjemny i skąpany włoskim słońcem obraz rodem z "Tamte dni, tamte noce", choć w jakimś sensie w całej tej brutalnej i chwilami brudnej rzeczywistości nosi on znamiona delikatności i namiętnej miłości.
"Queer" może być dla niektórych trudnym doświadczeniem filmowym ze względu na luźną fabułę, która składa się ze zbitek scen. Początkowo dotyczą one bardzo powolnego rozwijania się relacji Lee i Allertona, która rodzi się z aluzji i rzucania ukradkowych spojrzeń, aż w końcu równie powoli prowadzi do destrukcji obojga bohaterów. W międzyczasie, zarówno Lee jak i Allerton, wpadają w spiralę absurdu, narkotyków i bólu, z którego trudno jest się już wydostać.
Trudno jest jednoznacznie ocenić film Guadagnino. Bo chociaż bez wątpienia jest on fenomenalny pod względem kadrów, leniwie płynących scen, w których można się zatopić, to jednocześnie ma się wrażenie, że do niczego nie prowadzi. Reżyser prowadzi widzów za rękę, prowadząc ich coraz głębiej w surrealistyczny świat, ale w pewnym momencie przestaje to przynosić satysfakcję. Kolejne fragmenty osobno są piękne i poruszające, lecz jako całość jawią się trochę jako przerost formy nad treścią.
Ale do rzeczy: czy "Queer" warto obejrzeć? Jest to zdecydowanie seans dla odważnych - w końcu tak samo zuchwałe jest dzieło Williamsa S. Burroughsa - ale warte poświęcenia tych nieco ponad dwóch godzin. "Queer" ma w sobie coś, co udowadnia, że Guadagnino z czułością i delikatnością mógłby przedstawić relację osadzoną w nawet najbardziej brutalnych warunkach. Potrafi ciągnąć jedną scenę długo, lecz kiedy kończy, następuje powrót do rzeczywistości.
Myślę, że "Queer" to nieco bardziej dojrzała, surrealistyczna i brutalna wersja "Tamtych dni, tamtych nocy". Jeśli jesteście fanami twórczości włoskiego reżysera, to jego nowa produkcja może wam przypaść do gustu. Wydaje mi się, że to trochę powrót do jego stylu, którego nie znalazłam w "Challengers". I chyba właśnie taki Guadagnino jest mi najbliższy. A Daniel Craig jest fenomenalny.
Premiera "Queer" 21 marca w kinach.
- Tytuł filmu: Queer
- Rok produkcji: 2025
- Czas trwania: 2h 15m
- Reżyseria: Luca Guadagnino
- Obsada: Daniel Craig, Drew Starkey, Lesley Manville, Jason Schwartzman
- Nasza ocena: 6/10
- Ocena IMDb: 6.5/10