Przepraszam, wie pan, jak trafić na filmowe arcydzieło? Musi Pan jechać prosto na Missouri, później za trzema billboardami skręcić do Ebbing.
OCENA
Są takie filmy, które mogłyby się nigdy nie kończyć. Mają sączący się z ekranu klimat, potężny przekaz i doskonałych aktorów. W czasie seansu chłoniemy więc każdą scenę, wiedząc, że niestety przybliża nas ona do napisów końcowych. Jednym z takich filmów jest Trzy billboardy za Ebbing, Missouri – obraz, który bardzo trudno wymazać z pamięci.
W kinach dawno nie gościła tak wybuchowa mieszanka.
Z jednej strony mamy bowiem czarną komedię, która stroi sobie żarty ze śmiertelnie chorych czy "kolorowych" (people of color jak słyszymy w filmie). Z drugiej strony sprawia, że wstrzymujemy oddech przy fabularnych twistach i niesamowicie brutalnych mordobiciach, aby później doświadczyć oczyszczenia wraz głównymi bohaterami, którzy albo godzą się ze swoim losem albo postanawiają zrobić coś ze swoim życiem.
Tych głównych bohaterów jest trójka, a każdy z nich za rolę w Three Billboards Outside Ebbing, Missouri zasłużył na nagrodę Akademii.
Najjaśniejszą gwiazdą na amerykańskiej prowincji Ebbing jest Frances McDormand, znana z doskonałej roli ciężarnej policjantki w Fargo czy Olive Kitteridge. Wciela się ona w rolę Mildred Hayes, samotnej, zmęczonej życiem, zgorzkniałej i wiecznie niezadowolonej matki dwóch nastolatków – Robbiego i Angeli. Jej nieszczęśliwy los skręca w ślepy zaułek, kiedy Angela pada ofiarą brutalnego gwałtu i podpalenia.
Każda matka załamałaby się po stracie ukochanego dziecka. Mildred swój żal manifestuje jednak w oryginalny sposób. Jej bronią, z której mierzy do lokalnej policji rozkładającej ręce na pytanie o sprawcę, zostają media. Kobieta stawia trzy tytułowe billboardy, które każdemu mieszkańcowi niewielkiego miasteczka mają przypominać, że morderca i gwałciciel jest na wolności.
Moglibyśmy się spodziewać, że wszyscy mieszkańcy miasteczka staną murem za Mildred. Dzieje się jednak inaczej, bo kobieta uderza w powszechnie szanowanego komendanta, którego dni i tak były już policzone przez nowotwór. Kto chciałby patrzeć mu w oczy i powiedzieć, że zawalił ostatnią sprawę? Zresztą i to nie byłoby prawdą, bo policja zrobiła wszystko co w jej mocy, aby złapać gwałciciela.
Czasami trafiają się jednak beznadziejne sprawy, których nie da się rozwiązać. Jedną z nich jest choćby manifestacja Mildred, która samotnie musi stawić czoła całej lokalnej społeczności. Kosa trafia na kamień. Mildred na prawo i lewo rzuca przekleństwami, obraża wszystkich, którzy ośmielają się stanąć na jej drodze i w swojej małej wendecie nie cofa się przed niczym.
Frances McDormand w roli zdeterminowanej i chłodnej heroiny wznosi się na absolutny szczyt aktorstwa. Jej gniew kipi z ekranu, a dosadne riposty uderzają nawet w niosących pomoc przyjaciół.
Jej odpowiednikiem po stronie wymiaru sprawiedliwości jest posterunkowy Dixon (Sam Rockwell), który - gdyby nie policyjna odznaka - byłby drobnym pijaczkiem mieszkającym z mamą. Raz jest klaunem, a raz furiatem, który wyrzuca niewinnych ludzi przez okna. Sprawia wrażenie, jakby moralny kompas schował do kieszeni, a zamiast niego kierował się chęcią zemsty.
Tak wyrazistych, przesiąkniętych smutkiem i zdeterminowanych postaci dawno nie widziałem na wielkim ekranie.
Film jest ich osobistą historią. Walką o odkupienie w świecie, który nieustannie rzuca kłody pod nogi. Bez znaczenia czy to lokalna społeczność pragnąca utrzymać status quo, choroba czy nałóg – każdy bohater zagląda tu wgłąb siebie i stara się znaleźć choć trochę dobra w świecie bez zasad.
A to tylko jedna płaszczyzna, na której można interpretować ten film. Zerknijmy bowiem na to, co dzieje się w Hollywood z łańcuszkiem afer o podłożu seksualnym. Okazało się przecież, że na tym aktorskim szczycie świata, za najlepsze role trzeba było płacić swoim ciałem. Publiczne spowiedzi kolejnych aktorek napędziły ogólnoświatową akcję pod tagiem #metoo, która miała zwrócić uwagę na problem wykorzystywania i potrzebę szacunku do płci przeciwnej.
Na tych trzech billboardach zawisnąć mogło imię hollywoodzkiego producenta, Weinsteina. Mildred może się więc jawić się jako kobiecy wzór, który próbuje radzić sobie z przeciwnościami losu. Jest heroiną, jakiej kino nie widziało już dawno. Staje do walki, choć wie, że mizoginistyczne społeczeństwo spisze ją na straty („wyszła sama po zmroku, więc czego się spodziewała”).
Martin McDonagh kreuje w Trzech billboardach pesymistyczny obraz miasteczkowej beznadziei.
Ludzie są rasistami i bywa, że apatycznie podchodzą do przemocy, lokalne media gonią za sensacją, a rodzinne dramaty dzieją się pod przykrywką sielankowej atmosfery.
Trzy billboardy za Ebbing, Missouri to film–doświadczenie. Doskonały obraz, który moim zdaniem jest głównym kandydatem do Oscarów.
Wciąga od pierwszego kadru i nie pozwala oderwać się od ekranu. Powoli opowiada trudną historię, o które w wysokobudżetowym kinie ostatnio trudno.
Oficjalna polska premiera filmu zaplanowana jest na 2 lutego tego roku.