Coraz mniej piracimy, bo wolimy płacić za słuchanie muzyki. Tak wynika z najnowszych badań
Raport Międzynarodowej Federacji Przemysłu Muzycznego IFPI za 2018 rok wskazuje, że piractwo muzyczne ma się coraz gorzej. Rośnie sprzedaż muzyki, głównie w streamingu oraz w wersji winylowej. Jest dobrze!
Z raportu IFPI za 2018 rok możemy przede wszystkim dowiedzieć się, że minione 12 miesięcy było już czwartym rokiem z rzędu, w którym odnotowano wzrosty w sprzedaży muzyki. To oznacza, że mamy do czynienia ze stałym, stabilnym odchodzeniem od piractwa na rzecz zakupu albumów/piosenek z legalnych źródeł. A to znakomita wiadomość.
Potwierdza ona teorię dotyczącą tego, że w erze internetu piractwo mogło się „rozhulać” ze względu na brak legalnej alternatywy dla torrentów i łatwego dostępu do muzyki w sieci. Wraz z pojawieniem się serwisów streamingowych, takich jak Spotify czy Tidal, bariera dostępności została zniwelowana i niemała część ludzi bez problemu zaczęła kupować albumy bądź poszczególne piosenki online legalnie.
Światowe przychody rynku muzycznego w 2018 roku wyniosły aż 19,1 mld dol. To wzrost o prawie 10 proc. względem 2017 roku.
Co więcej, zyski ze streamingu wzrosły o 34 proc. względem 2017 roku, a także stanowią już one prawie połowę (46,9 proc.) globalnych przychodów z muzyki.
Liczba użytkowników serwisów streamingowych wynosi ponad 255 mln. Jeśli chodzi o sprzedaż nośników fizycznych, to nie powinno nas dziwić, że notuje ona spadki. W 2018 roku o 10,1 proc. Choć szczerze mówiąc nie jest to, przynajmniej dla mnie, aż tak wielki spadek, jakiego można było się spodziewać. Sądziłem, że płyty CD radzą sobie o wiele gorzej.
W Polsce wzrosty są o wiele mniejsze, ale to nadal wzrosty. Przychody ze sprzedaży muzyki w Polsce wyniosły 412,2 mln zł., co jest 2,9 proc. w górę w porównaniu z 2018 rokiem. Sprzedaż muzyki w streamingu stanowi 35 proc. naszego rynku, a w 2018 roku po raz pierwszy przekroczyła granicę powyżej 100 mln zł.
Mówiąc wprost – jest bardzo dobrze, są wzrosty, czyli żyć, nie umierać. O ile jesteśmy wytwórnią muzyczną bądź serwisem streamingowym. Sami artyści w tym wszystkim odgrywają ciągle dość niewielką rolę.
Nie jest może marginalna, ale jednak wydaje się karygodnie mała. W 2017 roku, dla przykładu, muzycy otrzymali raptem 12 proc. z rocznych przychodów całej branży. Cała reszta rozkłada się, w zależności od umów, pomiędzy pośredników.
Serwisy streamingowe także nie są zbyt hojne względem serca swojego biznesu, czyli muzyków. Na Tidalu artysta potrzebuje 117 tys. odtworzeń danego kawałka, by zarobić za niego… 1 tys. dol. Spotify płaci za pojedyncze odtworzenie utworu jego autorowi 0,00437 dol. By dotruchtać w okolice średniej krajowej pensji w USA (a nawet i w okolice polskiej) muzyk potrzebowałby ponad 300 tys. odtworzeń swojego dzieła. I nawet fakt, że Spotify ma obecnie ponad 200 mln użytkowników nie sprawia, że każdy ma szansę bez problemu uzyskać te 300 tys. odtworzeń.
Oczywiście muzycy cały czas walczą, domagając się podwyżek, i te stopniowo mają miejsce, ale jesteśmy jeszcze daleko od zrównoważonej dystrybucji dochodów. Być może więc wzrosty przychodów w przemyśle muzycznym okażą się pierwszym krokiem ku polepszaniu się zarobków także i samych muzyków.