Santa Clarita Diet nadal bawi, choć ciut mniej niż debiutancki sezon. Pierwsze pozytywne zaskoczenie minęło i chyba dlatego perypetie rodziny Hammondów nie robią już takiego wrażenia jak zeszłoroczna seria z Drew Barrymore i Timothym Olyphantem w rolach głównych.
OCENA
Nie jestem jakąś specjalną fanką zombie. Jeśli już jednak mam oglądać na ekranie pożeranie ludzkich mózgów, zdecydowanie wolę, kiedy jest to sprzedane widzom w komediowej formule. Historia rodziny Hammondów, która musi zmierzyć się z tym, że jedno z nich pewnego dnia umiera, ale wciąż ostatecznie żyje i zamienia sałatki na ludzkie mięso, zachwyciła mnie od pierwszego odcinka. Niech rekomendacją będzie to, że oglądając Santa Clarita Diet, śmiałam się na głos do ekranu monitora, co niestety nie zdarza mi się zbyt często.
2. sezon serialu jest bezpośrednią kontynuacją wątków z pierwszej serii.
Obędzie się jednak bez większych zaskoczeń. Wiemy już, że Sheila jest zombie, a jej mąż i córka pomagają kobiecie żyć w nowym ciele. Ciele, które się rozpada (przecież ona już nie żyje!) i które potrzebuje innego paliwa niż dotychczas. W nowych odcinkach bohaterowie kontynuują więc swój zbrodniczy proceder i - wikłając się w coraz to nowe problemy - poszukują wraz z Sheilą pożywienia. Jej dieta, jakby się tak na zimno zastanowić, wcale nie jest taka wymagająca.
Główna bohaterka nie wybrzydza - smakują jej znajomi, przypadkowi przechodnie, a nawet naziści.
Ale to nie dobór menu Sheili będzie największym zmartwieniem Hammondów. Policjantka, z którą kobieta się zaprzyjaźnia, depcze im po piętach. W Santa Clarita w tajemniczych okolicznościach znika coraz więcej osób. A ci, jak się szybko okaże, nie lądują tylko na talerzu Sheili. Zombie jest więcej i stanowią coraz bardziej realne zagrożenie, także dla rodziny Hammondów, która przez to może wpaść w ręce wymiaru sprawiedliwości.
Sheila i jej mąż będą próbowali dowiedzieć się, jak to się stało, że zwykła agentka nieruchomości z dnia na dzień stała się żądnym ludzkiej krwi... potworem.
2. sezon Santa Clarita Diet wprowadza nowe postaci, które - jak się domyślam - pozwolą kontynuować produkcję. Dostajemy nowe tajemnice, nowe zagadki do rozwiązania, coraz głębiej zanurzamy się w tę opowieść. Opowieść, którą przyjemnie i z rozbawieniem się ogląda, ale tak naprawdę... nic poza tym. Nie traktowałabym tego jednak w żadnym razie jako wadę.
Mamy już wystarczająco dużo produkcji, które czegoś od nas wymagają. Tutaj wszystko jest łatwe, przyjemne, dowcipne, podane na tacy. I jeżeli nie mieszkamy w Kalifornii, to naprawdę niczym nie musimy się przejmować.