Nie wiem jak Wam, ale mi tytuł "Słodka jak cukierek" kojarzy się z wyrobem filmowym - teoretycznie - tylko dla dorosłych. Konkretniej mówiąc - nie tyle z erotyką, co z niskobudżetową pornografią. I de facto wcale tak bardzo się nie pomyliłem, jak mogłoby się wydawać...
Oczywiście, od razu uspokajając przeciwników wszelkiej maści obrazów ukazujących sceny z latającymi na ekranie telewizora gołymi tyłkami i z obnażonymi, obfitymi piersiami ładnych panienek, recenzowany przeze mnie film nie należy do gatunku porno lub czegoś bardziej ostrego. Jest to zwyczajna budżetowa komedia - jak informuje nas napis na pudełku - "ociekająca seksem". Słodko? Po obejrzeniu - niekoniecznie.
Zacznę może od plusów. Jakich plusów?! Tak naprawdę trudno mi tu jakiekolwiek wymienić. Z przykrością (lub też nie) stwierdzam, że "Słodka jak cukierek" z cudowną Carmen Electrą filmem dobrym nie jest. Tą Carmen Electrą?! Ano tą. To chyba jedyna rzecz (pardon, osoba) dla której warto obejrzeć ten - niezbyt udany - wytwór.
Poznajemy w nim historię dwóch studentów, myślących realnie o karierze w prawdziwym, filmowym biznesie. Pragną (a może tylko jeden pragnie?) nakręcić swój własny pełnometrażowy film, który wyciągnie ich z codziennego "bagna". Tak więc Joe i Baggy zaczynają poszukiwać wytwórni, która przyjmie ich pod swoje skrzydła z otwartymi ramionami. Niestety (stety?), poszukiwania poszły na marne. Do czasu, kiedy przypadkiem (łut szczęścia, zwykły przypadek, a może dar Boży?) zauważają tabliczkę z nazwą przemysłowego zakładu produkującego... pornosy. Nasze dwie (nierozłączne?) papużki odebrały wstępną rozmowę z osobą prowadzącą ową wytwórnię jako pierwszy krok do sławy. Jednak nie od razu Wieżę Eiffla zbudowano. Właściciel wytwórni zainwestuje w ich pierwsze filmowe dzieło pod warunkiem, że w roli głównej wystąpi gwiazda porno - Candy vel Cukiereczek. I to tyle, jeśli chodzi o beznadziejną fabułę, która kończy się rozdaniem nagród - coś w rodzaju "mini-Oscara" - Złotego Kutasa.
Obsada nie składa się z wielkich gwiazd, poza tą, która wcieliła się w główną bohaterkę. Osobiście najbardziej do gustu przypadła mi rola Baggy'ego (Tom Burke) - mogliśmy go już zobaczyć w akcji choćby w "Rozpustniku" z Johnnym Deppem czy w innych filmach, raczej mało znanych w Polsce. I w sumie jako jeden z niewielu (a do tych "niewielu" zalicza się również najbardziej znana chyba osoba w tej produkcji - Carmen) spisał się, moim zdaniem, nad wyraz dobrze. Gra naturalnie i ogólnie nie można mu zbyt wiele zarzucić (za sprawą jego tekstów można się uśmiechnąć, i to nie raz). Wcielił się w postać, której niekoniecznie podobała się wizja zrobienia filmu z pikantniejszymi scenami. Ale czego to się nie robi dla sławy. Dobrze, że chociaż... A nie, nie będę nic zdradzał, bo nie wypada.
Jeśli do kiepskiej historii dorzucimy nie najlepszą grę aktorską (niby nie jest źle, ale zawsze mogło być lepiej) i tragiczne zakończenie, to otrzymamy zaledwie marną produkcję. Żartów w niej tyle, co kot napłakał, a jak już jakieś są - to raczej na niskim poziomie. A jeśli ponadto weźmiemy pod uwagę, że jest to komedia, a w zaledwie kilku scenach usłyszałem echo mojego chichotu, to świadczy to o jakości, jaką sobą prezentuje film. Brakuje w nim tego, czego dawno już nie zauważyłem w żadnej od paru lat komedii, czyli humoru. Poza paroma wspomnianymi momentami, w których zaledwie roześmiałem się cicho, nic nie potrafiło mnie w "Słodka jak cukierek" rozweselić. A poziom niektórych dowcipów był wręcz zaskakująco żenujący...
Po przeczytaniu powyższych słów nie sposób nie odnieść wrażenia, że "Słodka jak cukierek" nie należy do ambitnego kina i broń Boże na pewno z założeń twórców nie było celem doń należeć. W swojej klasie film wypada normalnie, nie wybija się ani pozytywnie, ani negatywnie. Ot, dostajemy kolejną, głupią, schematyczną komedię z ambitnymi, głównymi bohaterami i piękną Electrą. Szkoda, że ten obraz w swoim gatunku plasuje się poniżej normy. Ni to bawi, ni zachwyca. Raczej nudzi i poraża prymitywizmem. Spodobać się może chyba tylko niezbyt rozgarniętym nastolatkom, które na dźwięk odrobinę wulgarnych słów, określających narządy płciowe (zarówno męskie, jak i żeńskie) wybuchają gromkim śmiechem. I fanom Carmen Electry.
Wydanie DVD, które przyszło mi recenzować, jest bardzo ubogie. Właściwie nic poza filmem nie oferuje. Ale za dość niską cenę, którą widzicie w metryczce, czego innego oczekiwać? Na zakończenie pragnę oznajmić, że te ponad 80 minut, jakie przeznaczyłem na obejrzenie tej projekcji, były czasem straconym. "Słodka jak cukierek" zasługuje na kurzenie się na półce albo bycie podstawką pod kawę. Obejrzeć można tylko, jeśli naprawdę nie macie co robić, a umieracie z monotonii i uwielbiacie osobę, która wcieliła się w rolę tytułowego Cukiereczka.