„Tropiciele” to napędzany akcją thriller prosto z RPA. Nowy serial zachwyca swoim dusznym klimatem
Kiedy serial powstaje pod szyldem stacji Cinemax wiadomo, że należy się spodziewać dobrej męskiej rozrywki. „Tropiciele” nie są więc wyjątkiem. Już w pierwszym odcinku czuć duszną atmosferę, napięcie nieustannie wzrasta, a i akcji nie brakuje.
OCENA
„Tropiciele” to jeden z tych seriali, w których twórcy od razu chwytają widza za gardło, żeby potem przyduszać go coraz bardziej. Ot gdzieś w Karru grupa motocyklistów postanawia w ramach śniadania napić się piwa. Odkąd tylko wchodzą do baru, ich działania bacznie obserwuje, na razie jeszcze nieznajomy mężczyzna. Kiedy oni odmawiają wykonania polecenia barmanki, on pięściami chce ich nauczyć manier. Stojący za produkcją Robert Thorogood nie ma zamiaru podążać ścieżką wydeptaną przez „Synów Anarchii”. Pierwsza scena jest jedynie zaproszeniem do męskiego świata, gdzie inteligencja jest równie ważna co wielkość bicepsów. To także sposób na lapidarne, ale dosadne przedstawienie jednego z głównych bohaterów.
W miarę rozwoju akcji okaże się, że ów mężczyzna jest byłym agentem PBI.
Teraz marzy o wyremontowaniu starego domu, a środki na to zechce pozyskać niekoniecznie zgodnie prawem. Wspomnianej południowoafrykańskiej agencji wywiadowczej dotyczą natomiast dwa pozostałe wątki. Pracę w niej otrzymuje Milla, akurat kiedy terroryści planują zamach. Quinn wraz z przełożoną Janiną próbuje ich powstrzymać. Twórcy symultanicznie prowadzą więc trzy linie fabularne, serwując nam swoisty mariaż „Homeland”, „24 godzin” i „Banshee”. Wykazując się godną pozazdroszczenia dyscypliną, dbają jednocześnie, aby każda z nich została należycie potraktowana. Tym samym świat przedstawiony żyje i oddycha pełną piersią. Jest wiarygodny i powala swoją złożonością.
Łatwo zauważyć, że mnogość pożenionych ze sobą w pierwszym odcinku motywów i postaci mogłaby prowadzić do nieuchronnego chaosu na ekranie. Jednakże twórcy umiejętnie dawkują nam kolejne informacje. Nie odkrywają od razu wszystkich kart. Mówią tylko tyle, ile potrzeba, aby utrzymać nasze zainteresowanie, nie spłycając przy tym historii, czy uciekając w skróty myślowe i uproszczenia. Powoli tkają siatkę znaczeń, a w tej bez wątpienia łatwo będzie widzom ugrzęznąć. Intensywny klimat nie pozwala oderwać się od ekranu. Podbijany jest muzyką, która dodaje opowieści aury niepokoju. Dzięki temu napięcie sięga zenitu.
Akcja zagęszcza się z każdą sceną, a fabuła ewidentnie zmierza do przecięcia się wszystkich zarysowanych na razie wątków.
Opowieść napędzana jest adrenaliną. Thorogood pamięta bowiem o gatunkowych atrakcjach i nie zamierza brać jeńców. Już w pierwszym odcinku nie brakuje zaskakujących twistów, a krwi i przemocy jest pod dostatkiem. Twórcy opowiadają odważnie i z charakternym pazurem. Cały czas podkręcają atmosferę i nie pozwalają nam nawet na chwilę wytchnienia. Serial bez przerwy opływa testoronem. Siadając do seansu przygotujcie się więc na cały wachlarz ekstremalnych emocji.
„Tropiciele” okazują się więc napakowanym akcją thrillerem, w którym szybko i z przyjemnością można się zatracić. Nie spodziewajcie się jednak czystej rozrywki. Po pierwszym odcinku widać, że twórcy bardzo mocno osadzają swoją opowieść w aktualnym klimacie geopolitycznym i mają zamiar dotykać tematów związanych z hodowlą rzadkich zwierząt, czy nierówności genderowych. Już jest gorąco i temperatura bez wątpienia będzie wzrastać z każdym kolejnym odcinkiem.