„The Morning Show” to jeden z flagowych seriali debiutującej dzisiaj usługi. I chociaż produkcja jest naprawdę warta obejrzenia, to niestety po drodze pojawiło się kilka problemów, które mogą ją nawet dyskwalifikować.
OCENA
„The Morning Show” zabiera nas do Nowego Jorku i pokazuje kulisy powstawania porannego programu telewizyjnego. To nie jest jednak takie proste, bo fabuła zaczyna się w momencie, w którym stacja dowiaduje się, iż Mitch Kessler (Steve Carell), członek duetu prowadzącego poranne pasmo, dopuścił się molestowania usytuowanych niżej w zawodowej hierarchii pracowniczek. Ta informacja sprawia, że Alex Levy (Jennifer Aniston), czyli współprowadząca ów program, traci grunt pod nogami. Musi dopasować się do nowej sytuacji, odnieść się do skandalu na wizji, a także na nowo znaleźć swoje miejsce w stacji.
Na drugim biegunie jest Bradley Jackson (Reese Witherspoon), dziennikarka lokalnych mediów, która ma problem z kontrolowaniem gniewu. W czasie protestu rzuca się na jednego z manifestujących i pacyfikuje go krzykiem oraz argumentami. Krótki materiał filmowy z tego wydarzenia staje się wiralem, a dziennikarka zostaje zaproszona do wzięcia udziału w porannym programie stacji z Nowego Jorku. Wiecie już pewnie, do czego to zmierza.
W „The Morning Show” słychać echa akcji #MeToo.
I nawet nazwisko Harveya Weinsteina się pojawia. I może się wydawać, że sam hasztag i temat jest już przebrzmiały, ale na pewno nie należy do przeszłości. Produkcja Apple TV+ całkiem sprawnie ujmuje temat molestowania, odrzucenia, niewłaściwego zachowania w pracy. Nie ma skrupułów w pokazywaniu ludzi zdegenerowanych etycznie i moralnie. Muszę przyznać, że w serialu najlepsze jest chyba to, ile dzieje się poza słowami. Nie tylko na pierwszy plan wysuwa się tu wspaniała gra aktorska i mowa ciała, ale nawet to, jak wiele w telewizyjnej rzeczywistości bohaterowie przekazują sobie gestami.
Ujmuje również sprawne ujęcie trudnego społecznie tematu. Zachwyca mnie, jak bardzo bezwzględni są dla swoich postaci twórcy i jednocześnie jak subtelnie potrafią rysować cechy charakteru, a także pokazywać w niecodzienny sposób dość zwykłe sytuacje i napięcia. Z jednej strony wiele tematów i archetypów było wielokrotnie eksplorowanych przez kino i telewizję, a z drugiej sposób ujęcia jest bardzo oryginalny.
Obsada aktorska naprawdę błyszczy, chociaż to nie tylko zasługa Aniston i Carella.
Świetnie wypada również przebojowa Reese Witherspoon, która - trochę podobnie do jej występu w „Wielkich Kłamstewkach” - jest wulkanem nieposkromionej energii, również aktorskiej. Bardzo dobrze wypadł również Billy Crudup wcielający się w jednego z prezesów stacji.
„The Morning Show” ma jednak kilka problemów, a chyba największym jest tempo akcji. Fabuła prowadzona jest ślamazarnie. Głównie dzieje się to dlatego, że twórcy nacisk położyli na emocje i niedomówienia. Wiele rzeczy pokazuje się tu mimochodem, budując nastrojowe, ale w gruncie rzeczy niepotrzebnie rozciągnięte sceny. Przez to zwłaszcza pierwszy odcinek zdaje się długi i sprawia wrażenie, jakby twórcom zabrakło dyscypliny. Do tego niektóre dialogi brzmią bardzo nienaturalnie, jakby scenarzystom i reżyserom „The Morning Show” z trudem przychodziło budowanie emocji poprzez słowa. Czasem brzmi i wygląda to komicznie.
Jednak mój największy zarzut mam nie do serialu, a właśnie do serwisu. Apple TV+ co prawda debiutuje na urządzeniach Apple’a, ale ja „The Morning Show” oglądałem w przeglądarce Chrome. Tylko w pierwszym odcinku moje oglądanie zostało przerwane 6 razy (później przestałem liczyć), co zaowocowało nie tylko irytacją, ale również koniecznością ponownego ustawiania napisów, a także szukania momentu, w którym skończyłem oglądanie. To było tak irytujące, że nawet wspaniale odgrywane przez Carella złość i frustracja nie sprawiały mi radości.