REKLAMA

Smykałka do wojny

W historii powszechnej są takie postaci, których nie zmaże i tysiąc nadchodzących epok. Napoleon Bonaparte, uzurpator XIX-wiecznej Europy. Winston Churchill, jeden z ojców zjednoczonej Europy. Piotr Selwestrowicz, dzięki któremu czytacie te słowa. W historii naszego uniwersum pisanej przez Jacka McDevitta takim właśnie człowiekiem jest Christopher Sim - przywódcą floty gwiezdnej koalicji ludzi podczas wojny z Aszijurami, tajemniczą rasą obcych. A jednak są tacy, którzy rozkopaliby grób Sima, by tylko odkryć szereg tajemnic, jakie on tam ze sobą zabrał.

Rozrywka Blog
REKLAMA

Jednym z takich ludzi był Gabriel Benedict. Był, ale nie jest. Zmarł w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach, na pokładzie statku Capella, który dosłownie rozpłynął się w próżni. Jednak domorosły archeolog, jeden z najbardziej cenionych w branży, przygotował się na tę okoliczność. Nakazał on swemu siostrzeńcowi, Aleksowi Benedictowi, handlarzowi antykami, by kontynuował on jego badania. Jak się później okazuje, ktoś próbuje przeszkodzić mu w spełnieniu ostatniej woli wuja, włamując się do jego domu i kradnąc moduły pamięci dla Jacoba - "zaawansowanej reagującej sieci danych", który odegra później znaczącą rolę w poszukiwaniach Aleksa. A zresztą, żeby to jeden raz! Bo okazuje się, że informacje, które może zdobyć, mogą mieć ogromne znaczenie dla całej ludzkości. A dotyczą, jakżeby inaczej, historii Christophera Sima, która wcale nie musi być taka, jak głoszą podręczniki od historii.

REKLAMA

Zawsze potrafiłem docenić ogrom, zróżnicowanie i szczegółowe, niemalże drobiazgowe dopracowanie stworzonego od podstaw świata. Wprawdzie nikt w promieniu kilku lat świetlnych od Ziemi nie potrafi nawet polizać pięt J.R.R. Tolkienowi i Frankowi Herbertowi, ale wizja Wszechświata według Jacka McDevitta wydaje się być dosyć spójną. No i sposób, w jaki autor kreśli swój świat przed oczami czytelnika jest zupełnie inny niż w dziełach wyżej wymienionych pisarzy - robi to bardziej ogólnie, można by powiedzieć - po łebkach, ale ten nastrój niedopowiedzenia ma swoje plusy. Mnie na przykład drażnił podczas lektury Diuny fakt, że co rusz musiałem zaglądać do słownika terminów na końcu książki.

Ale oprócz nieźle przedstawionego świata, na plus zaliczyć można Smykałce do wojny także fabułę. Akcja jest poprowadzona jednak dość specyficznie, przez większość czasu czytamy o poszukiwaniach Aleksa, który wertuje wszelkie opasłe tomiska, które mogłyby go naprowadzić na jakiś trop, odwiedza setki organizacji i osób prywatnych, związanych z jego wujem lub bezpośrednio z historią Sima, ogląda mnóstwo symulacji bitew historycznych, odwiedza osobiście miejsca niektórych z nich, stara się łączyć fakty (w czym oprócz wspomnianego Jacoba pomaga mu też znajoma Gabriela, Chase) i tak dalej. A jeśli już dochodzi do momentu, gdzie akcja wyraźnie przyspiesza, tak przykuwa to odbiorcę do powieści, że nie sposób przerwać choćby na moment. Na tym właśnie polega subtelność McDevitta - powoli prowadzi on akcję, pozwala chłonąć spokojnie poznane fakty (a tych jest mnóstwo, z początku łatwo pomylić wiele nazwisk i nazw planet czy statków), co jakiś czas dając czytelnikowi zastrzyk adrenaliny.

REKLAMA

No właśnie, multum postaci, wątków historycznych etc. przeszkadza w skupieniu się na konkretnym aspekcie powieści. W efekcie cały czas musimy być przygotowani na kolejny zalew nowych informacji, które rzucą nieco światła na rozwiązywaną przez Aleksa sprawę. Nawet sam główny bohater jest taki... nijaki. Niby wiemy, czym zajmował się wcześniej, ale o sobie Alex nie mówi praktycznie nic. Co dziwniejsze, narracja jest prowadzona pierwszoosobowo, co powinno wymusić taki zabieg. Szkoda, wielka szkoda. Mimo to jednak nie sposób nie zżyć się z naszym herosem choćby dlatego, że na takowego się on nie próbuje stylizować. Ma swoje przywary, chwile słabości, ale i chwile triumfu. I tę radość z odniesionego sukcesu właśnie z nim dzielimy.

Mimo tych wszystkich wymienionych wad, czytałem powieść z zapartym tchem. Z pewnością nie jest to książka, przez którą można olać ważny sprawdzian następnego dnia, ale i tak warto po nią sięgnąć. Szczególnie że jest to dopiero pierwszy tom o przygodach Aleksa Benedicta. Gdyby tylko nie ta cena...

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA