Obejrzałem ostatnio trzy sezony „Świata według Bundych”. Minęły 33 lata, a ten sitcom się nie zestarzał
Życiowy nieudacznik, leniwa, ale napalona żona, typowa blondynka, niezbyt urodziwy nastolatek i pies, czyli rodzina Bundych w komplecie. Ich perypetie bawią dzisiaj tak samo jak w dniu premiery jednego z najpopularniejszych sitcomów w historii telewizji.
„Świat według Bundych” zadebiutował 33 lata temu, a dokładniej 5 kwietnia 1987 roku. I chociaż sitcomy od tamtej pory ewoluowały, to każdy z 259 odcinków serialu wciąż bawi tak samo, jak w czasie swojej emisji. Michael G. Moye i Ron Leavitt postawili bowiem na prostotę, uniwersalność, zabawę stereotypami i pozytywny przekaz. Z bohaterami wciąż łatwo się identyfikować, a ich codzienność wzbudza identyczne reakcje, jak te puszczane z puszki.
Historie piszą się same, gdy ma się dobrych bohaterów.
Termin sitcom powstał w latach 50. XX w. i był wtedy utożsamiany z serialami, których akcja działa się na przedmieściach. Niemal w każdej takiej produkcji mieliśmy do czynienia z typową, atomową rodziną średniej klasy. Ojciec przychodził z pracy do domu, gdzie czekał na niego przygotowany przez żonę obiad. Dzieci były grzeczne, a integracja z podmiejską społecznością odbywała się przy rytualnych grillach. Nawet kiedy coś nie szło po myśli bohaterów, zaraz los sprowadzał ich życie na właściwe tory. Amerykański sen wylewał się z ekranów, a szum powiewającej na wietrze flagi Stanów Zjednoczonych słychać było w każdym ujęciu.
„Świat według Bundych” igra z tą koncepcją. Pozornie wszystko się zgadza. Akcja rozgrywa się na przedmieściach Chicago, a głównymi bohaterami są członkowie typowej amerykańskiej rodziny. Twórcy pod jednym dachem zebrali jednak wybuchową mieszankę osobowości. Al jest amerykańskim everymanem, który chociaż ciężko pracuje, ledwo wiąże koniec z końcem. Peggy to nieudolna pani domu, która nie wie nawet do czego służy odkurzacz czy piekarnik. Ich córka Kelly jest typową blondynką, która zamiast książkami interesuje się chłopakami. No i oczywiście jest jeszcze syn Bud, który między jedną a drugą nieudaną próbą podrywu koleżanek, uprzykrza jej życie na wszelkie możliwe sposoby.
Z tytułowymi bohaterami kontrastują ich sąsiedzi. Obok Bundych mieszka bezdzietna Marcy ze swoimi kolejnymi (dwoma) mężami. Ona pracuje, a Peggy uczy ją jak się lenić i manipulować partnerem. Al natomiast bierze pod swe skrzydła najpierw Steve’a potem Jeffersona, aby pokazać im jak wyjść spod pantofla. Rzadko spotykają się na wspólnych grillach. Bundy o wiele częściej wykorzystują swoich przyjaciół do własnych celów.
Sitcom to nic innego niż komedia sytuacyjna (situational comedy).
Humor wynika więc z kolejnych, dziwnych sytuacji w jakie wplątują się bohaterowie. W „Świecie według Bundych” nie ma fajerwerków. Śmiech wzbudzają codzienne sytuacje z jakimi, każdy z nas miał w życiu do czynienia. Niech pierwszy rzuci w Ala kamieniem ten, kto nigdy nie chciał zabić swojego szefa albo konsumenta, z jakim miał w danym dniu do czynienia. U protagonisty jest to częsta przypadłość. Dlatego chichot pojawia się sam zawsze, kiedy zmęczony wraca ze sklepu obuwniczego do domu i zdenerwowany opowiada o tym, co go spotkało.
Gdybyśmy mieli przepisać „Świat według Bundych” na dzisiejszy język telewizji i portali streamingowych pewnie wyszedłby nam sadcom. Bo przedstawiane wydarzenia są tak naprawdę smutne. Tytułowa rodzina to nieudacznicy, którym blisko do white trashy. Al niczym BoJack Horseman żyje wspomnieniami ze swojej przeszłości i tęskni za czasami liceum, kiedy to był gwiazdą po tym jak zdobył cztery przyłożenia w jednym meczu. Dzisiaj nieważne czego się tknie, przegrywa. Nawet kiedy wygrywa z miastem i urzędnicy przestawiają niedającą mu w nocy spać latarnię, przyjeżdża do niego teściowa, a on musi przenieść się na kanapę, aby znowu zmagać się z jej światłem.
Bundy utknęli w spirali porażek.
I chociaż bardzo starają się zmienić swój poziom życia, nigdy im się to nie udaje. Za każdym razem los zamiast sprzyjać, daje im prztyczka w nos. Mają niekończącego się pecha, ale mają również siebie nawzajem. I właśnie w tym tkwi największa siła serialu. Nie w komentowaniu aktualnej, w czasie emisji serialu rzeczywistości, tylko w pozytywnym przekazie.
Na pewno każdy, kto choć na chwilę zetknął się z serialem zastanawiał się, czemu Al i Peggy się nie rozwiodą. Czemu nie skończą tej wspólnej udręki, skoro ona ma ciągle ochotę na seks, a on zamiast w łóżku sprawdza się jedynie siedząc na kanapie z ręką w spodniach? Pod tym względem przekaz sitcomu jest jasny. Nieważne jak jest im źle, ważne, że mają siebie nawzajem. Nigdysię nie zdradzają i zawsze, nawet jeśli niechętnie, wspólnie stają do walki o godność któregokolwiek członka rodziny.
Dzięki takiemu podejściu twórców „Świat według Bundych” chociaż ewidentnie osadzony w odległych od dzisiejszych czasach, nie stracił nic ze swego uroku. Istota humoru tego serialu tkwi w jego prostocie. Opierając fabułę na codziennych, a wręcz nudnych sytuacjach, twórcy trafili w dziesiątkę. Bo takie rzeczy jak wojna płci, walka o władze w rodzinie, wyjazdy na koszmarne wakacje czy potyczki z systemem nigdy się nie starzeją.