Dlaczego jest tak, że Polacy oceniają rodzimą kinematografię bardzo krytycznie? Patrzą na każdy, chociażby najmniejszy element i potrafią "wygarnąć" go w stosunku do jakości całej produkcji. A jeśli przyjdzie czas na sprawdzenie się w komedii, to tutaj dopiero zaczyna się fala negatywnych recenzji. Później wychodzi na jaw, że idąc do kina na film, by się pośmiać, stosunek widza już od samego początku jest negatywny. Nie dziwią, więc potem komentarze na forach internetowych w stylu - "beznadzieja", "dno", czy też jedno bądź dwugwiazdkowe oznaczenia w specjalistycznych magazynach. Ja jednak, będąc ostatnio w dużym stresie zmieniłem swoje podejście i wybrałem się na "Testosteron", pierwszą polską komedię hormonalną, w celu rozluźnienia starganych nerwów. Zatem, bez wielkich oczekiwań zasiadłem do seansu.
Akcja dzieje się na obrzeżach jednego z polskich miast. Obsługa pewnej luksusowej restauracji przygotowuje się na przyjazd gości weselnych wraz z młodą parą i dbają o każdy szczegół. Chwilę później, wszystko zaczyna się "walić". Zaproszeni ludzie zjawiają się zbyt wcześnie, w niepełnym składzie i zaczynają bić jednego z mężczyzn, z którymi przyjechali, natomiast kucharz leży zalany w trupa, co sprawia ogromny problem, gdyż jedzenie nie jest jeszcze przygotowane, a nikt inny z obsługi nie potrafi gotować. Okazuje się, że na miejsce weselnego ucztowania, przybywają sami faceci i w dodatku, obrzucają się nawzajem porcją wyzwisk i obelg. Cała ta tajemnica jest rozwiązana, gdy wychodzi na jaw, iż pan młody (najsłynniejszy ornitolog IV RP) zostaje porzucony przed ołtarzem przez Alicję, najbardziej znaną piosenkarkę pop w kraju. Wywołuje to reakcję łańcuchową, przez którą każdy uczestnik opowiada o swoich przeżyciach z kobietami twierdząc, iż każda z nich to, delikatnie mówiąc, kobieta lekkich obyczajów.
Przyznam szczerze - pomysł całkiem niezły. Został zrealizowany już wcześniej w formie spektaklu teatralnego, pozytywnie przyjętego przez widzów i krytykę. Nie mogę porównać widowiska do ekranizacji, gdyż go nie oglądałem, ale widać generalnie, że film ma potencjał. Wydaje się, że całość to satyryczna kreacja potwierdzania stereotypów relacji międzyludzkich. Scenariusz przedstawia schematyczne zachowania facetów, myślących tylko o seksie oraz kobiet jako wrednych przedstawicielek ziemskiego rodu, chętnych do zdrady nawet po zawarciu związku małżeńskiego. Ale w końcu jest to pewnego rodzaju chwyt, określający komedię. Jak więc można się do tego przyczepić, jeśli funkcjonuje to bardzo dobrze w formie "rozbawiacza". Prześmieszne dialogi potępiające kobiece zachowania pojawiają się co chwilę. Może są wprowadzane w odrobinę infantylny sposób i przepełnione mnóstwem przekleństw oraz klozetowym humorem, ale najwyraźniej to skutkuje. To jakby połączyć "Chłopaki Nie Płaczą" z dowcipami "American Pie" w wykonaniu dorosłych osobników. Połączenie to, wbrew pozorom, jest wybuchowe. Na sali kinowej rozlegały się salwy śmiechu zarówno od pań jak i panów. W czym więc tkwi tajemnica?
Mam wrażenie, że jej rozwiązanie znajduje się w formie realizacji. Oto bowiem twórcy utrzymali całość w konwencji spektaklu, nie dodając mnóstwa akcji, ale skupiając się na dialogach. Wymagającym widzom może przeszkadzać, że ambicja utrzymała się w jedynie w sposobie oszczędności środków na głównym planie, a jedyną atrakcją jest porcja szowinistycznych żartów. Mimo to, rozmach teatralny jest tutaj ogromną zaletą. Wytwarza niecodzienną aurę, zaznaczając, że taką produkcję nie łatwo spotkać w rodzimej komercyjnej kinematografii. W "Testosteronie" pojawiają się również momentami wstawki, będące pewnego rodzaju wizualnym wyobrażeniem aktualnej narracji, prowadzonej przez bohaterów. Niekiedy jest chaotyczna i abstrakcyjna, a czasem pełni funkcję pobudzającą i odrywa myśli od podstawowego miejsca akcji.
Całość zapełnia gwiazdorska obsada, bez której film straciłby dużo. Mamy zgryźliwego Borysa Szyca, nieudacznika-pierdołę Tomasza Kota, załamanego pasjonata ptaków Piotra Adamczyka, czy poniewieranego dziennikarza Macieja Stuhra. Wszyscy przybrali role bohaterów, do których idealnie pasują i dzięki temu obraz staje się straszliwie realny.
Tło opustoszałych krzeseł i widok zasmuconych, pijanych przedstawicieli płci męskiej łączy się z niesamowitą ścieżką dźwiękową Miszy Hairulina, skomponowaną w greckim klimacie Zorby raz granej w normalnym składzie instrumentalnym, a innym razem pogłębiającym muzyczne bogactwo poprzez gitarowe solo bądź "trąbkowe" szaleństwo. Rewelacyjny kontrast, do niektórych dramatycznych scen konfrontacji z prawdą, dzięki któremu nadal jesteśmy świadomi, że oglądamy gorzką komedię.
Film jednak nie jest pozbawiony błędów. Po pierwsze jest zbyt długi. Kwestia 90 minut w zupełności by tu wystarczyła. Twórcy, jednak dodali kolejne pół godziny, co w pewnym momencie wywołuje nastawienie znużenia i zdenerwowania. Gdy dotrzemy do końca możemy zauważyć drugi dość poważny mankament. Wśród tej dużej ilości szowinistycznych żartów, dziwnych zbiegów okoliczności i dowcipów sytuacyjnych brakuje morału. Jak na grupkę mężczyzn, którzy po wydarzeniach z niedoszłego wesela mieli się zmienić nie prezentują logicznego rozumowania oraz chęci przekazania nam przyczyny metamorfozy.
Tym samym, pod jednym względem ambitny potencjał nie został wykorzystany, ale patrząc na "Testosteron" jak na rozrywkową (chociaż niezbyt inteligentną) komedię jesteśmy w stanie rozluźnić spięte mięśnie oraz uspokoić stargane nerwy. Nie jest to hit na miarę starszych produkcji jak "Miś", "Kingsajz" czy "Seksmisja", ale czego można oczekiwać po współczesnej porcji komercyjnego humoru. A ten zaprezentowany w obrazie Tomasza Koneckiego i Andrzeja Saramonowicza jest przynajmniej zabawny i za to należą się gromkie brawa, bo to w dzisiejszej polskiej kinematografii rzadkość. A wszelkie uchybienia zostawmy na bok. W końcu to jest komedia, a my się śmiejemy. Czego trzeba więcej?