Star Wars: Darth Maul - Marvel dalej „doi” postacie Gwiezdnych wojen zamiast zaproponować nowe, ciekawe historie
Od momentu przejęcia praw do Gwiezdnych wojen przez Disney, pojawiły trzy sezony animacji Rebelianci, nowy epizod kosmicznej sagi oraz pełnometrażowy film uzupełniający. W międzyczasie Marvel stworzył zaledwie jedną, JEDNĄ ciekawą postać w komiksach Star Wars.
Mam na myśli Doktor Aphrę, która zadebiutowała w 2016 roku jako pomocnica Darth Vadera. „Kobiecy Indiana Jones” to trochę Han Solo, a trochę księżniczka Leia. Zamiast blasterów woli fortele, ale zawsze jest na bakier z prawem, zawsze ma u kogoś długi i zawsze ktoś ją ściga. Komiksy z jej udziałem są relatywnie udane, a sama Aphra wprowadza do starej trylogii powiew świeżości. Tak samo jak towarzyszące jej sadystyczne droidy.
Niestety, trudno napisać coś podobnego o pozostałych zeszytach Marvela w uniwersum Gwiezdnych wojen.
Główna, dominująca seria Star Wars nie ma w zasadzie żadnego znaczenia. Z akcją osadzoną między IV oraz V epizodem kosmicznej sagi, los jej bohaterów (Luke, Han, Leia) jest przypieczętowany, a my doskonale wiemy, co wydarzy się w przyszłości z rebeliantami. Ilustrowane opowieści traktujemy więc jako mało istotne zapychacze.
Swoją serię otrzymał również bohater Przebudzenia Mocy - Poe Dameron. Niestety, komiksy z najbardziej utalentowanym pilotem Ruchu Oporu również nie należą do udanych. Marvel gra bardzo bezpiecznie, w żaden sposób nie tłumacząc konfliktu z Nowym Porządkiem w szerszym kontekście. Do tego akcja w Star Wars: Poe Dameron nigdy nie wyprzedza Przebudzenia Mocy. Marvel zachowuje się niezwykle zachowawczo.
Teraz Marvel odrywa kupony od kolejnej postaci, która powinna przejść na emeryturę. Zadebiutował Star Wars: Darth Maul.
To nowa seria opowiadająca o genezie, treningu i powstaniu wojownika Sith. Oczywiście temat był poruszany już dziesiątki razy, na wiele możliwych sposobów. Mimo tego Marvel postanowił, że doda coś od siebie. Opowie historię, która będzie stanowić nowy kanon. Wyszło… bardzo przewidywalnie.
Pierwszy zeszyt serii Star Wars: Darth Maul nie jest niczym zaskakującym. Zręcznie prowadzona opowieść przedstawia Maula jako efekt podłego treningu, na skutek którego Sith nie czuje się niczym więcej, jak tylko narzędziem swojego mistrza. Bezpodmiotowym ostrzem wycelowanym w kierunku Jedi. Workiem nienawiści, istniejącym bez wyższego celu.
Pewnym novum może być lekka „nielojalność” Maula względem swojego mistrza. Wszyscy fani Gwiezdnych wojen doskonale jednak wiedzą, jak musi skończyć się ta historia. Maul zawsze był przedmiotem, nie podmiotem w oczach swojego mentora. Wcześniej czy później jego samowolka zostanie ukrócona, a Sith skończy jako zapchajdziura w Mrocznym Widmie.
Nie oznacza to, że Star Wars: Darth Maul jest komiksem złym. Narracja trzyma świetne tempo. Kreska wyróżnia się zdecydowanie na plus. Do tego przemyślenia Maula, dotychczas pokazanego jako istota niemal bez własnych refleksji, stanowią odczuwalną wartość dodaną. Nic jednak nie poradzę na to, że Star Wars: Darth Maul wydaje się projektem bezcelowym. Wypełniaczem, który z perspektywy całego uniwersum będzie miał zerową wartość.