Do seansu "The Ranch" podchodziłem tak przychylnie, jak podchodzę do każdego sitcomu - z dużą dawką niechęci i rezerwy. Wystarczyło jednak tylko kilka minut z nową produkcją Netfliksa, bym zmienił nastawienie doń o 180 stopni.
"The Ranch" to komediowy serial wyprodukowany przez platformę Netflix, którego premiera odbyła się 1 kwietnia. Jak zawsze w przypadku tego serwisu VOD, w sieci wylądował od razu cały pierwszy sezon, składający się z dziesięciu odcinków - w tym wypadku każdy z nich trwa około 30 minut. Prawie 5 godzin, które miałem spędziłem z tym sitcomem, początkowo brzmiało jak prawdziwy koszmar, wystarczył jednak pilot, bym w pełni przekonał się do tej produkcji.
Czy fabuła "The Ranch" jest przewidywalna? Jest. Czy z offu słychać śmiech? Słychać. Czy jest to produkcja w jakikolwiek stopniu oryginalna lub innowacyjna? Nie. Czy to serial, który zmieni twoje życie, albo zapisze się w historii wśród najlepszych seriali komediowych? Nie. Zatem czy w ogóle warto zawracać sobie nim głowę? Jak najbardziej.
"The Ranch" opowiada o rodzinie farmerów z Garrison, małego miasteczka w stanie Kolorado. Po kilkunastu latach w rodzinne strony wraca Colt Bennett, który opuścił je, próbując zrobić karierę jako futbolista, a także by uciec przed zrzędliwym i wiecznie niezadowolonym ojcem. Nigdy jednak nie udało mu się osiągnąć większych sukcesów niż w liceum, gdzie zdobył mistrzostwo stanu. Początkowo planuje zostać na ranczu jedynie przez kilka dni, wkrótce jednak decyduje się porzucić marzenia o sporcie i pomóc ojcu, matce i bratu.
Co ciekawe, fabuła w "The Ranch" nie pełni funkcji czysto pretekstowej dla kolejnych dowcipów, a jest istotnym składnikiem serialu, który potrafi wciągnąć i zainteresować. To słodko-gorzka historia o potrzebie miłości, trudności w jej wyrażaniu, złożonych relacjach rodzinnych. Owszem, miejscami naiwna, tu i ówdzie banalna, ale koniec końców niegłupia, dużo ciekawsza i ambitniejsza, niż spodziewałbym się po sitcomie. W dodatku potraktowana całkiem serio.
Prawdziwa siła tej produkcji Netfliksa tkwi w dwóch elementach. Po pierwsze - i najważniejsze - w humorze słownym i sytuacyjnym, który jak rzadko, jest naprawdę trafiony i zabawny. Nieczęsto zdarza mi się śmiać w głos z żartów w tego typu dziełkach, a tu zdarzało się to kilka razy na odcinek. Po drugie - świetnie skonstruowani i zagrani są tu wszyscy bohaterowie, z Coltem Bennetem (Ashton Kutcher) na czele. Zwyczajnie nie da się ich nie polubić. Chociaż nieco stereotypowi, nie tylko w niczym to nie przeszkadza, ale wręcz pomaga w tworzeniu odpowiedniej atmosfery.
Netflix zapowiedział już, że "The Ranch" doczeka się kolejnego sezonu, również składającego się z dziesięciu odcinków. I tak jak jeszcze niedawno - przed seansem - cierpiałem na myśl o tym, że przede mną 5 godzin męczarni, tak teraz żałuję, że będzie on trwał tak krótko.