Gdy czytam, czym miało być Star Wars: Underworld, to bardzo żałuję, że serial nigdy nie powstał
Przedstawiciele LucasFilmu wielokrotnie wspominali o serialach z aktorami, które miały poszerzać uniwersum Gwiezdnych wojen. Ostatecznie nic z tego nie wyszło, a firma trafiła w ręce Disneya. Wielka szkoda, bo pomysł na Star Wars: Underworld był moim zdaniem fenomenalny.
Gdybym dostawał złotówkę za każdym razem, gdy LucasFilm wspominał o serialach z prawdziwymi aktorami na licencji Gwiezdnych wojen, to mógłbym już iść na dobre piwo. Mieliśmy dostać przygody młodego Hana Solo, mieliśmy otrzymać projekt skupiony wokół rebeliantów albo wręcz przeciwnie - łowców nagród polujących dla tych, kto da największą cenę.
Ostatecznie fani Gwiezdnych wojen nie dostali niczego. Jedyne seriale, jakie powstały, to seriale animowane, produkowane po dziś dzień (Star Wars: Rebelianci). Wielka szkoda. Zwłaszcza, gdy czytam, czym miało być Star Wars: Underworld.
Za historię do Star Wars: Underworld odpowiadali scenarzyści 24 godzin.
Produkcja miała cofać widza w czasie, aż do wydarzeń sprzed filmu kinowego Gwiezdne wojny: Epizod I - Mroczne Widmo. Serial z prawdziwymi aktorami stanowił więc coś na kształt prequela do kosmicznej sagi, jaką znamy i kochamy. Prequela niezwykłego, ponieważ nie opowiadającego o przygodach Zakonu Jedi czy młodziutkiego Obi-Wana. Wręcz przeciwnie.
Głównym bohaterem Star Wars: Underworld miał być Palpatine. Tak, ten sam Palpatine, który stanął na czele Republiki, a następnie przekształcił ją w Imperium. Ten sam, który przybrał tytuł Imperatora, okazując się mistrzem Sithów. Ten sam, który raził swoich wrogów piorunami, nie miał litości dla przeciwników, a do tego zamienił Anakina Skywalkera w nienawistną maszynę do zabijania.
W tym miejscu pojawia się najciekawszy wątek dotyczący Star Wars: Underworld.
Palpatine, jakiego poznalibyśmy w serialu, wcale nie jest zły. Nie jest symbolem wszystkiego, co mroczne i niegodziwe w galaktyce. To młody, prawy człowiek, przejawiający silne połączenie z Mocą. Ktoś jak Anakin Skywalker - biała karta, która zostaje zapisana i ukształtowana nadchodzącymi wydarzeniami.
Nim Anakin Skywalker został Vaderem, niewolnik natrafił na Jina oraz Kenobiego. To oni ukształtowali jego wczesny pogląd na świat, jego ideały, jego charakter i przekonania. Palpatine… cóż, nie miał tego szczęścia. Młody mężczyzna z Naboo trafił w ręce kogoś, kto krok po kroku wysysał z niego człowieczeństwo, dobro i współczucie.
Przełamywanie kolejnych moralnych i etycznych barier pod okiem swojego zepsutego do szpiku kości mistrza miało być głównym motywem Star Wars: Underworld. Widzowie serialu mieli spojrzeć na Imperatora z zupełnie nowej perspektywy. Mieli w nim dostrzec postać tragiczną. Ofiarę, która znalazła się w złym miejscu w złym czasie. Człowieka, który został zabity przez kogoś innego, pozostając zaledwie skorupą dawnego „ja”.
Musicie przyznać, że to bardzo ciekawa perspektywa. Filmowy Palpatine to postać dosyć jednowymiarowa. Archetyp szwarccharakteru, będący w równym stopniu jedną z postaci, co wręcz symbolem. Czymś tak trwałym w źle i niegodziwości, że wręcz niezmiennym. Ukazanie przyszłego Imperatora jako młodego, przepełnionego wartościami człowieka, zatrzęsłoby chyba każdym fanem.