HBO ma nowy hit, chociaż obawiam się, że przejdzie bez echa. Oceniamy „Spisek przeciwko Ameryce”
„Spisek przeciwko Ameryce” to nowy serial HBO, który nie powinien ujść waszej uwadze. Przedstawia alternatywną historię USA, w której w latach 40. prezydentem zostaje antysemita.
OCENA
Philip Roth, a w zasadzie Philip Milton Roth, to amerykański pisarz żydowskiego pochodzenia (to ważne), który urodził się w 1933 roku, konkretnie 19 marca, zmarł w 2018. Zbliża się więc rocznica urodzin autora i chyba trochę z tej okazji HBO przygotowało premierę serialu, który nawiązuje do jednej z jego najlepszych powieści. Chociaż dorobek pisarza jest wyjątkowo obfity, to kilka z jego historii odcisnęło piętno nie tylko na czytelnikach zza oceanu, ale również w Polsce.
Jedna z moich ulubionych, „Kompleks Portnoya”, jest analizą męskości w bardzo trudnym, pełnym obostrzeń społecznych świecie, gdzie żądze i pragnienia bywają tłumione, a i tak wychodzą na wierzch. Powieść jest wyjątkowo dosłowna, pełna bardzo osobistych wątków, stanowi pewnego rodzaju sesję terapeutyczną (tak zresztą jest zbudowana), w której człowiek poddany takim a nie innym, dość restrykcyjnym, zasadom wychowania i socjalizacji, powoli płonie z niespełnionych żądz. Co ważne, książka ta jest częściowo analizą, portretem amerykańskich Żydów.
Podobna sytuacja ma miejsce w powieści „Spisek przeciwko Ameryce”.
To też świat widziany z perspektywy żydowskiej rodziny, a raczej młodego chłopaka, który opisuje, jak toczą się losy jego familii, gdy do Białego Domu wprowadza się Charles A. Lindbergh. Lindbergh istniał naprawdę, to postać historyczna. Philip Roth zdecydował się jednak, aby to on zasiadł na fotelu prezydenckim. W realnym świecie Franklin Delano Roosevelt łamie tak zwany konwenans konstytucyjny i decyduje się startować w wyborach, mimo że ma za sobą już dwie kadencje, zrobi to jeszcze raz i kolejny raz wygra. Jak toczą się losy USA, świata i jak wielkie konsekwencje dla Europy ma choćby to, że Roosevelt pod koniec wojny był już starszym, schorowanym człowiekiem, wiemy wszyscy, a my Polacy wiemy boleśnie.
Roth decyduje się jednak odsunąć Roosevelta, a w jego miejsce wstawić lotnika, który jako pierwszy samodzielnie przeleciał przez Atlantyk. Rzecz tylko w tym, że pisarz portretuje go jako antysemitę zafascynowanego III Rzeszą. Gdy obejmuje prezydencki fotel, zaczynają się represje, początkowo powolne, drobne, potem coraz ostrzejsze, ale wszystkie pozbawiają zwłaszcza Żydów godności.
Serial, co zrozumiałe, prowadzi fabułę inaczej niż powieść.
W produkcji HBO dostajemy szerszą perspektywę, a rodzina pokazywana jest bardziej obiektywnie. Chociaż zdaje się, że centralnymi bohaterami są młodzi chłopcy i ich spojrzenie jest ważne, to właśnie coś na kształt opowieści rodzinnej próbuje zbudować serialowy „Spisek przeciwko Ameryce”. Familia Levinów mieszka w New Jersey i nadchodzący polityczny wicher odczuje na własnej skórze, tak jak my odczuwamy zmiany w prawodawstwie, tak aktualne dzisiaj epidemie, burze polityczne, czyli niejako mimochodem. Dopiero gdy rozpędzona furmanka historii wjeżdża na nasze podwórze, zaczynamy zauważać, że coś się zmieniło, być może nieodwracalnie.
Taki właśnie jest „Spisek przeciwko Ameryce”.
Pokazuje wielką historię w mikroskali. Wiele informacji zdobywamy mimochodem właśnie, podczas sąsiedzkich pogaduszek, z radia grającego w tle. To świetnie zarysowana perspektywa, zwłaszcza że jeden z jego twórców, David Simon pokazał, że portrety środowisk, wycinków miejskiego życia wychodzą mu świetnie. Prawie 20 lat temu zrobił m.in. „Prawo ulicy”, a całkiem niedawno „Kroniki Times Square”.
Nie opowiadam jednak tego wszystkiego, aby przekonać kogokolwiek do obejrzenia serialu, bo to robi niesamowita obsada (Winona Ryder, Zoe Kazan, Morgan Spector, John Turturro), niezbyt często eksploatowany w serialach klimat lat 40. XX wieku, pokazany z perspektywy zwykłych ludzi pozornie bardzo oddalonych od trwającego konfliktu. To wystarczy, aby włączyć ten miniserial i oddać się mu bez reszty.
Nie dajcie się jednak zwieść pozornej aktualności.
Bo niby ta polityczna fikcja rymuje się ze światem współczesnym, pełnym obawy o to, jakie konsekwencje będzie miała epidemia koronawirusa, czy mającym Donalda Trumpa jako „najpotężniejszego człowieka na ziemi”. Wnioski można oczywiście wyciągać, można patrzeć na to, jak kuriozalne decyzje podjęli serialowi Amerykanie, wybierając człowieka, który zaprzeczy wszystkim wartościom, jakie reprezentowały sobą (przynajmniej deklaratywnie) Stany Zjednoczone Ameryki. Można zamyślić się mądrze i powiedzieć: „to tak samo jak dzisiaj!”. Ale to droga na skróty, która jest w dodatku dość leniwa i jałowa.
Znacznie istotniejsze wydaje się pytanie o to, jak niewiele trzeba, aby zmienić losy świata. I nie dotyczy to tylko bardzo burzliwych czasów II wojny światowej. Niewielka iskra może zmienić mentalność ludzi, zmienić obywatela w potwora, a potwora w wyzwoliciela. Siła „Spisku przeciwko Ameryce” wynika bowiem z tego, że jest to produkcja szalenie uniwersalna. Tak uniwersalna jak miłość, nienawiść, wierność i zdrada. Umieszczenie jej w kontekście represjonowanych Żydów i Ameryki osiadającej na mieliźnie ksenofobii to kostium, jaki zakłada na swoją trochę już wyświechtaną koszulę.
Gdy do całej tej politycznej otoczki dodamy to, co naprawdę jest ważne, a więc ludzi, ofiary i sprawców, to ujrzymy, jak wiele rzeczy mogło potoczyć się inaczej, jak ludzkie losy mogłyby wyglądać. I na nic nam analiza traktatów podpisywanych sympatycznym tuszem, przesuwanie pionków na geopolitycznej mapie świata, gdy tak naprawdę najważniejsi w historiach wszelkich wojen, wydarzeń politycznych są ludzie i ich losy.
Roth w całym swoim geniuszu pozostał bardzo ludzki, doskonale zdając sobie, że to masy i ludzie wikłani są w historię, normy, relacje społeczne, często nie mając na nie wpływu.
I serial doskonale podejmuje tę myśl i jest niemal idealnym spadkobiercą powieści. Tak to się robi, a przynajmniej powinno.