REKLAMA

Star Trek jest w moim DNA – rozmawiamy z Jasonem Isaacsem, gwiazdą serialu Star Trek: Discovery

Już w najbliższy poniedziałek, 25 września, w Netfliksie pojawi się pierwszy odcinek serialu Star Trek: Discovery. Rozmawialiśmy z jedną z gwiazd produkcji, Jasonem Isaacsem, który w serialu wciela się w kapitana Gabriela Lorkę. Aktor znany m. in. z roli Lucjusza Malfoya z serii o Harrym Potterze, powiedział nam, czym jest dla niego Star Trek i jak pracowało się przy nowej serii, kiedy jest się fanem oryginalnego tytułu z lat 60.

jason isaacs wywiad
REKLAMA
REKLAMA

Marcin Zwierzchowski: Porozmawiajmy o tonie Discovery. Star Trek, jaki oglądałem w młodości, nie był przeładowany akcją. Oczywiście nie brakowało jej, ale też nie było zbyt wiele. Jak wygląda ta równowaga w przypadku Discovery?

Jason Isaacs: Mamy akcję. Oczywiście zwiastuny są nią wypełnione, bo tak właśnie robi się w zwiastunach, ale nie odzwierciedlają one serialu. Jedną z dużych różnic, i sądzę radości tej wersji Star Treka, jest to, że tak naprawdę jest to piętnastogodzinna, ciągła narracja, jak w powieści, więc wszystkie związki pomiędzy postaciami mogą się swobodniej gmatwać, a do tego są bardziej zakorzenione w treści. W serialu bardziej niż o wybuchy chodzi raczej o to, jak ze sobą działamy i kim jesteśmy wobec siebie nawzajem.

A jak widzi pan granego przez siebie Lorkę? Wydaje się, że chce zwyciężyć, że może dla niego to nie jest podróż ku nieznanemu…

Należy pamiętać, że akcja serialu toczy się 10 lat przed tym, jak Kirk ustanowił Pierwszą Dyrektywę. Federacja jeszcze nie dojrzała do tego etapu. To czas wojny i czas kryzysu. Najpierw trzeba poradzić sobie z ludźmi, którzy do nas strzelają, nim będzie można się zastanawiać, jaką piosenkę będziemy śpiewać przy ognisku. (śmiech) Lorca jest właściwym człowiekiem, by być dowódcą w tak trudnych czasach. Ale i on się zmienia. Zmienia sposób bycia, to kim jest oraz jak odnosi się do innych ludzi. Wydaje mi się, że jak w przypadku każdej dobrze napisanej postaci, nie da się go tak łatwo zdefiniować. Tak samo jest z ludźmi w prawdziwym świecie.

Jak bardzo był pan świadom, czym jest Star Trek, zanim dołączył pan do obsady Discovery?

Dorastałem ze Star Trekiem. Jest w moim DNA. Stał się tłem mojego dzieciństwa. Jedyne, co jako rodzina robiliśmy razem – to brutalnie pokazuje kulturalną pustynię, na jakiej się wychowywałem, ale nieważne (śmiech) – razem jedynie oglądaliśmy telewizję. To właśnie robiliśmy. Gdy nie graliśmy w piłkę, a dorastałem w Liverpoolu z trójką braci, oglądaliśmy telewizję. Byliśmy ściśnięci w najmniejszym pokoju w domu. Mieliśmy też trochę ładniejszy pokój, w którym wszystkie meble obłożone były plastikową folią na wypadek wizyty, nie wiem, Królowej albo prezydenta USA; nigdy jednak nas nie odwiedzili… Wszyscy mieszkaliśmy w najmniejszym pokoju i ściśnięci na kanapie oglądaliśmy telewizję. Zajadle walczyliśmy, dosłownie biliśmy się o to, który kanał będziemy oglądać. Jak byłem dzieckiem nie było zbyt wielu kanałów. Najpierw były dwa, potem trzy, a wreszcie cztery. A potem weszły pierwsze piloty do telewizorów, które z początku były po prostu guzikiem, walczyliśmy więc o pilota.

Przerywaliśmy walkę, gdy w telewizji był Star Trek. Chcieliśmy oglądać go wszyscy. Oglądałem wszystkie odcinki Oryginalnej Serii dziesiątki razy, ponieważ tak często je powtarzano. Były istotną częścią mojego dzieciństwa. Spędziłem chyba gladwellowskie 10000 godzin, usiłując unieść filiżankę za pomocą umysłu, ponieważ w odcinku Na koniec galaktyki członek załogi Kirka zaczął od unoszenia filiżanek, by na końcu stać się bogiem i mieć wszystkie związane z tym moce. Kilka razy myślałem, że udało mi się dojrzeć drgnięcie filiżanki (śmiech). Pewnie to przeciąg trzasnął oknem. Nie wiem.

Miałem też koszmary dotyczące choroby Rosłych. Choroba Rosłych to… pamiętasz ten odcinek? W odcinku Miri, gdy mieszkańcy planety osiągali wiek dojrzewania zapadali na wyniszczającą chorobę, która tak naprawdę była fioletową plasteliną. Jako dzieciak nie wiedziałem, że to alegoria koszmarów dojrzewania. Dla mnie była to po prostu choroba, która zabijała. I to właśnie jest wspaniałe w Star Treku – działa on na tak wielu poziomach. Ten serial był wielką częścią mojego dzieciństwa i gdy usłyszałem, że będzie na nowo kręcony, nie chciałem brać w tym udziału. Nie byłem zainteresowany rebootem czy stworzeniem potwornie rozcieńczonej wersji czegoś wspaniałego. Przecież nawet nie dałoby się dorównać temu, co razem stworzyli Bill Shatner i Leonard Nimoy. Ta relacja była kluczowa dla całego serialu i to było cudowne. Połączyłem się jednak, trochę niechętnie, przez Skype'a z tymi gośćmi i okazało się, że mają do opowiedzenia świetną historię. Dali mi też świetną postać do zagrania. Porzuciłem więc wszelkie przeszłe obawy i wskoczyłem na głęboką wodę, by zagrać tę rolę i być częścią tej historii.

Spock i Kirk bawili się, grając razem, dzięki czemu wydobywali co najlepsze ze swoich postaci. Czy grana przez pana postać ma kogoś takiego?

Nie, nie, nie. Po pierwsze, to serial o Michael Burnham. Dzięki temu jest dobry. Jest przedstawiony z innej perspektywy – załogi. Nie obracamy się w gabinetach z generałami. Znajdujemy się w okopach z szeregowymi. Jej perspektywa jest zupełnie inna. Michael ma niższy stopień. Jest niżej na drabinie starszeństwa i dzięki temu oglądanie tych wojen i konfliktów to zupełnie inne doświadczenie. Odpowiadając więc na pytanie: A) nie, nie ma takiej osoby, B) mam relacje ze wszystkimi. Ona też ma relacje ze wszystkimi. Główna relacja to właśnie pomiędzy nią a załogą. Natomiast Lorca jest bardziej… On nie jest taki. Jest bardziej zamknięty w sobie. Jest przywódcą w czasie wojny i zbytnie zbliżenie się do innych, zbyt duża wrażliwość nie pomogłaby jego ludziom walczyć.

Do pewnego stopnia przypominał mi… On taki nie jest. Nie porównuję tych dwóch postaci, ale grałem Mike’a Steele’a w Helikopterze w ogniu, i od podległych mu żołnierzy, jego zwierzchników i sprzeciwiających mu się komandosów z Delta Force dostawałem różne, sprzeczne ze sobą informacje na temat tego, jaki był. Ale z pewnością prawdą było, że uważał, iż w celu utrzymania dyscypliny wśród żołnierzy, pomiędzy nimi a dowódcą musiał być pewien dystans. Goście z Delta Force tego nie mieli. Zaniepokoiło go, że Rangersi zaczęli przejawiać braki w dyscyplinie. Uważał, że będzie to dla nich zgubne podczas walki. Myślę, że w pewnym sensie Lorca ma w sobie tę cechę.

Wracając do tonu serialu, kolejną ważną rzeczą w Oryginalnej Serii był humor. Czy w nowej serii mamy coś podobnego…?

Oczywiście.

Zwiastuny są bardzo mroczne, naturalistyczne i nowoczesne.

Nie są mroczne. To tylko pewien rodzaj mroku. Pamiętam, jak ludzie mówili, że w trzeciej części Harry Potter zrobił się mroczny. A po prostu wtedy spotykało się dementorów. Byli straszniejsi niż ludzie spotkani wcześniej. Zrobiło się mroczniej, ponieważ napisana przez Rowling historia ewoluowała… ale nie sądzę, że jest mroczniejsza. Po prostu wszystko się starzeje. Dzieciaki robią się starsze i spotykają trudniejsze wyzwania. (W Discovery) z pewnością jest humor. Po pierwsze, Rainn Wilson i odcinek, w którym grał. Założę się, że nie będziesz w stanie opanować śmiechu, oglądając Rainna Wilsona. Bardzo trudno było nie śmiać się z jego żartów na planie, niezwykle trudno. Ale jest też przynajmniej jedna postać, która jest… może nie tyle postacią humorystyczną, bo jest naprawdę niesamowita, ale jestem pewien, że bardzo szybko stanie się ulubienicą widzów, ponieważ jest niezwykle zabawna – rozmyślnie i mimowolnie. Do tego w momentach przepełnionych stresem i konfliktem pojawia się humor wisielczy, więc jest on też obecny w serialu. Mamy także humor ironiczny. Ten serial nie jest tak kampowy jak Oryginalna Seria. Tamten Star Trek jest kampowy, może nie tak bardzo jak serial o Batmanie, ale kręcono je w podobnym okresie. Ma w sobie to puszczenie oka w stronę widza. My tego nie robimy, bo sądzę, że widownia w XXI wieku oczekuje czegoś innego.

W trakcie swojej kariery miał pan na sobie różne mundury. Co oznacza dla pana założenie munduru Gwiezdnej Floty?

Ogromny ból i brak obiadu. (śmiech). Zakładanie go było jak zakładanie zewnętrznego by-passu żołądkowego. Czułem się, jakby ktoś chciał zrobić z mojego ciała zwierzątko z balonu. Właśnie to dla mnie oznaczało. Czułem się bardziej bezbronny, ponieważ wcześniej nosiłem mundury z kevlarem. Grałem wielu żołnierzy, miałem na sobie wiele, nazwijmy to, pancerzy. A tutaj mamy (futurystyczne) mundury do walki. I, no cóż, nie walczy się tu wręcz. Mundury są więc bardzo, bardzo cienkie. Nie wiem, czy jeździsz na nartach, czy uprawiasz jakiś sport, ale używa się przy tym takiego szybkoschnącego materiału. Mundury zrobiono z czegoś takiego, tylko trochę bardziej zaawansowanego.

W tym mundurze czujesz się bezbronny i bardzo nagi. Nie jesteś gotów do walki. Do tego nie ma kieszeni ani rekwizytów. Jako aktor nie mam scen jak Meryl Streep obierająca pomarańcze. Nie ma co zrobić z rękoma (śmiech). Słuchałem więc rad. Podglądałem innych. Patrick (Stewart) prostował sobie mundur, bo okazuje się, że w przyszłości nie ma zagnieceń na ubraniach. Jeśli uważnie się przyjrzeć, można zobaczyć obsesję na punkcie tego, by nikt nie miał pogniecionych ubrań. Jonathan Frakes powiedział mi: „Rób co chcesz z rękoma, ale nie opieraj ich na biodrach. Zaufaj mi. Próbowałem tego.” Roztropnie więc tego unikałem.

Ale bez wątpienia jest to część całego doświadczenia. Gdy zakładasz ten mundur, wygląda to niesamowicie. Do tego Gersha Phillips jest niesamowitą projektantką, a, mój Boże, scenariusz nie ułatwia jej pracy. Nagle mamy nowy świat z zupełnie nowym gatunkiem, którego wszyscy przedstawiciele potrzebują nowych ubrań, zaś ona po prostu je wymyśla. Wiem, że nasze mundury przeszły wiele, wiele zmian zanim osiągnięto to, co mamy teraz. Cieszyłem się też, że nie są w kolorze musztardowo-biegunkowym, jak było to w Oryginalnej serii (śmiech). Narcyz we mnie ucieszył się, że okazały się niebieskie. Ulżyło mi też, że nie dostałem czerwonej koszuli. Są więc, jakie są. Musimy z nimi pracować. Uprawiamy sport, mamy siłownię i stół do ping-ponga. Można się w nich ruszać, ale głównie dlatego, że są tak obcisłe, jakby nas pomalowano farbą. Długo dyskutowano nad tym, by nie stały się tak ciasne i nie pokazywały aż tak wiele, że zmieniłby się charakter serialu.

Grał pan w wielu produkcjach sci-fi, horrorach, filmach fantasy…

Ukryty wymiar był 22 lata temu!

Właśnie. Grał pan w Harrym Potterze, OA, Ukrytym wymiarze, Żołnierzu przyszłości i tak dalej. Co podoba się panu w fantastyce?

Wiesz, ja po prostu… to brzmi absurdalnie, ale lubię… uwielbiam opowiadać historie, a fantastyka jest lustrem, w którym często możemy przyjrzeć się naszemu życiu lepiej niż w poprzez realistyczne dramaty. Czasami, gdy analizujemy nasz świat, patrząc przez filtr fantastyki, uwalniamy się z oków polityki czy innych naszych cech, których jesteśmy świadomi. Wszystko można zobaczyć wyraźniej, zarówno z daleka, jak i w sposób bardziej intymny. Taka jest prawda o tym gatunku.

REKLAMA

Osobiście po prostu lubię dobrze napisane postaci, w które wierzę. A ponieważ moja praca to udawanie, to… właściwie, to nieprawda. Chciałem skłamać. Chciałem powiedzieć, że… Prawda jest taka, że lubię wszystko. Zarówno realistyczne dramaty, jak i fantastykę. Lubię rzeczy, które zostają jeszcze po tym, jak skończą się napisy. To wszystko. Nie lubię opowiadać historii będących wielką podróżą, gdy ogląda się coś rozrywkowego, a potem płyną napisy, a ty mówisz: „Poczytajmy”. Lubię kręcić filmy, po których zadajesz sobie pytanie: „A co ja bym zrobił?”, rzeczy, które prowokują do dyskusji. Sądzę, że jeśli właściwie zrobimy Discovery, też będzie powodowało takie reakcje. Boże, doskonale wiem, że OA przyczyniło się do powstania pentylionów godzin materiałów w sieci, w których ludzie zastanawiają się, co powinno, a co nie powinno mieć miejsca. Widzowie podchodzą też do mnie i chcą rozmawiać o duchowości i śmierci. Wiele rzeczy, w których grałem, miało szczęście stać się początkiem dyskusji. Tylko tyle mnie obchodzi. Fantastyka, jeśli zrobiona dobrze, rozpoczyna wiele dyskusji.

*Przekład Piotr Kosiński

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA