REKLAMA

Top 10 najlepszych remake’ów filmowych

Parcie Hollywood na robienie remake’ów jest niezaprzeczalną kwestią, w sprawie której zdążyłem już wylać trochę swoich żalów, a także próbowałem zrozumieć ten mechanizm. Rzadko się jednak zdarza, że wygładzona i uwspółcześniona hollywoodzka wersja znanego dzieła jest dobra. Trzeba się mocno naszukać, żeby znaleźć niezły remake, ale i takie na szczęście się trafiają. Poniżej znajdziecie 10 najlepszych remake'ów na jakie stać Amerykanów.

Top 10 najlepszych remake’ów filmowych
REKLAMA

10. Charlie i fabryka czekolady (2005, reż. Tim Burton)

REKLAMA
charlie_and_the_chocolate_factory

Smutna prawda jest taka, że remake Tima Burtona nie był w ogóle potrzebny, ponieważ pierwsza adaptacja książki Roalda Dahla z 1971 roku jest dziełem uniwersalnym, nie starzejącym się ani trochę. Jest jednak jedno „ale”. Otóż wersja Burtona jest bliższa książkowej historii niż film Mela Stuarta i ciut inaczej ukazuje oryginalną opowieść. Ciężko poza tym coś zarzucić "Charlie and the Chocolate Factory", bo to naprawdę dobry film, zarówno dla starszych jak i młodszych widzów. A to czy Gene Wilder jest lepszym Willym Wonka od Johnn’ego Deppa pozostanie pytaniem, na które nie łatwo znaleźć odpowiedź.

9. Dredd (2012, reż. Pete Travis)

Judge Dredd Still Image

Remake "Judge Dredd", chociaż nie należy do czołówki zestawienia, ma rację bytu z dwóch powodów. Po pierwsze film Travisa wykorzystuje jedynie potencjał oryginału i posługuje się zupełnie odmiennym sposobem prowadzenia akcji. Po drugie, remake jest bardzo dobrym blockbusterem, dostarczającym podobnych emocji i rozrywki na takim samym poziomie, co dzieło Cannonca z 1995 roku.

8. Godzilla (2014, reż. Gareth Edwards)

godzilla recenzja

Na początek, zapominamy o "Godzilli" z 1998 roku, ten film nigdy nie wyszedł, dobrze? Teraz mamy w głowach wyłącznie japońskie obrazy i remake z 2014 roku, autorstwa Garetha Edwardsa. Mimo wad, uważam, że amerykańska wersja historii o najbardziej znanym kaiju na świecie sprawdziła się świetnie. Edwards złożył Ishiro Hondzie należyty hołd, nie deformując stwora jak Emmerich. Fani japońskich filmów będą narzekać na mało scen walki kaiju i skupianie się na głupim ludzkim wątku, który nikogo nie interesuje, ale to jest właśnie należyte potraktowanie oryginalnej fabuły z 1954 roku. Edwards uznał, że jego pierwszy film o Godzilli musi przede wszystkim pokazać ludzki, paniczny strach, a samego stwora pozwolił tylko podglądać.

7. Nosferatu wampir (1979, reż. Werner Herzog)

nosferatu

"Nosferatu" z 1922 jest absolutnie niezjadliwym filmem dla przeciętnego widza. Mimo, że ta perełka niemieckiego ekspresjonizmu wciąż może zachwycać, to z pewnością, wraz z upływem lat, zatraciła swój pierwotny cel – budzenie grozy. Max Schreck może i nadal wygląda strasznie, ale to klimat filmu Herzoga, a nie oryginału od Murnau powoduje gęsią skórkę. Przynajmniej Herzog potraktował klasycznego dzieło z należytym szacunkiem i nie próbował je po hollywoodzku zarżnąć. Co więcej, wiele oryginalnych scen wprost przemycił do własnego "Nosferatu".

6. Scarface (1983, reż. Brian De Palma)

scarface

"Scarface" jest jednym ztych remak’eów, które większość ludzi uważa za oryginał. W rzeczywistości jednak, Brian De Palma porwał się na klasyczny film gangsterski z 1932 roku. Scarface z 1976 różni się od swojego protoplasty tym, że cała fabuła filmu została przeniesiona z chicagowskich ulic na piękne tereny Wschodniego Wybrzeża. De Palma zmienił również punkt ciężkości i pojedynek gangów, który stał się historią od pucybuta do milionera. "Scarface" z 1983 roku to modelowy przykład tego, jak robić remake’i. Wystarczy uwspółcześnić fabułę, wykreować nowego (anty)bohatera, znaleźć pierwszorzędnych aktorów i dodać „trochę” brutalności oraz hollywoodzkiego blichtru. Chociaż z tym ostatnim łatwo można przesadzić.

5. Ocean’s Eleven (2001, reż. Steven Soderbergh)

oceans eleven

Wielkość remake’u "Ocean’s Eleven" polega przede wszystkim na wspaniałej obsadzie i cudownej grze aktorskiej. Między bohaterami Soderbergha po prostu iskrzyło! Dorzućmy do tego jeszcze odpowiednią dawkę humoru, a otrzymujemy porządnie odświeżony oryginał Milestone’a z 1960 roku. Soderbergh zmienił także nacisk z wykonania fuchy (co było w zasadzie najważniejsze w oryginale) na przedstawienie postaci. Efekt tego był taki, że można obejrzeć dzieło Milestone’a, następnie remake i nie poczujemy żadnego zmęczenia historią przedstawioną w obydwu filmach.

4. Mucha (1986, reż. David Cronenberg)

mucha

Oryginalna "Mucha" ("The Fly") z 1958 roku trochę się zestarzała. To wciąż bardzo dobry film, ale widzom z lat 80-tych nie dostarczyłby tej samej rozrywki, co jego nowa wersja. Słusznie Cronenberg zdecydował się na remake dzieła Kurta Neumanna. Chociaż efekty specjalne "The Fly" z 1958 wciąż robią wrażenie na fanach starego kina, to nie zjeżyłyby nikomu włosa na głowie, a co najwyżej wywołały salwę śmiechu. Jednak poza zmodernizowaniem warstwy wizualnej, kanadyjski reżyser dodał od siebie także większy nacisk na horrorowatość (gore) historii o naukowcu przemieniającym się w szkaradne monstrum. Pomijam już zupełnie fakt, że dzięki remake’owi, oryginał mógł zyskać drugie życie, ponieważ obecnie jest już trochę zapomnianym filmem.

3. Dwanaście małp (1995, reż. Terry Gilliam)

12 monkeys

Terry Gilliam miał bardzo ułatwione zadanie, ponieważ jego remake "Twelve Monkeys" opiera się o krótkometrażową, francuską produkcję "La Jetée" (1962) Chrisa Markera. To dawało amerykańskiemu reżyserowi spore pole do popisu, z czego te skrzętnie skorzystał. Zresztą historia Markera aż się prosiła o wykorzystanie i odpowiednie potraktowanie. Gilliam zrobił tak, jak powinien każdy reżyser biorący się za remake. Dodał od siebie inną rzeczywistość, współczesne obawy ludzkości (obawy przed pandemią wirusa i terroryzmem zastępują strach przed wojną), uzupełniając to wszystko o wciągającą narrację. Fundament oryginału został nienaruszony, po prostu zbudowano na nim inny budynek.

2. Coś (1982, reż. John Carpenter)

the thing

Kolejny remake klasycznego horror sci-fi, tyle że w przypadku "The Thing", oryginał (1951) i remake (1982) to zupełnie dwa różne filmy, które w inny sposób adaptują fabułę powieści "Who Goes There". Poza genialnymi efektami specjalnymi i dodaniem heklolitrów gore, film Carpentera wprowadza jeszcze większą dawkę paranoi do fabuły i poczucie beznadziejności sytuacji, w jakiej bohaterowie się znajdują.

1. Siedmiu wspaniałych (1960, reż. John Sturges)

REKLAMA
siedmiu_wspanialych

"The Magnificent Seven" jest idealnym sposobem na wykorzystanie czyjegoś pomysłu, ale w innym kulturowym kontekście. W przypadku "Seven Samurai" Kurosawy i "The Magnificent Seven" ciężko mówić o bezmyślnym kopiowaniu. John Sturges po prostu umiejętnie wykorzystał historię oryginału i osadził ją w środowisku bliższym zachodniemu (amerykańskiemu) widzowi oraz podkręcił znacznie tempo akcji. Na oklaski rzecz jasna zasługują także bohaterowie. Amerykańskiemu reżyserowi udało się stworzyć siedem, różnych od siebie, ale tak samo interesujących postaci, czyli identycznie jak w "Seven Samurai", a to nie lada wyczyn.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA