Trzynasta już odsłona Star Treka niekoniecznie przekona do siebie przeciętnego widza, ale fanów serii z pewnością usatysfakcjonuje.
Załoga statku Enterprise jest w trakcie swojej pięcioletniej misji w kosmosie. Gdy przybijają na tymczasowy pobyt do bazy kosmicznej Yorktown, trafiają tam na przedstawicielkę obcej rasy, która została zaatakowana i uwięziona na nieznanej planecie w niezbadanej dotąd mgławicy. Kapitan Kirk, Spock, Uhura, Scotty, Sulu i Chekov wraz z resztą załogi postanawiają wyruszyć im na pomoc. Okazuje się jednak, że tak naprawdę zostali wciągnięci w o wiele większą intrygę.
Jakiekolwiek obawy mogliście mieć, słysząc, że to właśnie Justin Lin (znany głównie jako reżyser kilku odsłon serii "Szybcy i wściekli") zastąpi na stołku reżyserskim najnowszego "Star Treka" J.J.Abramsa, to oznajmiam, że spokojnie możecie je sobie odpuścić. Lin zadziwiająco dobrze przejął stery nad produkcją.
Po lekkim rozczarowaniu jakim była poprzednia odsłona, "Star Trek: W nieznane" powraca na właściwy kurs.
W pewnym sensie, spośród tych wszystkich nowych części, "Star Trek: W nieznane" jest pierwszą, która w pełni rozpostarła skrzydła. O ile dwie poprzednie starały się wyraźnie oddać hołd całej mitologii Treka jak i klasycznej serii telewizyjnej oraz filmom z Williamem Shatnerem i Leonardem Nimoyem, tak "W nieznane" startuje z innego pułapu, jako w pełni samodzielny byt. Jak mniemam, spora w tym zasługa właśnie Justina Lina, który z serii "Szybcy i wściekli" przeniósł do "Star Treka" wątki rodzinne. Takie familijne podejście jest wręcz oczywiste, gdy mamy do czynienia z opowieścią o załodze statku, która spędza ze sobą tyle czasu i buduje między sobą więzi, przyjaźnie, relacje i związki. I chyba to był ten brakujący poprzednio element, dzięki któremu najnowszy "Star Trek" nabrał o wiele bardziej wyrazistych barw.
W pewnym momencie bohaterowie rozdzielają się lądując w dramatycznych okolicznościach w różnych miejscach obcej planety.
Ten zamysł fabularny to strzał w dziesiątkę, gdyż dzięki temu akcja skupia się po trochu na dynamice i relacji poszczególnych postaci. Kapitan Kirk ląduje razem z Chekovem i razem zaczynają przemierzać nieznany świat. Uhura i Sulu trafiają do niewoli czarnego charakteru Kralla. Scotty z początku jest sam, ale w końcu trafia na przedstawicielkę innej planety imieniem Jaylah, a McCoy wraz ze Spockiem próbują przetrwać i znaleźć wyjście z całej sytuacji. Porozrzucanie członków Enterprise z dala od siebie stało się więc idealnym sposobem na to, by widz mógł poznać i zżyć się z postaciami, które w filmach przeważnie są częścią większej grupy i którym w poprzednich odsłonach nie poświęcano aż tyle czasu ekranowego.
Kolejnym plusem "Star Trek: W nieznane", który przypadnie do gustu szczególnie fanom serii, jest fakt, że w końcu dostajemy film, w którym załoga Enterprise wyrusza w podróż na niezbadane tereny i odkrywa kosmos.
To jest właśnie sedno Star Treka, i tego też zabrakło w filmach reżyserowanych przez J.J.Abramsa. Wykonał on swoją robotę bardzo dobrze (szczególnie w jego pierwszym "Star Treku" z 2009 roku), niemniej, jak wspomniałem wcześniej, za bardzo skupiał się on na oddawaniu hołdu dziedzictwu Star Treka i jego kultowym postaciom i zanadto aż próbując budować swoją nową mitologię. Zmiana reżysera okazała się więc jak najbardziej dobrym ruchem, bo Justin Lin nadał temu filmowi inną, świeższą energię.
Oczywiście nie brakuje w "Star Trek: W nieznane" widowiskowych scen, z którymi Lin radzi sobie znakomicie, natomiast muszę przyznać, że nie są to momenty ani przełomowe ani zapierające dech w piersi. Po prostu są i wyglądają dobrze.
Star Trek nigdy nie był tylko i wyłącznie widowiskiem. I to jest jego zarówno zaletą jak i (dla niektórych) wadą.
"Star Trek: W nieznane" to film na jaki fani serii czekali, posiada on wszystkie lubiane przez widzów motywy znane z filmów czy seriali, tyle tylko, że widzowie średnio znający serię i przede wszystkim ci, którzy za nią nie przepadają, po seansie nowej części raczej nie zmienią swego zdania na lepsze. Chwilami tempo lekko spowalnia, co jest typowe dla Star Treka. Interakcje pomiędzy bohaterami są przeważnie dobrze prowadzone, ale też same w sobie nie są jakoś specjalnie finezyjnie zarysowane, także dla kogoś z zewnątrz niekoniecznie muszą być one zajmujące. Podobnie jak kwestie dotyczące moralności i podejmujące tematykę lekko filozoficzną. Jest to wszystko lekko napisane, ale jak wspominałem, w kontekście mniej widowiskowych scen niż u konkurencji, "Star Trek: W nieznane" może mieć problemy, by zyskać sobie sympatię osób nieznających tej serii oraz zupełnie nowych fanów. Ja osobiście nadal cenię wyżej pierwszego "Star Treka" z 2009 roku jeśli chodzi o tą nową serię.
Ale poza tym, 13 kinowa odsłona Star Treka to naprawdę udane widowisko sci-fi, które z pewnością doczeka się dalszego ciągu oraz, co już wiemy, nowej serii telewizyjnej. Także, żyjcie długo i pomyślnie.