Wasze ukochane seriale przeszły do świata gier mobilnych. Produkcje na bazie „Bleach”, „Gry o tron” i innych serii są wielkimi hitami
Popularne seriale od pewnego czasu cieszyły się coraz większą popularnością na rynku gier mobilnych, ale w ostatnich tygodniach mamy do czynienia z prawdziwym wysypem nowych tytułów. Nowe produkcje na swojej licencji dostały m.in. „Bleach”, „Gra o tron”, „U nas w Filadelfii” czy „Archer”. Jakie gry mają największe powodzenie i czego wynika cały trend?
Nie ma najmniejszych wątpliwości, że żyjemy w epoce zdominowanej przez wielkie popkulturowe marki. A seriale zajmują wśród nich miejsce niezwykle zaszczytne i istotne. Współczesna popkultura chętnie korzysta przy tym z wielu platform dystrybucji, bo przecież im więcej różnych produktów powstałych na bazie jednego tytułu, tym (potencjalnie) większy zysk. Nie od dzisiaj wiadomo jednak, że tego typu próby prowadzą przeważnie do powstania dzieł robionych na szybko, bez pomysłu i zrozumienia źródeł sukcesu oryginału. Na temat słabości gier wideo tworzonych na licencji filmów i filmów czerpiących inspirację z gier napisano już w przeszłości wiele.
Co oczywiście nie powstrzymuje wielkich wytwórni i stacji telewizyjnych przed podejmowaniem kolejnych prób. Zwłaszcza, gdy mają do czynienia z rynkiem tak błyskawicznie rozwijającym się, co branża gier mobilnych. Dlatego w przeciągu zaledwie kilku miesięcy nowe produkcje na swojej licencji wypuścili producenci takich seriali jak „Gra o tron”, „Bleach” czy „One Punch Man”. A to zapewne nie koniec.
Za protoplastę łączenia się światów seriali i gier mobile należy uznać „The Simpsons: Tapped Out”. Produkcja została pobrana ponad 100 mln razy.
Stworzona przez EA Mobile gra miała swoją premierę już w lutym 2012 roku na iOS i dwanaście miesięcy później na urządzeniach z Androidem. Celem postawionym przed użytkownikiem było zarządzanie mieszkańcami Springfield, systematyczna rozbudowa miasta i wypełnianie zadań postawionych przed poszczególnymi postaciami. Produkcja była dostępna za darmo, ale model określany jeszcze wówczas jako free-to-play w rzeczywistości wymagał wręcz od graczy płacenia pieniędzy. W swoim stylu EA nałożyło bowiem bardzo duże ograniczenia na liczbę akcji możliwych do wykonania dzięki zasobom uzyskanym bez uiszczenia dobrowolnej opłaty.
Dlatego granie w „The Simpsons: Tapped Out” za darmo było doświadczeniem mocno frustrującym. A kontrowersji związanych z tytułem pojawiło się więcej. Liczba błędów na starcie była tak ogromna, że Electronic Arts zostało zmuszone do czasowego wycofania produktu z App Store. Gra nie była też najlepiej zoptymalizowana, więc wymagała bardzo długich ekranów ładowania, zwłaszcza na nieco starszych smartfonach. Chciwość „The Simpsons: Tapped Out” w swoich epizodach wyśmiały zresztą „South Park”... i sami „Simpsonowie”. Wszystko to nie przełożyło się jednak na zniechęcenie odbiorców. Wręcz przeciwnie, według ostatnich doniesień EA miało na niej zarobić już 200 mln dolarów.
W kolejnych latach rozwój gier na licencji seriali był skokowy, a swoje tytuły dostały „Gra o tron”, „Narcos” czy „Stranger Things”.
Podejście do całego trendu platformy Netflix rzuca zresztą dosyć ciekawe światło na całą sprawę. W teorii firma powinna mu przewodzić, a tymczasem może się pochwalić niedużą liczbą gier mobilnych. Popularny serwis VOD dosyć niechętnie podchodzi jednak do tego typu poszerzania uniwersum swoich największych produkcji. Wyjątkiem jest tylko „Stranger Things”, który w ostatnich dwóch latach dostał już kilka komiksów, książek, a o mały włos doczekałby się też gry na komputery i konsole.
Nie zmienia to faktu, że fani wspomnianych produkcji z dużym entuzjazmem podeszli do możliwości grania swoimi ulubionymi postaciami. „Game of Thrones: Conquest” doczekała się ponad 10 mln użytkowników, „Narcos: Cartel Wars” podobnie, a debiutująca w październiku 2017 roku „Stranger Things: The Game” ponad 5 mln. Po kilku latach posuchy na przełomie 2016 i 2017 roku nastąpiła zresztą 1. fala popularności gier mobilnych opartych na licencji seriali, bo wówczas powstały również tytuły takie jak „Desperate Housewives”, „Trailer Park Boys: Greasy Money”, „Fear the Walking Dead: Dead Run”czy najpopularniejszy z nich „South Park: Phone Destroyer” i „Rick and Morty: Pocket Mortys” (ponad 10 mln pobrań na głowę). Natomiast część debiutujących wtedy tytułów nie stała jednak na przesadnie wysokim poziomie i obecnie nie są już dostępne w obu sklepach z aplikacjami.
„South Park”, podobnie jak „Simpsonowie”, mógł się też pochwalić udziałem dużego gracza na rynku gier wideo, w tym wypadku Ubisoftu. Francuska firma ma opinię niewiele lepszej od Electronic Arts, ale akurat Trey Parker i Matt Stone nie mogą raczej narzekać na sposób, w jaki potraktowała ich markę. Właściwie wszystkie produkcje stworzone w ramach tej współpracy doczekały się pozytywnych ocen do krytyków i graczy.
Adaptacje seriali animowanych przewodzą trendowi na rynku gier mobilnych, bo nie wymagają tworzenia nowej stylizacji.
Siłą rzeczy tytuły na Androida i iOS nie mogą nie pochwalić ultrarealistyczną grafiką, bo możliwości smartfonów są ograniczone. Dlatego praktycznie każda gra oparta na serialach idzie w mniej lub bardziej umowną kreskówkowość. Tylko autorzy „Game of Thrones: Conquest” wybierali odmienną ścieżkę i ograniczyli się do obrazów bezpośrednio przeniesionych z aktorskiej produkcji. W przypadku dzieł bazujących na animacji ten problem da się przeskoczyć bardzo łatwo, co znacząco ogranicza etap pre-produkcji.
Trwająca od kilkunastu tygodni nowa fala mobilnych gier na licencji popularnych seriali tylko to potwierdza. W tym czasie do użytkowników dotarły nowości z postaciami seriali „Bleach”, „One Punch Man”, „Archer”, „American Dad”, „U nas w Filadelfii” i „Gra o tron”. Tylko te dwa ostatnie nie są animacjami. Przewaga jest więc wyraźna. Da się też zauważyć większe zainteresowanie grami anime, bo choć wcześniej istniały już tego typu tytuły (związane z „One Piece”, „Naruto” czy „Dragon Ball Super”), to ich popularność nie była tak duża a tempo wzrostu tak szybkie jak w przypadku „Bleach: Immortal Soul” i „One Punch Man: Road to Hero 2.0”.
Wiąże się to ze wzmożoną kampanią reklamową i sprawniejszym niż przed laty remarketingiem.
Fani animacji z całego świata informowali o podawanych bez przerwy przez Google'a reklamach powstających jak grzyby po deszczu produkcji. Między marcem a majem trudno było obejrzeć jakiekolwiek wideo poświęcone anime na YouTubie, które nie miałoby reklamy „Bleach: Immortal Soul”. Czy to w formie baneru, czy fragmentu polecanego przez youtuberów. A pobranie jednego tytułu automatycznie sprawiało, że urządzenie było zalewane propozycjami kolejnych gier.
Wydaje się, że do wzmożonej popularności tego typu produktów przyczyniło się też uregulowanie i ujednolicenie formuły, która obecnie odpowiada obu stronom. Na papierze od czasu „The Simpsons: Tapped Out” nie zmieniło się wiele, bo nadal mamy do czynienia z tytułami dostępnymi do pobrania bez dodatkowych opłat, ale zawierającymi różne mikrotransakcje. Natomiast przeważnie nie są to już w tak bezwstydny sposób produkty działające na zasadzie free-to-play ale pay-to-win. W zdecydowaną większość najnowszych tytułów z powodzeniem da się grać z przyjemnością nie wydawszy choćby centa.
Czy obecny trend utrzyma się dłużej i w najbliższych miesiącach doczekamy się kolejnych dzieł opartych na popularnych produkcjach wieloodcinkowych? Szybkość z jaką poszczególne gry znalazły pokaźną grupę odbiorców sugeruje wysokie prawdopodobieństwo takiego scenariusza. Bo przecież wciąż nie brakuje seriali, które czekają na adaptację na inne medium, a dopóki użytkownicy są chętni płacić mikrotransakcje, producenci nie mogą narzekać na opłacalność całego przedsięwzięcia.