REKLAMA

Śmierć nie jest wieczna. Za to adaptacje Stephena Kinga jak najbardziej. „Smętarz dla zwierzaków” - recenzja

Moda na horrory Stephena Kinga trwa w najlepsze od kilku lat. Powieści amerykańskiego twórcy zawsze stanowią dobrą bazę pod filmowe adaptacje, ale niekoniecznie przekłada się to na doskonałe filmy. Jak poradziła więc sobie nowa wersja „Smętarza dla zwierzaków”?

smętarz dla zwierzaków recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Powody niemijającej popularności twórczości Stephena Kinga można by wymieniać długo. Amerykański twórca od samego początku interesował Hollywood, które dostrzegło w jego dziełach ogromny scenariuszowy potencjał. Nie wszystkie dotychczasowe ekranizacje horrorów Kinga stały jednak na najwyższym poziomie. Na każde „Carrie”, „Cujo” i „To” przypadało kilka przeciętnych produkcji, które często za bardzo „majstrowały” przy oryginalnym pomyśle mistrza horroru i płaciły tego cenę.

Nazwisko Kinga wciąż przyciąga jednak do kin dziesiątki widzów, dlatego w ostatnim czasie nie brakowało kolejnych adaptacji. Dziś do kin trafiła nowa wersja „Smętarza dla zwierzaków”. Autor oryginalnej książki przyznał kiedyś, że niewiele dzieł przestraszyło go w trakcie pisania tak bardzo jak opowieść o rodzinie Creedów.

I trudno mu się dziwić – „Smętarz dla zwierzaków” podejmuje tematy, które w większości horrorów są uznawane za tabu.

Głównym bohaterem filmu jest doktor Louis Creed. Mężczyzna opuścił Boston i przeniósł się do małego miasteczka Ludlow, by móc spędzać więcej czasu z żoną i dwójką małych dzieci. Nowy dom Creedów otacza z trzech stron nieprzenikniony las, a tuż obok jest też ruchliwa, słabo zabezpieczona droga. W pierwszej chwili wydaje się, że przeprowadzka będzie darem od losu dla Louisa, Rachel oraz Ellie i małego Gage'a. Po pewnym czasie na rodzinę zaczynają jednak spadać kolejne problemy, których kulminacją jest śmierć ukochanego kota dziewczynki, Churcha.

smętarz dla zwierzaków recenzja

Tuż za domem Creedów znajduje się tytułowy Smętarz dla zwierzaków, gdzie pokolenia mieszkańców Ludlow chowały ukochanych pupili. Louis postanawia pochować tam kota za namową sąsiada, Juda Crandalla. Mężczyźni wychodzą w nocy, ale zamiast na Smętarz udają się głębiej w las. Za barierą z drzew i mokradłem znajdują tajemnicze miejsce, zamieszkiwane niegdyś przez rdzennych Amerykanów. Louis grzebie tam Churcha. Tej samej nocy kot powraca do domu. Żywy, ale nie do końca ten sam. Bardziej agresywny i okrutny. Okazuje się, że nad lasem wokół Ludlow panują tajemnicze moce.

Film autorstwa duetu Kevin Kolsch-Dennis Widmyer w tym miejscu w dosyć wyraźny sposób odchodzi od fabuły znanej z powieści Kinga.

To kontrowersyjna decyzja. Kolsch i Widmyer zupełnie odmieniają ostatni akt filmu i przestawiają akcenty, które przecież zostały udanie rozłożone w dziele Kinga. Jednocześnie trudno traktować ją w kategorii zaskakującego twistu (mimo, że reżyserzy tak właśnie próbują sprzedać ten moment), ponieważ została pokazana we wszystkich zwiastunach. Wyraźnie nie zagrało tutaj coś na linii twórcy-marketing filmu.

Najbardziej zadeklarowani fani powieści zapewne będą się oburzać, że nowy „Smętarz dla zwierzaków” tak wyraźnie odstępuje od wizji Stephena Kinga. Na najbardziej podstawowym poziomie nie ma w tym jednak niczego złego. Język kina różni się od tego, co znamy z literatury. Część przeróbek da się bez problemu logicznie wytłumaczyć. A wymyślony przez twórców twist ma całkiem spory potencjał, który niestety nie zostaje jednak do końca wykorzystany.

„Smętarz dla zwierzaków” nadal udanie opowiada o rodzicielskiej miłości, poczuciu straty i ponurych konsekwencjach naszych wyborów. Relacje między Creedami zostały zagrane bardzo wiarygodnie, dlatego tragedia, która ich spotyka w drugiej połowie filmu skutecznie rezonuje z widzami. Znacznie gorzej wychodzi jednak przedstawienia otoczki Lidlow. Na całym tym zamieszaniu najbardziej traci postać Juda Crandalla. John Lithgow gra sąsiada Creedów ze zwyczajową dla siebie sympatyczną charyzmą, ale z motywacji i przeszłości jego bohatera zostaje wyciętych tak wiele szczegółów, że naprawdę trudno zrozumieć, dlaczego zdecydował się pokazać Louisowi przeklęty cmentarz.

„Smętarz dla zwierzaków” jest filmem niepokojącym i wciągającym, ale niekoniecznie przerażającym.

REKLAMA

Cała opowieść nawet mimo zmian wciąż budzi grozę, również dzięki swojej uniwersalności. Każdy człowiek na miejscu Louisa mógłby zdecydować się na podobne wybory. Jego upadek jest więc upadkiem każdego człowieka, który poznał miłość. O ile jednak scenariusz został przygotowany sprawnie, to zdecydowanie gorzej wypadają elementy reżyserskie. Nowy „Smętarz dla zwierzaków” zbyt często straszy w  sztampowy sposób, za pomocą nastrojowej muzyki i wyskakujących przed widzem straszydeł. Upodabnia się w ten sposób to dziesiątek innych horrów, które każdego roku trafiają na rynek. Niepotrzebnie, bo w prowadzeniu akcji w finałowej sekwencji widać choćby inspirację slasherami z lat 80. Podobnych momentów inności jest jednak za mało. A potencjał historii naprawdę można było też przenieść na oryginalność rozwiązań reżyserskich.

Finałowa ocena dzieła Kolscha i Widmyera będzie więc po części zależeć od nastawienia widza. Najwierniejsi fani Kinga mogą poczuć się zawiedzeni, ale trudno nie odnieść wrażenia, że to nie do nich został skierowany „Smętarz dla zwierzaków”. To raczej produkcja dla nowego pokolenia, które dopiero zacznie wchodzić w świat książek Kinga. W dużej mierze również dzięki nowym adaptacjom. Paradoksalnie może w tym pomóc właśnie „Smętarz dla zwierzaków”, który jest dobrym filmem, ale absolutnie niewierną ekranizacją.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA