REKLAMA

Komedia Strażnicy cnoty to nie jest American Pie naszych czasów - recenzja

Przewidywalna fabuła, nieśmieszne żarty i gra aktorska kanciasta jak fryzura najsłynniejszego polskiego prywatnego detektywa. Film Strażnicy cnoty źródłem dobrej rozrywki? Zapomnijcie.

Strażnicy cnoty to nie American Pie naszych czasów - recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Seans filmu Strażników cnoty, polecany jako dobra komedia, z rozrywką raczej nie miał wiele wspólnego. Było to wyglądanie końca, który długo nie następował (choć film to nie najdłuższy, jedynie 102 minuty). Bo gdy wiesz z góry, jakie będzie zakończenie (wszak sprawa jest oczywista), a po drodze uciech raczej niewiele, oglądanie może być męczarnią.

No dobra, aż tak źle może nie było. Ale nie było też dobrze. O czym opowiada Blockers, nieładnie przetłumaczony na Strażników cnoty? Trzy rodziny spotykają się na mini przyjęciu tuż przed odjazdem córek na bal kończący szkołę średnią. Gdy dziewczęta, razem ze swoimi partnerami, odjeżdżają spod domu czarną limuzyną wynajętą przez jednego z tatusiów, rodzice pogrążają się w nostalgii i rozkminkach z serii: kiedy one tak wyrosły?! I wtedy bum - Lisa, matka Julie, odkrywa, że przyjaciółki planują utratę dziewictwa po balu maturalnym. Dowiaduje się tego z komunikatora internetowego córki - Julie zapomniała wyłączyć komputer. Rodzice mają podgląd wymiany zdań, którą dziewczyny prowadzą w drodze na bal, w tajemnicy przed swoimi kolegami.

 class="wp-image-160557"

I chyba jedyny zabawny moment komedii następuje właśnie w tym momencie - rodzice bowiem czytają na głos konwersację, która składa się w dużej mierze z emotikonów. Próbują w dość nieporadny sposób wyjaśnić sobie nawzajem znaczenie owych mini-grafik. Gdy w końcu udaje im się pojąć, w czym rzecz, ruszają w pogoni za córkami.

I na tym skupiać się będzie dalsza akcja filmu - na gonitwie po całym mieście za młodymi, którzy z balu przeniosą się na domówkę itd.

Fabuła śmierdzi banałem na kilometr, ale przecież niejedna świetna komedia miała podobnie. Z tą różnicą, że w przypadku Strażników Cnoty fabuła nie jest uzupełniona fajnymi gagami, dobrymi żartami sytuacyjnymi, zabawnymi dialogami czy czymkolwiek, co jest w stanie rozśmieszyć widza. Bo żenujące dowcipy dotyczące seksualności czy konkurs w najszybszym piciu piwa za pomocą odbytu, nawet nie są sucharami.

REKLAMA

Mamy za to w Strażnikach cnoty całą bandę przeciętnych aktorów, z profesjonalnym wrestlerem na czele. Mowa o Johnie Cena, którego gra jest tak kanciasta, jak fryzura najsłynniejszego polskiego detektywa. Podczas seansu przychodzi jeszcze jedno, dość oczywiste skojarzenie: American Pie.

Choć głupawy do bólu, tamten film był świetny, zabawny, szyderczy. Strażnicy Cnoty nie mają ani krzty z tej zabawności. Jeśli scenarzyści myśleli o stworzeniu American Pie naszych czasów, zaś postępowość nowej odsłony miała opierać się na tym, że teraz główne role młodych, goniących za zakazanym owocem odgrywają dziewczyny, to zdecydowanie nie tędy droga. Do tego potrzebny byłby przede wszystkim bardziej wciągający scenariusz. Tymczasem mamy lekką komedyjkę, z bardzo słabymi żartami, do którego za kilka lat wracać będą widzowie tylko w ramach seansu z rodzaju guilty pleasure.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA