REKLAMA

Gorszej książki science-fiction nie czytałem już od dawna. "Unicestwienie", Jeff VanderMeer - recenzja sPlay

Gdybym chciał napisać o tej książce coś dobrego, wyszedłbym od intrygującej okładki, następnie wskazał na jej długość, a na koniec zostawiłbym optymistyczny w gruncie rzeczy fakt, że nie zostaje ona w głowie czytelnika zbyt długo. "Unicestwienie" nie pozostawia po sobie traumy, jest po prostu dziełem bardzo kiepskim i nieskończenie nudnym. 

"Unicestwienie", Jeff VanderMeer - recenzja sPlay
REKLAMA

Rzadko żałuję zakupu jakiejś książki, bo nawet jeśli trafię na utwór zły, to w najgorszym razie wiem przynajmniej, żeby w przyszłości nie brać się za nic, co stworzył jego autor. W wypadku "Unicestwienia" wolałbym pozostać w niewiedzy. Mimo iż liczy sobie nieco ponad 200 stron, męczyłem je dłużej niż "Bramy Domu Umarłych" Eriksona i "Kapuścińskiego Non-Fiction" Domosławskiego razem wziętych.

REKLAMA
unicestwienie

Niektóre pozycje czyta się powoli, żeby móc się nimi napawać, smakować je niespiesznie, nie uroniwszy ani jednego słowa. Inne - i w tej kategorii plasuje się recenzowane tu dzieło - czyta się pomału (choć wolałoby się nie czytać ich wcale), bo są zwyczajnie złe i nie ma w nich nic, co potrafiłoby zaciekawić, przyciągnąć -  choćby na chwilę - do lektury, czy wciągnąć. Niby mamy w "Unicestwieniu" jakąś tajemnicę, ale szybko tracimy nią zainteresowanie. Niby są jacyś bohaterowie, ale generalnie jeśli chodzi o sposób, w jaki są skonstruowani, mogłyby to być leżące na łące kamienie. Chociaż kamienie pewnie wzbudziłyby w czytelniku więcej sympatii i miały lepiej zarysowaną osobowość. Napięcie? Groza? Intrygujący świat? Zapomnijcie.

Fabuła "Unicestwienia" opowiedziana możliwie jak najogólniej, brzmi nawet nieźle. Oto bowiem mamy zagadkowy obszar, nazywany Strefą X (jeśli podobnie jak ja uznacie, że taka tandetna nazwa musi nieść ze sobą zapowiedź pewnej alegoryczności utworu, to pozwólcie że wyprowadzę was z błędu: nie niesie.), która rządzi się "niezrozumiałymi dla człowieka prawami". Równie zagadkowa organizacja Southern Reach wysyła tam złożone z ochotników ekspedycje, których celem jest jej zbadanie. Członkowie poprzednich jedenastu wypraw ponieśli śmierć lub stracili rozum. Dwunasta, której towarzyszy czytelnik, złożona jest z samych kobiet: biolożki, antropolożki, psycholożki oraz geodetki.

Jest w tym obietnica dobrej, ekscytującej lektury. Tylko że obietnica niespełniona. Gdy ktoś ginie, trudno skwitować to choćby wzruszeniem ramion, bo ani nic o tej postaci na dobrą sprawę nie wiadomo, ani nawet nie było okazji, żeby zwyczajnie przyzwyczaić się do faktu, że ona sobie po prostu jest. A gdy pojawia się jakieś niebezpieczeństwo, odczuwałem irytację, bo VanderMeer buduje napięcie okrutnie nieudolnie. Stara się na siłę zmusić odbiorcę, żeby ten zaczął przeżywać rozgrywające się wydarzenia, podczas gdy jedyną, towarzyszącą lekturze emocją, jest znudzenie.

unicestwienie 3
REKLAMA

W związku z tym wszystkim, moje szczere zdumienie budzi fakt, że "Unicestwienie" spotkało się raczej z ciepłym przyjęciem ze strony czytelników i recenzentów w Polsce. Negatywne opinie trafiają się rzadko, a większość osób chwali to, co ja ganię. I nie mam pojęcia z czego to wynika. Przy największych pokładach dobrej woli nie potrafię znaleźć w tej książce nic dobrego.

Jeff VanderMeer jest pisarzem dość znanym i uznanym w środowisku, stworzył między innymi "Podziemia Veniss" i cykl " Ambergris". "Unicestwienie" było dla mnie pierwszym kontaktem z jego twórczością i nie chcę z całą stanowczością stwierdzić, że ostatnim. Być może kiedyś sięgnę po którąś z napisanych przez niego pozycji, ale na pewno nie będzie to "Ujarzmienie", czyli kontynuacja recenzowanej tu książki.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA