REKLAMA

Pięć pozytywnych niespodzianek w TIDAL z perspektywy zatwardziałego subskrybenta Spotify

Wojnę WiMP – Deezer – Spotify wygrał u mnie zielony dostawca muzyki. Aplikacja Spotify na stałe zagościła w moim smartfonie i komputerze. Gdy pojawił się TIDAL, nie czułem potrzeby dalszego eksperymentowania. Miałem to, co chciałem, a przynajmniej tak mi się wydawało. Zgaduję, że osób z takim podejściem jest znacznie więcej. Właśnie dlatego zacisnąłem zęby i podjąłem walkę z przyzwyczajeniami, czego owocem jest poniższy tekst.

TIDAL - 5 pozytywnych zaskoczeń z perspektywy fana Spotify
REKLAMA
REKLAMA

TIDAL, podobnie jak Spotify czy Deezer, nie jest usługą idealną. Wszyscy dostawcy muzyki mają swoich artystów na czasową wyłączność, swoje unikalne rozwiązania, standardy i formaty. Mając do czynienia z każdą z tych platform, postanowiłem napisać, co szczególnie spodobało mi się w TIDAL:

Tutaj są teledyski!

tidal klipy class="wp-image-60901"

Pierwsze, co rzuca się w oczy po uruchomieniu aplikacji TIDAL, to silnie promowana sekcja z najnowszymi i najbardziej popularnymi muzycznymi teledyskami. To bez wątpienia coś, co odróżnia TIDAL od pozostałych platform muzycznych. Firma chwali się rosnącą biblioteką około 75 000 materiałów wideo i nie mam żadnego powodu, aby jej nie wierzyć.

Pozostaje pytanie o zasadność tak silnego promowania klipów. Dla mnie platforma strumieniująca muzykę to przede wszystkim smartfon w kieszeni i dobre słuchawki wystające spod bluzy. Jadąc autobusem, nie mam zamiaru oglądać teledysków. Z kolei w domu najbardziej oczywistym źródłem tego typu zawartości wciąż wydaje się YouTube.

Z drugiej strony, obecność klipów na pewno docenią fani konkretnych artystów. Mam na myśli tych użytkowników, którzy katują całą dyskografię swojego idola. Z tej perspektywy klipy to świetne poszerzenie podstron konkretnych twórców, dzięki którym zyskujemy dostęp do dodatkowej zawartości. Jestem zdecydowanie na tak. Miło sobie przypomnieć teledyski ze złotego okresu MTV.

Celebryci, artyści, muzycy podpowiedzą ci, czego możesz słuchać.

TIDAL oparł swoją kampanię reklamową na znanych twarzach celebrytów. Ci najpierw występowali w reklamach platformy, a teraz doradzają, jakiej muzyki możesz posłuchać. Po rekomendacje od światowych sław sięga się w zakładce playlist, gdzie pojawiają się również listy muzyczne dobrane pod kątem odpowiedniego gatunku, klimatu czy przynależności narodowej oraz kulturowej.

Co warto podkreślić, TIDAL stara się silnie integrować muzyczne rekomendacje z krajowymi rynkami. Tak oto uruchamiając aplikację na Androidzie wiemy, co poleca nie tylko Jay-Z, ale również Natalia Nikiel, która ułożyła swoją własną playlistę ulubionych kawałków w trasie koncertowej.

Za rekomendacje nie odpowiadają jedynie muzycy i celebryci. Na TIDAL silnie promowani są również polscy dziennikarze muzyczni, którzy układają własne składanki dla słuchaczy. Dodajmy do tego niezwykle aktualne playlisty tematyczne (Oskary, Fryderyki etc.) a wychodzi nam najlepsza sekcja kuratorów muzycznych, jaką widziałem na wiodących platformach. Nie, serio, nie przesadzam.

TIDAL HiFi robi różnicę

tidal 3 class="wp-image-60903"

Podchodząc do testów nowej platformy muzycznej, najbardziej ciekawiła mnie ta „bezstratna jakość” (FLAC/ALAC 44.1kHz / 16 bit – 1411 kbps) reklamowana przez TIDAL. Przystępując do porównania z 320 kbps oferowanymi przez Spotify, zastanawiałem się, czy różnica jest w ogóle wyczuwalna dla kogoś, kto nie wydaje kilka-kilkanaście tysięcy na sam sprzęt grający.

Korzystając z TIDAL HiFi oraz Spotify Premium na wysokiej jakości zestawie słuchawkowym, nie czułem niemal żadnej różnicy. To samo przy aplikacji mobilnej i średniej jakości słuchawkach dousznych. Nie potrafiłem odkryć, kiedy utwór pochodził z jednej albo drugiej platformy muzycznej. Zgaduję, że większość z was również nie będzie w stanie.

Nie oznacza to jednak, że różnic nie ma. Wręcz przeciwnie. Te wyrastają niczym grzyby po deszczu podczas odsłuchu na dobrym zestawie domowym. Wtedy TIDAL HiFi odlatuje od konkurencji. Głośne Spotify brzmi po prostu źle. Zwłaszcza na lepszym sprzęcie. Dźwięki w TIDAL nie są takie płytkie, no i w końcu możemy podkręcić głośność, ku przerażeniu sąsiadów. Wysokie tony na platformie stramingowej nareszcie brzmią!

Niestety, za wysoką jakość trzeba płacić podwójnie. Aby cieszyć się bezstratnym dźwiękiem, trzeba wyciągać z portfela podwójną stawkę względem podstawowego pakietu TIDAL/Spotify. Jasne, w zamian dostajemy muzykę „on the go” w zadowalającej posiadaczy dobrego sprzętu jakości, ale powiedzmy sobie szczerze – to raczej nie zatwardziali melomani stanowią podstawową grupę klientów TIDALA, Spotify czy Deezera.

W końcu odnajduję się w interfejsie

tidal 4 class="wp-image-60904"

Moim największym problemem ze Spotify jest… intuicyjność interfejsu. Zwłaszcza w przypadku wersji WWW na stacjonarne komputery. Być może to wina zbyt długotrwałego przebywania z Winampem w minionych latach, ale dla mnie najlepszym rozwiązaniem wciąż pozostaje pasek postępu osadzony na samym dole ekranu. Niby oczywista oczywistość, a jednak…

TIDAL posiada wszystko to, co trzeba, tam, gdzie trzeba. Żadnych pasków postępu po prawej stronie. Żadnego przeskakiwania z zakładki utworu do losowej playlisty artysty. Płynne przejścia między twórcą, jego dziełami, listami z jego kawałkami i tak dalej – nareszcie odnajduję się bez żadnego problemu.

Oczywiście interfejs to kwestia niezwykle spersonalizowana. Rozumiem, że w szaleństwie Spotify jest metoda. Inaczej architekci tej platformy już dawno wprowadziliby zmiany. Do mnie jednak o wiele bardziej przemawia układ zaproponowany w programach Deezera oraz TIDAL. Surowość, prostota, oczywistość, intuicyjność – to dla mnie najważniejsze.

Jaka to melodia?
tidal

Aplikacja TIDAL posiadała opcję rozpoznania muzyki, która aktualnie gra w tle. Wzorem Shazam oraz Soundhound, program rozpoznawał plik audio za pomocą fragmentu wychwytywanego przez mikrofon smartfona, po czym podawał nam na tacy cały utwór do przesłuchania za pomocą jednego kliknięcia. Dla mnie bomba. Jedna z tych opcji, które odróżniają TIDAL od konkurencji. Niestety, coś poszło nie tak…

REKLAMA

Skrypty rozpoznawania dźwięku nie były tak dobre jak te oferowane przez programy Shazam oraz Soundcloud, ale mimo wszystko działały. Można było przypuszczać, że wraz z kolejnymi aktualizacjami będzie lepiej i lepiej. Nic z tego. Z jakiegoś powodu mechanizm rozpoznawania audio został wycięty z programu.

Mówi się, że dodatkowa opcja wróci, znacznie poprawiona. Trzymam za to kciuki, bo pomysł jest rewelacyjny. Zamiast osobnej aplikacji do rozpoznawania dźwięku, wystarczy, że odpalimy odtwarzacz muzyczny. Dzięki temu nie tylko poznajemy interesujący nas kawałek, ale dostajemy go prosto pod nos. Do natychmiastowego wysłuchania albo dodania do przesłuchania na później.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA