The Good Place - pierwszy od dawna serial, po którym nie mam ochoty być mizoginem i mordercą
Amerykańskie seriale nie promują zbyt ciekawych wartości. Czego nauczyłem się z nich przez ostatnie lata? Uwielbiałem seryjnego mordercę tylko dlatego, że mordował innych seryjnych morderców.
OCENA
Kochałem mizoginów, dupków, alkoholików, zadufanych w sobie buców i drani z naprawdę górnej półki. Amerykańskie seriale przez ostatnie lata uczyły mnie, że najlepiej wyrwać coś na jedną noc, a potem bez żalu porzucić. Że nie ma nic złego w życiu alkoholika, narkomana i lekkoducha. Że bycie bucowatym to najlepsza możliwa cecha prawnika z górnej półki, a jak wkurza mnie jakaś dziennikarka, to najlepiej będzie osobiście wrzucić ją pod nadjeżdżającą kolejkę metra.
The Good Place zrobiło mi ekspresowy rachunek sumienia
The Good Place to dostępny na platformie Netflix serial obyczajowo-komediowy, który odkryłem jakieś trzy tygodnie temu. Właśnie emitowany jest drugi sezon i pojawia się w sieci w odstępach tygodniowych. Słusznie się zatem domyślacie, że w pierwszej kolejności pojawia się więc w prawdziwej telewizji.
Główna bohaterka serialu trafia do miejsca wzorowanego na to, co w religii chrześcijańskiej rozumiemy przez „Niebo”. Oczywiście nie jest to takie typowe „Niebo-Niebo”, bo - jak wyjaśnia architekt - wszystkie religie miały tylko kilka procent racji, co do kwestii życia pozagrobowego. Ale powiedzmy, że jest mu do tej koncepcji blisko, a jogurt mrożony leje się strumieniami.
Za życia wszyscy kolekcjonujemy punkty. Dodatnie za dobre uczynki i ujemne za złe uczynki. Bohaterka otoczona jest osobami, które angażowały się w pomoc charytatywną, ratowały ludzkie życia, roztaczały aurę pomocy i wsparcia, Santo Subito. Czuje się ona przytłoczona, ponieważ zaszła cholerna pomyłka. Nie ma najmniejszych złudzeń, że powinna być w piekle. Spoiler alert: to nie jest tak, że się nie doceniała, to była naprawdę paskudna osoba.
Przyznam szczerze, że chyba pierwszy raz w życiu, podczas oglądania telewizyjnego show, zapragnąłem być lepszym człowiekiem, niż jestem w rzeczywistości.
The Good Place bawi i uczy
Nie nazwałbym The Good Place najlepszym serialem, jaki w życiu widziałem. Nawet w kategorii „odmóżdżacz” zajmuje w mojej ocenie dość przeciętne miejsce. Ale porusza dość ciekawą kwestię życia pozagrobowego, zdarza mu się mniej więcej jeden dobry żart na odcinek (tyle co seriale Chucka Lorre’a miały na jeden sezon) i potrafi toto uśpić po ciężkim dniu.
Gdybym miał szukać ideowych przewodników, jeśli chodzi o formułę realizacji serialu, to nasuwają mi się tutaj skojarzenia ze Scrubs oraz Cougar Town. Czyli taki lekki serial komediowy w konwencji niesitcomowej, który niby nie porywa, a jednak nie mogę się doczekać kolejnego odcinka. To już coś.