REKLAMA

Oceniamy trylogię „Star Wars” od Disneya. Która część sagi jest najlepsza i czy z nowej trylogii da się coś ocalić?

Emocje związane z premierą filmu „Skywalker. Odrodzenie” i definitywnym zakończeniem sagi „Star Wars” powoli opadają. Wydaje się więc, że nadszedł idealny momenty, by wyważonym i krytycznym okiem przyjrzeć się wszystkim trzem częściom zrobionym przez wytwórnię Disney. Jak wypadają w porównaniu z filmami George'a Lucasa? Która trylogia jest najlepsza?

star wars która część najlepsza
REKLAMA
REKLAMA

Uwaga! Tekst zawiera spoilery dotyczące wydarzeń nowej trylogii „Star Wars”.

„Przebudzenie Mocy”, „Ostatni Jedi” i „Skywalker. Odrodzenie”. Te trzy tytuły jeszcze przez wiele lat będą żywo dyskutowane w środowisku fanów „Gwiezdnych wojen” i produkcji Disneya. Czy wytwórnia wykorzystała potencjał drzemiący w sadze George'a Lucasa? A może zamiast na stworzeniu sensownej historii za bardzo skupiła się na potencjale marketingowym i sprzedażowym tej marki? Nie wspominając o najważniejszym pytaniu, które dręczyło widzów jeszcze przed premierą Epizodu VII: Czy zakończenie historii Luke'a, Hana i Leii okazało się satysfakcjonujące?

Tak naprawdę nie ma jednej definitywnej odpowiedzi na te pytania, bo sprawa przynajmniej do pewnego stopnia jest subiektywna. Zależy od poziomu i charakteru naszych oczekiwań przed nową trylogią, a także gustom i znajomości tematu. Weźmy taki przykład - nagminne łamanie ustalonego kanonu zasad świata „Star Wars” przez Riana Johnsona z pewnością wywołało inne reakcje u osób doskonale zaznajomionych z Expanded Universe, a inne u kogoś, kto jedynie widział filmy. Podobnych zmiennych jest mnóstwo, co zarazem nie oznacza, że trylogii Disneya nie można poddać krytycznej analizie i porównaniu opartym na obiektywnych przesłankach.

„Przebudzenia Mocy”, „Ostatniego Jedi” i „Skywalker. Odrodzenie” nie łączy jedna spójnie rozwijana historia. To największy problem nowej trylogii.

Wśród fanów gwiezdnej sagi po premierze finałowej części trylogii zaczął się bardzo często przejawiać argument, że Disney powinien był pójść śladem współczesnej telewizji i zatrudnić showrunnera. Kogoś, kto od samego początku do końca panowałby nad opowiadaną historią, tonem oraz miałby decydujący głos wobec propozycji zgłaszanych przez scenarzystów, aktorów i reżyserów. Byłoby to w pewnym sensie powtórzenie sytuacji, która miała miejsce na planie „Imperium kontratakuje” i „Powrotu Jedi”. Decydujący głos miał tam George Lucas, ale jednocześnie istniał ktoś, kto mógł podjąć z nim dyskusję. To był idealny kompromis, którego zabrakło zarówno przy tworzeniu prequeli, jak i nowej trylogii.

star wars która część najlepsza class="wp-image-362520"

W teorii można podnieść argument, że nic podobnego nie miało miejsca, bo „Gwiezdne wojny” to obecnie marka należąca do wielkiej korporacji. A szefowie tej nie życzą sobie, żeby jeden człowiek miał tak olbrzymią władzę nad ich filmami. Rzecz w tym, że Disney zastosował podobną metodę przy tworzeniu Marvel Cinematic Universe, powierzając rolę „szefa wszystkich szefów” Kevinowi Feige'owi. Po prostu on radził sobie z tym znacznie lepiej niż Kathleen Kennedy.

Nie wiemy, jakie relacje łączą J.J. Abramsa z Rianem Johnsonem, ale ich film stosowały wobec siebie wojnę podjazdową. „Przebudzenie Mocy” zarysowało dosyć enigmatycznie drogę, którą będzie dalej podążać trylogia, a mimo to „Ostatni Jedi” wszystkie te pomysły wrzucił do kosza. Zamiast tego fabuła filmu Johnsona poszła w stronę odrzucenia przeszłości oraz zakończenia podziału na Jedi i Sithów... ale też tylko do momentu zniszczenia miecza Anakina Skywalkera. Potem znowu wrócono na poprzednie tory, ale w „Skywalker. Odrodzenie” spróbowano jeszcze innej drogi, wracając do antagonisty z poprzednich części.

Nie sposób zrobić dobrej trylogii, jeśli na trzy filmy jest sześć różnych koncepcji wymieszanych po drodze i wzajemnie sobie zaprzeczających.

Nie oznacza to bynajmniej, że poprzednie trylogie „Gwiezdnych wojen” spinają się w doskonały sposób. Wyraźnie widać, że podczas powstawania Epizodu IV większość elementów świata nie była jeszcze gotowa. Inne były też wizje rozwoju relacji Leii, Luke'a i Hana. Nikt nie mógł także wiedzieć o sekrecie skrywanym przez Dartha Vadera. Nie przyczynia się to jednak do znacznego pogorszenia seansu oryginalnych filmów, bo „Nowa nadzieja” dopiero otwiera drzwi do odległej galaktyki. Śledzimy bohatera stawiającego swoje pierwsze kroki w wielkim świecie, więc łatwiej jest się nam utożsamić z całą sytuacją.

star wars która część najlepsza class="wp-image-362523"

Pewne zmiany zostały też wprowadzone w trakcie tworzenia prequeli (m.in. za sprawą Samuela L. Jacksona, który wywarł spory wpływ na charakteryzację i finałowe momenty swojej postaci), ale tutaj również najważniejsze punkty całej historii zostały ustalone wcześniej. Nikt nie wpadł nagle na pomysł, żeby głównym przeciwnikiem w „Zemście Sithów” uczynić Dartha Maula, który między dwoma filmami zabija Palpatine'a i ogłasza się Lordem Galaktyki. A podobny poziom myślenia o progresie historii (przypominajacy fanfiki) znajdziemy niestety w trylogii Disneya.

  • Czytaj także: Piotr Grabiec wybrał powrót Dartha Sidiousa jako pierwszy z największych zawodów „The Rise of Skywalker”. Jakie jeszcze plusy i minusy nowego filmu znalazł?

Zestawcie sobie moment, gdy Luke dowiaduje się o byciu synem Vadera z chwilą, gdy Rey orientuje się, że jest wnuczką Imperatora. Scenę z „Imperium kontratakuje” wspomina się jako jeden z największych twistów w historii, a samo wyznanie miało olbrzymi wpływ na fabułę „Powrotu Jedi”. Informacja o pokrewieństwie głównej bohaterki z Palpatinem jest równie szokująca, ale nie zostawia na niej prawie żadnego emocjonalnego śladu, nie zmienia w znaczący sposób toku historii (bo Rey i tak walczyłaby z Ostatecznym Porządkiem), a sama scena natychmiast wypada z pamięci.

Nowa trylogia nie zbudowała ciekawej historii, ale jeszcze gorzej poradziła sobie z kreacją prawdziwego świata.

Disney przejawiał wręcz patologiczny brak jakiegokolwiek zainteresowania detalami i kreacją świata przedstawionego. Co właściwie wiemy o stanie galaktyki po omawianych filmach? Istnieje jakaś Nowa Republika, ale jej wpływ na trylogię jest wręcz nieistniejący. Na ruinach Imperium powstał Najwyższy Porządek kierowany z tylnego siedzenia przez Palpatine'a, który w tym czasie budował własną flotę. W jaki sposób zostało to osiągnięte, skąd wzięto fundusze, jakie systemy planetarne dołączyły do sił Snoke'a i dlaczego Palpatine nie połączył od razu dwóch swoich sił? Na żadne z tych pytań nie otrzymujemy odpowiedzi, a przecież konfuzję może też wywoływać status Ruchu Oporu i generał Leii Organy.

To wszystko nie są nieznaczące kwestie. Nawet „Nowa nadzieja” pozwoliła sobie na delikatne zarysowanie szerszego świata (Wojny klonów, Senat, Jabba Hutt), co później zostało wykorzystane w kolejnych filmach. Całość fabuły nabiera w ten sposób realizmu, a kolejne elementy układanki bardziej do siebie pasują. Pojawienie się Jabby i Imperatora w „Powrocie Jedi” bez jakiegokolwiek wcześniejszego wspomnienia o ich istnieniu byłoby fatalną decyzją. A właśnie tak zrobiono z Palpatinem w „Skywalker. Odrodzenie” (a w „Zemście Sithów” z generałem Greviousem, choć w ogólnym rozrachunku ze wszystkich trzech trylogii to właśnie prequele najbardziej rozszerzyły świat przedstawiony).

Wspomniana broń Anakina Skywalkera jest symbolem kolejnego problemu najnowszych części sagi. W każdym z trzech filmów znalazły się ważne dla historii detale, których istnienie nigdy nie zostało wyjaśnione. Nie wiadomo, jak Maz Kanata znalazła miecz Skywalkera, który zresztą potem zostaje zniszczony na pokładzie Supremacji (statku Snoke'a), by w kolejnym filmie znowu być w niemal nienaruszonym stanie. To drobiazgi, ale mają swoje znaczenie. Olbrzymie nagromadzenie tego typu niewytłumaczalnych elementów pokazuje jak na dłoni wszystkie szwy łączące rozwalającą się historię.

Trylogia Disneya istnieje właściwie tylko poprzez swoją historię i bohaterów. A w kreacji obu składowych widać głównie chaos.

Oryginalna trylogia i prequele miały swoje problemy. Lando w „Imperium kontratakuje” pojawia się całkowicie niespodziewanie, Ewoki pokonują elitarną jednostkę Imperium, co przecież nie ma najmniejszego sensu, relacja łącząca Obi-Wana i Anakina zaczyna kiełkować dopiero w „Zemście Sithów” i tak dalej. George Lucas miał jednak wizję i choć w kilku miejscach się potknął, to ogółem zrealizował ją w obu przypadkach. Disney nie miał nic poza chęcią zarobienia pieniędzy na zakupionej marce.

Dlatego Rey właściwie nie zmienia się na przestrzeni trzech filmów, pomysł na postać Finna zmienia się co kilkadziesiąt minut, a Poe przez całą trylogię nie doczekał się rozwiniętego wątku fabularnego. A przecież jeszcze gorszy los spotkał bohaterów oryginalnej trylogii - przemielonych przez dziwne pomysły reżyserów, albo co gorsza wykorzystywanych jako punkt odbicia dla nowych postaci lub banalny fan service. Obsada bohaterów trylogii Disneya miała olbrzymi potencjał od Kylo Rena począwszy, a na BB-8 skończywszy. Ale został on zmarnowany i rzucony na zniszczoną przez kolejnych reżyserów glebę. Nic dobrego nie miało prawa z tego wyrosnąć.

„Przebudzenie Mocy”, „Ostatni Jedi” i „Skywalker. Odrodzenie” składają się na najgorszą trylogię w historii gwiezdnej sagi.

Dialogi i historia nie są wcale lepsze niż w prequelach. Cała opowieść toczy się tylko wokół bohaterów, a świata przedstawionego jest nawet mniej niż w Epizodzie IV. Disney zmarnował też silne strony swoich nowych bohaterów, starych (może poza Hanem Solo) sprowadzając do bycia jednowymiarowymi. Spośród całej trylogii tylko „Przebudzenie Mocy” jest kompetentnie zrobionym filmem, ale trudno się zachwycać dziełem, które nie ma w sobie za grosz oryginalności. Nawiasem mówiąc, oba spin-offy przygotowane przez Disneya jawią się w porównaniu do głównej trylogii jako naprawdę udane produkcje kina rozrywkowego („Łotr 1” z wyraźnym elementem dramatycznym).

star wars która część najlepsza class="wp-image-362550"
REKLAMA

Która trylogia „Star Wars” jest w takim razie najlepsza? Osobiście zawsze uważałem, że opisywanie sagi George'a Lucasa trójkami prowadzi raczej na manowce. Bo nie ma wątpliwości, że „Imperium kontratakuje” jest najlepszą częścią ze wszystkich. Ale czy to automatycznie czyni oryginalną trylogię doskonalszą od pozostałych? Wiele osób ma duże pokłady nostalgii wobec „Powrotu Jedi”, ale obiektywnie rzecz biorąc, ten film cierpi przez liczne dłużyzny, niepotrzebne wątki poboczne i odsunięcie na boczny tor Hana i Lei. Z kolei „Atak klonów” można było wskazywać jako najgorszy film sagi przed nastaniem ery Disneya (obecnie już nim nie jest). Widzowie często przedkładali jednak swoją nienawiść do Jar Jar Binksa i romantycznych elementów Epizodu II, żeby atakować bez pardonu całą trylogię prequeli. A wrzucanie każdego z tych filmów do jednego worka jest nie fair.

Dlatego, choć najbardziej oczywista odpowiedź jest słuszna z obiektywnego punktu widzenia (najlepsza oryginalna trylogia, a najgorsze sequele), warto wyrwać się z tego paradygmatu, który zdominował dyskusję na temat „Gwiezdnych wojen”. Bo oczywiście, możemy się po raz kolejny zgodzić, że Epizod V jest niemal doskonały, „Zemsta Sithów” to najlepszy z prequeli (i jeden z trzech najlepszych filmów całej sagi), a „Skywalker. Odrodzenie” to kompromitacja Disneya. Ewentualnie możemy się też o to pokłócić. Ale przecież zawsze lepiej dyskutować na argumenty i w sposób odświeżający, a nie powtarzający w kółko dawno zużyte słowa, prawda?

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA