Z recenzowaniem płyt The Car Is On Fire pewien kłopot, zahaczający nawet o granice etyki dziennikarskiej. ;) Bo jak tu przyznać całkowicie obiektywną ocenę albumowi, który jako jedyny nagrany przez polskich muzyków brzmi tak, jak albumy zachodnie?
Na The Car Is On Fire trzeba chuchać i dmuchać, bo takiego zespołu jeszcze w kraju na Wisłą nie mieliśmy. Brzmią światowo, wyglądają światowo, można się spokojnie nimi chwalić przed znajomymi z Wielkiej Brytanii - już za sam ten fakt należy im się pomnik. Poza tym, w porównaniu do rzeszy polskich wykonawców (i wszelkich koszmarków pokroju albumów Myslovitz czy Negative), z marszu można wystawić płycie TCIOF maksymalną ocenę. Jak jednak wypadają polscy wykonawcy w starciu ze światową elitą?
Kiedy wydali pierwszy album, postawili na garażową prostolinijność, chałupniczą produkcję, która miała stanowić idealne tło dla prostych, gitarowych piosenek (co zresztą nawet podkreślała okładka, stylizowana na robotę typowo amatorską). I choć chłopaki mieli świetne recenzje, to płyta nie sprzedała się w wielkim nakładzie. Miłośnicy gitarowego grania w zachodnim stylu mogli jednak tylko zacierać ręce - bo oto Polacy nie gęsi i swoich Ferdinandów mają. Album nazwany tak samo, jak zespół okazał się obok "Powstania Warszawskiego" Lao Che najbardziej inspirującym polskim dokonaniem na rockowej arenie i tylko kwestią czasu było kolejne wydawnictwo.
I w końcu, pod koniec 2006, mogliśmy się cieszyć drugim krążkiem Carsów, kompletnie odmiennym od poprzedniego. Od razu zwraca uwagę okładka, tym razem klimatyczna, dopracowana w każdym calu, bardzo estetyczna i sugerująca, że TCIOF idą w zupełnie inną stronę, porzucając garażową szorstkość na rzecz muzyki znacznie bardziej interesującej. Już singiel, "Can't Cook (Who Cares)" pokazuje, że mimo w gruncie rzeczy niewielkiego odstępu czasowego między oboma longplejami, chłopaki przebyli długą drogę. Kawałek rusza od razu miękkim brzmieniem gitary na początku i śmiałym użyciem sampli dalej. Poprawił się wokal (falset i chórki w refrenie brzmią bardzo sympatycznie), a utwór jest ciepły, miły i gładko wpada w ucho, łagodnie bujając. Nie przypominam sobie polskiego wykonawcy, który w tej kategorii wagowej prezentowałby tak wysoki poziom, choćby w jednym utworze.
Dalej jest równie dobrze, miło posłuchać polskiego rocka pełnego młodzieńczej werwy, polotu, nie zajeżdżającego na kilometr muzyczną stęchlizną. The Cars Is On Fire mają na własną muzykę pomysł i mimo tego, że wciąż poszukują swojego stylu, to nie objawia się to w muzycznym niezdecydowaniu, a w rozpieszczaniu słuchacza oryginalnymi patentami oraz bardzo interesującymi rozwiązaniami. Jak choćby monumentalne smyczki w "Neyorkewr", brzmiącym trochę jak The Beatles, a trochę jak Arcade Fire. Inne mocne punkty? Typowo strokesowy "Ex Sex Is (Not) The Best (Title)", czy "What Life's All About" - credo młodego człowieka, kawałek lekki, łatwy i przyjemny -"buying new CD's, listening to music, going out with frends and watching movies", te sprawy. ;)
Jedyne, co można zarzucić "Lake & Flames", to pewna monotonność. Co prawda nie jest to uciążliwe, jak na pierwszym albumie, który brzmiał generalnie jak jeden długi utwór z kilkoma zmianami tempa. Na nowym krążku znajduje się parę kawałków, które można by spokojnie wyrzucić, a całości dużo by nie zaszkodziło, tym bardziej, że tracklista składa się aż z 23 pozycji. Biorąc jednak pod uwagę, że płyta jest bardzo spójna (właściwie zaczyna się prostolinijnym rockiem, przechodząc powoli w coraz ambitniejsze i bardziej rozlazłe ;) kompozycje) i wypełniona po brzegi (także niespełna minutowymi przerywnikami), słuchanie jej nie męczy, a z każdym kolejnym odsłuchem jest coraz lepiej i piosenki wcześniej scalone w jednej wielkiej, gęstej chmurze pt. "Lake & Flames", wybijają się i w świadomości słuchacza stają się całkiem autonomicznymi cudeńkami.
Co tu więcej mówić? Zapraszam do sklepów i empików, warto zakupić ten album. Chwytliwe rockowe piosenki, podlane bardzo fajnymi tekstami (po angielsku, zresztą wokalista świetnie sobie radzi z językiem Shakespeare'a) ze sporą dawką dobrego popu bronią się same. Album nie jest idealny, jednak werwa, entuzjazm i niebanalne pomysły chłopaków w pełni rekompensują wszelkie malutkie niedociągnięcia. The Car Is On Fire pokazują, że by tworzyć dobrą muzykę, trzeba słuchać dobrej muzyki, szczególnie w Polsce, gdzie inspirację można brać tylko z zachodnich wydawnictw.
"Lake & Flames" to solidne indie-granie, broniące się bardzo dobrze w starciu z całym legionem tego typu zachodnich zespołów. Jest to również ewenement w skali kraju, jeden z niewielu rockowych (i nie tylko) albumów, jakich nie musimy się wstydzić za granicą (a wręcz przeciwnie). I za to chłopakom wielkie dzięki.
Zawartość: The Car Is On Fire Early Morning Internazionale; Can't Cook (Who Cares?); Iran / China; Nexteam; Stockholm; Parker Posey; North By Northwest; Such A Lovely; When The Sun Goes Down; Seventeen; Ex Sex Is (Not) The Best (Title); Neyorkewr; Oh, Joe; Take Me There; It's Finally Over; Kiss Kiss; Red Rocker; Falling Asleep And Waking Up; What Life's All About; Got Them CDs Babe, Thanks A Bunch; JW Construction; Love.; Lake & Flames