Maciej Stuhr o graniu seryjnego zabójcy w serialu „Szadź”, aktorstwie po pandemii i szukaniu w sobie zła – wywiad
Maciej Stuhr to jeden z najpopularniejszych i najbardziej docenianych polskich aktorów. Dzięki nowemu serialowi TVN i Player.pl zatytułowanemu „Szadź” otrzymał on jednak wyzwanie, z jakim nigdy wcześniej nie miał okazji się mierzyć. W jaki sposób Stuhr podszedł do grania seryjnego zabójcy i jak ocenia działania rządu w trakcie kwarantanny?
Szadź serial TVN – Maciej Stuhr opowiada Rozrywka.Blog o roli seryjnego zabójcy, miłości do Anthony'ego Hopkinsa i swojej reakcji na kwarantannę:
Na bazie 1. odcinka „Szadzi” można powiedzieć, że produkcja Player.pl wyróżni się spośród innych tego typu dzieł kreacją mordercy. Piotra Wolnickiego poznajemy bardzo wcześnie i z góry znamy jego rolę w całej intrydze. Nie wiemy tylko, jakimi motywacjami się kieruje. Czy możliwość zbudowania pełnego portretu antagonisty to coś, co szczególnie przyciągnęło pana do tego projektu?
Maciej Stuhr: Zdecydowanie. Granie takiego bohatera to dla mnie nowość. I nie przesadzę chyba, mówiąc, że zmierzenie się z postacią reprezentującą wcielone, ostateczne zło, to marzenie prawie każdego aktora. Już sam ten fakt jest istotny i ma chyba nawet większe znaczenie niż konstrukcja fabularna, o której pan wspomniał. Choć faktycznie jest ona nietypowa i przez to wydała mi się bardzo atrakcyjna.
Zawsze, gdy mam okazję rozmawiać z aktorami grającymi takie postaci, to słyszę podobne słowa. Z czego bierze się tak olbrzymia przyjemność wcielania się w skórę złoczyńców?
Wydaje mi się, że stoją za tym dwa powody. Po pierwsze, jedną z najciekawszych i najbardziej magnetycznie przyciągających cech sztuki jest możliwość przeżywania katharsis przez odbiorcę. W ten sposób w jakimś sensie bezkarnie zmagamy się z wielkimi problemami świata, choć nie dotykają nas bezpośrednio. Ta obietnica bezkarności i wypróbowania różnych wariantów swojego życia przyciąga też ludzi do zawodu aktora. W ten sposób dostajemy szansę zmierzenia się również z takimi sytuacjami, których w rzeczywistości nigdy nie chcielibyśmy przeżywać. A sztuka daje nam tę możliwość, bo pozwala na daleko idące dywagacje na poważne tematy. Jak to jest być seryjnym mordercą? Dlaczego ludzie robią tak okrutne rzeczy? Skąd bierze się zło i co jest jego przyczyną?
Wspomniał pan o dwóch powodach. Jaki jest następny?
Role tego typu bardzo przyciągają uwagę widzów. Zwykle wywołują wielkie emocje wzmocnione oprócz tego różnymi fabularnymi zwrotami, dzięki czemu na stałe przykuwają widzów przed ekrany. A przecież nasz zawód właśnie na tym polega. My chcemy wzbudzać emocje wśród odbiorców. Im mocniejsze, tym dla aktora lepiej. Wiąże się z tym jeszcze jedna kwestia związana z techniką aktorską. Załóżmy, że uwagę widzów udało się już przyciągnąć, a emocje sięgają zenitu. Aktor może wtedy ograniczyć liczbę środków wyrazu służących do przejawiania swojej osobowości na ekranie. I to z pożytkiem dla roli.
Co dokładnie ma pan na myśli?
Chodzi mi o to, że nie trzeba wtedy wyczyniać cudów-fikołków, żeby przerażać czy angażować widza. Wręcz przeciwnie. Wystarcza wewnętrzne skupienie i dobra pozycja ciała. Sam podczas grania w „Szadzi” zauważyłem, że im bardziej byłem oszczędny w środkach i „normalny”, tym wszystkim dookoła wydawało się, iż lepiej gram. Mówię w tym momencie o ekipie i kolegach aktorach. A ja tak naprawdę nawet nie tyle grałem, co po prostu byłem. I to jest właśnie najlepsze w postaciach takich jak Piotr Wolnicki. Bo wielu aktorom najbardziej zależy na dwóch rzeczach: wywoływaniu emocji i uniknięciu konieczności nadrabiania techniką. To się nieczęsto zdarza, a ekranowi antagoniści pozwalają połączyć obie te kwestie.
Do tej pory w swojej karierze wcielał się pan przeważnie w bohaterów pozytywnych i stojących po przeciwnej stronie prawa niż Wolnicki. I mam wrażenie, że takie a nie inne propozycje ról były powiązane z pańską uroda i wyglądem zewnętrznym. Czy w „Szadzi” próbował pan trochę grać tymi elementami, a może nawet przeciwko nim?
Jak najbardziej. Przez większość swojej kariery raczej grałem osoby uciekające przed złem, a nie tych, którzy to zło generują. Każdy aktor stale zastanawia się, co mógłby zagrać w następnej kolejności. I zwykle ma się nadzieję, że będzie to coś zupełnie innego. Z wiekiem coraz lepiej wiemy, jakie role dostajemy najczęściej, a jakich środków wyrazu używamy rzadziej. Od 20 lat zastanawiałem się, co byłoby, gdyby to ja grał tego złego. Nie byłem pewien, czy w ogóle mam pozwalające na to umiejętności techniczne. W tym sensie można zaryzykować zabawne stwierdzenie, że do roli Wolnickiego przygotowałem się przez wszystkie te lata. Nawet swego czasu jadąc samochodem i złorzecząc na kierowców nie przestrzegających zasad dobrego wychowania na drodze, zastanawiałem się, co by w takiej sytuacji zrobił seryjny morderca (śmiech). Ćwiczyłem w sobie to zło wcielone na długo zanim usłyszałem nazwisko Piotr Wolnicki.
(śmiech) Brzmi trochę jak fabuła filmu „Upadek”. Chciałbym przy tej okazji zapytać o inspiracje związane z rolą w „Szadzi”. W polskim kinie postaci seryjnych zabójców było niewiele i zwykle chodziło o prawdziwe osoby. Osobiście wyczułem jednak pewne podobieństwa do Hannibala Lectera.
Wszyscy żyjemy zanurzeni w kulturze masowej, która została ukształtowana przez najbardziej znane filmy i literaturę. Nie ma sensu udawać, że nie wpływa to na nasze wyobrażenia i odbiór nowych dzieł. Hannibal Lecter zdecydowanie wyrył się nam wszystkim w pamięć, bo w arcymistrzowskiej interpretacji Anthony'ego Hopkinsa był absolutnie przerażający. A Hopkins jest jeśli nie ulubionym, to jednym z moich najukochańszych aktorów. Dlatego nie ukrywam, że myślałem o jego kreacji na planie „Szadzi”. Ale nie mogę też powiedzieć, żeby to miały być jakieś daleko idące inspiracje. Bo one zazwyczaj obracają się przeciwko temu, który się inspiruje. W sztuce ceni się przede wszystkim oryginalność i marna kopia Hopkinsa nie jest nikomu potrzebna. Trzeba stworzyć coś własnego i w miarę możliwości świeżego.
W premierowym epizodzie widzimy sceny z trudnego dzieciństwa Wolnickiego. Ostatnio w kontekście „Jokera” rozpętała się dosyć burzliwa dyskusja wokół takiego przedstawiania negatywnych bohaterów. Pojawiły się nawet głosy, że w ten sposób usprawiedliwiamy przemoc. Co sądzi pan na ten temat?
Nie mylmy dwóch rzeczy: chęci zrozumienia bohatera z jego usprawiedliwianiem. Studiowałem w swoim życiu psychologię. Jednym z najważniejszych i najciekawszych zagadnień podejmowanych na tamtych zajęciach była próba zrozumienia, dlaczego ludzie są zdolni do robienia strasznych rzeczy. Nasz ulubiony wykładowca, o. dominikanin Andrzej Kłoczowski prowadził przedmiot noszący łacińską nazwę Unde malum, czyli „Skąd zło?”. Dzieci w przedszkolu i politycy lubią takie rozgraniczenie na dobrych i złych. Psychologia dowodzi od klasycznych eksperymentów Milgrama z rażeniem prądem i Zimbardo z zamykaniem studentów w więzieniu, że każdy z nas postawiony wobec niesprzyjających warunków jest zdolny do robienia rzeczy strasznych. To naprawdę daje do myślenia. Dlatego próby znalezienia powodów, dlaczego ktoś popełnia okrucieństwa, posuwają nas do przodu. Niektórzy szukają ich w dzieciństwie sprawcy, w wykluczeniu przez społeczeństwo lub chorobie psychicznej Dzięki temu mamy, być może płonną, nadzieję, że dzięki zrozumieniu istoty zła uda nam się uniknąć podobnych zdarzeń w przyszłości. Nie myliłbym tego z usprawiedliwianiem.
W naszej rozmowie nie możemy pominąć sprawy trwającej kwarantanny i zahamowania całego przemysłu filmowego. Jaka była pana pierwsza reakcja, gdy dowiedział się pan, że praca zawodowa w następnych tygodniach a może nawet miesiącach została zablokowana?
Chyba jestem dosyć nietypowym przypadkiem i już wyjaśniam dlaczego. Miniony rok był dla mnie absolutnie szalony, jeśli chodzi o ilość pracy. Dlatego od wielu miesięcy zakładałem, że wiosna 2020 będzie dla mnie czasem odpoczynku. Nie sądziłem tylko, iż moje marzenia spełnią się w tak drastyczny sposób. I to dla połowy ludzkości, jeśli nie jeszcze większej populacji. Z tego powodu nie przyjąłem rozpoczęcia kwarantanny z przerażeniem, a raczej ze swego rodzaju ulgą. Od wielu lat nie zaznałem takiego spokoju i nie miałem tak wiele czasu na kontakty z najbliższymi. Było mi to niezwykle potrzebne. Ale wiem, że mojego przykładu nie należy uznawać za ważny z punktu widzenia statystyki. Mam swoje zmartwienia na temat przemysłu filmowego, ale nie jestem na takim etapie kariery, by obecna sytuacja spędzała mi sen z powiek. Raczej martwię się o swoich studentów, którzy są na początku swojej drogi zawodowej.
Wielu ludzi kultury w ostatnich tygodniach zaczęło na forum publicznym domagać się finansowego wsparcia ze strony państwa i zgłaszać rozmaite problemy środowiska. Z drugiej strony odpowiedziały im głosy, że zarabiające na co dzień godziwe pieniądze gwiazdy nie powinny w pierwszej kolejności narzekać. Jest w tym spojrzeniu trochę prawdy, a może Hollywood zaburzyło nasz ogląd sytuacji?
Jeśli chodzi o zarabiane pieniądze, to mogę panu powiedzieć, ile wynosi mój zarobek w ostatnich dwóch miesiącach – zero złotych. Natomiast przeczuwam, że w pańskim pytaniu kryje się poważniejszy temat i szczerze mówiąc, również dużo o tym ostatnio myślę. Czym dla ludzkości jest sztuka? Tak bym to górnolotnie ujął. W jakimś sensie można by powiedzieć, że my jesteśmy darmozjadami. Nie produkujemy niczego, bez czego nie można żyć. Ostatnie dwa miesiące stanowią tego dowód. Fryzjerzy są potrzebni, piekarze i hydraulicy też. Okropnie w ciągu kwarantanny zarosłem i wypadało by się ostrzyc, żona fantastycznie wciela się w rolę piekarza i tworzy mistrzowskie pieczywo, ale nie każdy ma tę umiejętność. Ja z kolei musiałem ostatnio w domu czasowo przebranżowić się na hydraulika. Mógłbym tak jeszcze długo wymieniać. A aktorzy czy piosenkarze?
Właśnie, co z nimi?
Bez nich spokojnie możemy żyć. Zauważam pewną niezręczność ludzi kultury, którzy znaleźli się w sytuacji całkowitej kwarantanny. Co kogo obchodzi, że jakiś dźwiękowiec nie ma teraz planów filmowych? Ludzkość ma większe zmartwienia niż to, że na czas nie powstanie jakiś film czy serial. Cała sprawa naprawdę jest delikatna. Bo przecież z drugiej strony osoby działające w kulturze postanowiły poświęcić swoje zawodowe życie na kreowaniu rozrywki, która na całym świecie ludziom przypada do gustu. Jest mile widziana, ale nie jest niezbędna do funkcjonowania. Aktorstwo jest zawodem dalszej konieczności dla świata, tylko że my nie umiemy nic innego. Poświęciliśmy się, żeby państwu umilać czas przy serialach, spektaklach telewizyjnych czy słuchaniu radia. Dlatego nasze środowisko ma nadzieję, że państwo polskie w jakiś sposób zadba o nasze dobro.
Ale czy nie jest przypadkiem tak, że obecna pandemia wbrew pozorom właśnie pokazuje znaczenie kultury dla ludzi? Popularność telewizji czy serwisów VOD jest najwyższa od lat, a filmy, seriale czy literatura dla wielu osób stanowią niezbędne wsparcie psychiczne w trudnych czasach.
Tak, ale lepiej jak pan to mówi, niż jakbym ja miał wygłaszać takie apele. Na tym również polega wspomniana wcześniej przeze mnie niezręczność. Robimy to wszystko dla naszych widzów i to od nich zależy, czy chcą powiedzieć: „Nie mogę żyć bez teatru, kina i kultury. Wspomóżmy artystów”. Wtedy ta sytuacja ma sens. Jak artyści krzyczą: „Koniecznie nam pomóżcie!”, to zdecydowanie ma to posmak czegoś mniej przyzwoitego.
Wróćmy do kwestii aktywnego państwa. Czy jest w panu nadzieja na aktywne i apolityczne działania Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego czy PISF-u wspierające tych, którzy tego najbardziej potrzebują a niekoniecznie tych, którzy są najwygodniejsi politycznie?
Szczerze mówiąc, ta moja nadzieja jest raczej płonna. Przyznam też dosyć bezradnie, że nawet nie wiem do końca, na czym pomoc władzy miałaby polegać. Moim zdaniem potrzebujemy dwojakiego wsparcia. Po pierwsze, bezpośrednią pomoc dla indywidualnych artystów, którzy całkowicie stracili możliwości zarobkowania. A przecież równie ważna jest pomoc instytucjom kultury, które całkowicie stanęły. Nie pracują i nie zarabiają, choć cały czas muszą opłacać czynsz i wydawać wynagrodzenie pracownikom. Jeżeli taka sytuacja utrzyma się od kilku tygodni do kilku miesięcy, to wiele z nich przestanie istnieć. Wsparcie tych organów jest konieczne, żebyśmy po końcu pandemii mieli do czego wracać. Państwo powinno pomóc im przeżyć ten trudny moment, ale jaką dokładnie formę miałaby przynieść ta odsiecz, to trudno mi nawet w tej chwili wymyślić. Dlatego cieszę się, że nie jestem ministrem kultury i nie muszę mierzyć się z podobnymi dylematami.
Wspomniał pan o rozwoju sytuacji w ciągu kilku następnych miesięcy. Wśród ekspertów nie brakuje głosów, że świat, do którego wrócimy będzie diametralnie inny od tego sprzed wybuchu pandemii koronawirusa. W jaki sposób pana zdaniem branża kulturalna może ulec zmianie?
Trudno mi przewidywać przyszłość, ale kilka rzeczy zapewne się zmieni. Sam wolę udzielać wywiadów, siedząc we własnym domu na wsi, niż jeżdżąc po Warszawie od studia do studia. Dlatego nawet po zakończeniu kwarantanny i tak będę raczej prosić o formę rozmowy telefonicznej. Jak widać na przykładzie naszej rozmowy nie jest to niemożliwe. Działalność wielu instytucji nie wróci prędko do normy. Nie sądzę, żeby kina zapełniły się od razu, ale mnie nawet bardziej martwią teatry.
Dlaczego?
Na przykładzie „Hejtera” Jana Komasy widać, że filmy mogą odnosić sukcesy na VOD. To wielka szkoda, że tego w mojej opinii świetnego dzieła, nie można obejrzeć w sali kinowej. Ale jego wysoka oglądalność w streamingu i wielki sukces sprzed paru dni (zdobycie nagrody dla najlepszego filmu międzynarodowego na Tribeca Film Festival – przyp. red.) pokazują, że produkcje pełnometrażowe mogą funkcjonować z powodzeniem w przestrzeni internetowej. Z tego co wiem, „Sala samobójców. Hejter” za kilka dni będzie miała zresztą światową premierę na platformie Netflix, gdzie potencjalnie będą mogły go zobaczyć miliony ludzi. Teatr nie ma podobnych możliwości. On musi funkcjonować w spotkaniu między ludźmi. Nawet najbardziej udane premiery online nie zastąpią tego bezpośredniego kontaktu między aktorem i widzem. Martwię się jak szybko nasi odbiorcy będą mieli nie tylko możliwość, ale i odwagę, żeby pójść do sali teatralnej. To się okaże.
Niewiadomych jest tak dużo, że trudno zachować optymizm?
Ja osobiście jestem delikatnym optymistą. Na pewno wyciągniemy pewne lekcje z obecnych doświadczeń, natomiast podejrzewam, że nie będzie to zupełnie nowa rzeczywistość. W naszej pamięci na zawsze zostanie jak przeżyliśmy wiosnę 2020, ale wiele rzeczy pozostanie podobnych.
Przyglądam się temu z zainteresowaniem, ale trudno mi powiedzieć, czy to dobrze czy źle. Jest tylko jedna rzecz, która mnie trochę martwi. Wiem jak dużą troskę ludzie filmu przywiązują do technicznych aspektów każdej produkcji. Dlatego marzy mi się, żeby każdy miał w miarę przyzwoity sprzęt do odtwarzania filmów i seriali. Bardzo dużo utalentowanych ludzi pracuje nad tym, by wizualny efekt tych produkcji był zachwycający, a dźwięk doskonale słyszalny. I potem jak oglądamy to na komórkach czy laptopach z brudnym ekranem lub iPhone'ach z pękniętą szybką, to trochę szkoda tej roboty. Chciałoby się, żeby każdy miał super kino domowe pozwalające na czerpanie w pełni z doświadczenia filmowego. Natomiast oprócz tych technicznych mankamentów nie widzę w tym nic złego.
*Autorem zdjęcia tytułowego jest Piotr Wolnicki/TVN