REKLAMA

Chyba nie dało się zrobić tego lepiej. Widzieliśmy film „Rocketman”

„To będzie szalona podróż” – zapowiada grany przez Richarda Maddena John Reid. W kinach pojawił się „Rocketman”, film o jedynym w swoim rodzaju Eltonie Johnie.

rocketman recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Może przypadek „Bohemian Rhapsody” nauczył choć niektórych widzów, że biograficzny film fabularny ma to do siebie, że stosuje skróty fabularne, pewne przeinaczenia, a nawet (to najbardziej kontrowersyjne) przekłamania. Z „Rocketmanem” sprawa ma się podobnie – musimy przygotować się na to, że biografia Eltona Johna jest tu podana wyrywkowo, w sposób skondensowany. No i przede wszystkim – to musical, więc pewne pominięcia są tu wskazane dla utrzymania odpowiedniej dramaturgii. Będąc już na to przygotowanym, można cieszyć się z widowiska nakręconego na podstawie scenariusza Lee Halla.

Widowiska, rozpoczynającego się w momencie, w którym Elton John, międzynarodowa gwiazda rocka, bożyszcze tłumów, odnoszący olbrzymie sukcesy artysta, postanawia iść na odwyk. Ten moment kulminacyjny jest punktem wyjścia do rozważań na temat samotności artysty, jego tożsamości, potrzeb i relacji z innymi. To dobry punkt wyjścia do rozpoczęcia opowieści, choć w rzeczywistości nastąpił on na innym etapie kariery Eltona Johna. Ale, jak już wspomniałam wcześniej, musimy się przygotować na pewne różnice względem rzeczywistej historii.

„Rocketman” to niesamowicie ważny sprawdzian w karierze Tarona Egertona.

Pierwsza tak ważna, złożona pierwszoplanowa rola, w jaką przyszło mu się wcielić. Brytyjczyk poradził sobie świetnie, pokazując barwną osobowość artysty bardzo przekonująco. Z kolei duet Egerton i Jamie Bell, jako Elton John i Bernie Taupin, dobrze pokazuje przyjaźń mężczyzn i współpracowników, która momentami bywała chyba dość szorstka, jednak przetrwała długie lata. Popisy wokalne Egertona robią całkiem niezłe wrażenie, ale jeszcze większe wrażenie robią świeże aranżacje utworów Eltona Johna. Można ich zresztą posłuchać w serwisach streamingowych.

„To będzie szalona podróż” - zapowiada, a może ostrzega Eltona Johna John Reid (Richard Madden).

Przyszły manager i partner gwiazdora przedstawia się mu po koncercie w kultowym amerykańskim klubie Troubadour. Zdanie będące kwintesencją całego życia Eltona Johna w filmie pada w przełomowym momencie dla jego kariery. Później twórcy dwoją się i troją, by oddać na ekranie to szaleństwo. Za pomocą dynamicznych ujęć, sekwencji rodem z muzycznego klipu, pokazania trudnej relacji gwiazdy z rodzicami czy podkreślenia jego problemów z uzależnieniami. Jest oczywiście dużo kiczu i co najważniejsze – świetnych kostiumów, odtwarzających rzeczywiste fantazyjne stroje sceniczne Eltona.

rocketman recenzja
REKLAMA

Piosenki Eltona Johna pojawiają się w filmie nie zawsze zgodnie z chronologią prawdziwych wydarzeń, ale to nie problem – kolejne przeboje wybrzmiewają w odpowiednich momentach, idealnie dopasowując się do danych sytuacji z życia gwiazdora. Muzyk jest właśnie w trakcie ostatniej trasy koncertowej, po której planuje emeryturę i poświęcenie swojego czasu rodzinie. Czy można sobie wyobrazić lepsze zwieńczenie kariery niż ten film?

Chyba nie dało się zrobić tego lepiej.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA