Obejrzałam pierwszy sezon "Serii niefortunnych zdarzeń" od Netfliksa i wiem jedno - mimo że mamy dopiero styczeń, ten tytuł ma ogromne szanse, by zostać jednym z najlepszych seriali tego roku. To produkcja przewrotna, która zaskakuje. Druga część "Serii..." robi to jeszcze mocniej niż sam początek opowieści.
Uwaga, spoilery! Jeśli jeszcze nie widziałeś pierwszego sezonu "Serii niefortunnych zdarzeń", czym prędzej opuść ten tekst.
W recenzji czterech pierwszych odcinków "Serii niefortunnych zdarzeń" napisałam, że serial poszerza opowieść, którą znamy z filmu z Jimem Carreyem w roli głównej. Historia Netfliksa już od początku jest wielowątkowa. Pierwszy twist - i jak się okazuje w siódmym odcinku - nie ostatni pojawia się już w pierwszym epizodzie.
Pod koniec odcinka otwierającego "Serię niefortunnych zdarzeń" poznajemy... Ojca i Matkę, jak przedstawieni zostają Will Arnett i Cobie Smulders w napisach końcowych odcinka.
Losy tych dwóch postaci śledzimy przez cały pierwszy sezon. Wiemy, że są rodzicami trójki dzieci, wiemy, że pojawiają się na wszystkich zdjęciach, na których główni bohaterowie odnajdują swoich rodziców. Wiemy także, że są w Peru, gdzie z wujkiem Montym mieli się wybrać Baudelaire'owie. Możemy być pewni, że serialowi Ojciec i Matka są zamieszani w dzialania jakiegoś tajnego stowarzyszenia, wszak mają charakterystyczną dla wszystkich tych osób lunetkę.
Jesteśmy pewni, że w serialu wszystko będzie inaczej.
Pomimo słów narratora opowieści, Lemony'ego Snicketa, który cały czas mówi nam, że życie głównych bohaterów było tragiczne, wierzymy, że ich rodzice... żyją. W szóstym odcinku są zresztą o krok od spotkania, kiedy Ojciec i Matka przelatują nad jeziorem, po którym płyną Klaus, Wioletka i Słoneczko.
Ale to tylko złudzenie. Siódmy odcinek wywraca wszystko do góry nogami.
Kiedy Ojciec i Matka już mają spotkać się ze swoimi dziećmi, stojąc przed żółtymi drzwiami, widzimy Wioletkę, Klausa i Słoneczko, którzy również znajdują się przed takimi samymi drzwiami, ale z drugiej strony. Niestety, okazuje się, że są to zupełnie inne drzwi, tylko wyglądające tak samo. Ojciec i Matka wracają do swego domu, do trójki innych dzieci. Padliśmy jako widzowie ofiarą oszustwa? Tak! Sami daliśmy sie oszukać, wierząc, że wszystko dobrze się skończy. Tak naprawdę nie mieliśmy żadnych twardych dowodów na to, aby twierdzić, że przedstawieni Ojciec i Matka są rodzicami trójki głównych postaci.
Twórcy serialu zastosowali genialny twist. I trzeba nam wiedzieć, że zupełnie nie na darmo. Nie chodziło o to, byśmy spadli z foteli (co w moim przypadku prawie im się udało, chcac nie chcąc). Ta historia będzie miała swój ciąg dalszy.
W finałowym odcinku "Serii niefortunnych zdarzeń" trójka Baudelaire'ów trafia do szkoły z internatem, która architektonicznie przypomina cmentarz. Do tej samej szkoły trafia... inne rodzeństwo, dzieci wspomnianych Ojca i Matki, którzy zginęli w pożarze, tak jak rodzice Baudelaire'ów. Obie rodziny są w posiadaniu dwóch części jednej lunetki. Czy to pomoże rozwiązać im tajemniczą zagadkę związaną ze śmiercią ich rodzin i tajnym stowarzyszeniem?
Liczę na to, że tak. Pozbawiona złudzeń co do tego, że wszystko dobrze się skończy, a Klaus, Wioletka i Słoneczko odnajdą swoją rodzinę, mam nadzieję, że chociaż poznają prawdę.
A możemy być już pewni, że tak się stanie. Albo przynajmniej, że dzieci bedą miały okazę spróbować. Powstaną kolejne sezony "Serii niefortunnych zdarzeń". Nie wiem jak wy, ale ja już nie mogę się doczekać. Choćby miało być najstraszniej.
PS Trzeba wierzyć Lemony'em Snicketowi. On naprawdę wie, o czym mówi.