Rock w czasach terroryzmu. Queens of the Stone Age i album "Villains" – recenzja Spider’s Web
Josh Homme i spółka wracają po latach ze sporą dawką dojrzałego gitarowego grania, które przesiąknęło melancholią zanurzoną w funkowej rytmice.
OCENA
Po wydaniu genialnego albumu "...Like Clockwork" i promującej go trasie koncertowej, Queens of the Stone Age zrobili sobie dłuższą przerwę, podczas której frontman grupy, Josh Homme, realizował się w swoich pobocznych projektach. Wydał m.in. album nagrany razem ze swoim idolem - Iggym Popem, a także nowy krążek wraz z formacją Eagles of Death Metal.
Z tym drugim projektem Homme koncertował w zeszłym roku po Europie.
13 listopada w paryskim klubie Bataclan, podczas koncertu Eagles of Death Metal, miał miejsce pamiętny i przerażający atak terrorystyczny, w którym zginęło ponad 100 osób.
Akurat tej nocy Josh Homme nie był w stanie wystąpić z grupą. Ale i tak tragiczne wydarzenie miało na niego ogromny wpływ. Wstrząsnęło nim, a z drugiej strony zmotywowało do działania. Jako formę autoterapii wykorzystał muzykę.
Sposobem Homme’a na to, by choć przez chwilę nie myśleć o szorstkiej rzeczywistości, która nas otacza, okazał się... taniec.
Muzyk otwarcie wyznał, że odkrył kojące właściwości tańca, który ma być idealnym lekiem przeciwko całemu szaleństwu związanemu z terroryzmem, zapaścią ekonomiczną, wojnami, konfliktami, nietolerancją. Coś w tym jest, w końcu taniec funkcjonuje w cywilizacji niemalże od samego początku jej istnienia.
Już starożytne plemiona widziały w tańcu siłę przywoływania duchów, mocy, zjawisk przyrodniczych.
Taniec po dziś dzień służy jako element katharsis, jak i również budowania więzi międzyludzkich, poznawania i wyrażania samego siebie.
Homme postanowił działać i razem z Queens of the Stone Age nagrał płytę taneczną. Choć nie w oczywistym znaczeniu tego słowa. Jego główną inspiracją dla "Villains" miał być kawałek Uptown Funk, wyprodukowany przez Marka Ronsona i Bruno Marsa. Homme był na tyle zdeterminowany, by przenieść brzmienie z tego kawałka na płytę Queensów, że jako głównego producenta "Villains" zatrudnił właśnie samego Marka Ronsona. Jego wpływy są słyszalne właściwie w każdym kawałku na krążku.
"Villains" jest bardziej stonowane od poprzednich płyt grupy. Oczywiście Queens of the Stone Age nie porzucili ani gitar, ani rockowych korzeni.
Choć też całkiem niedawno perkusista zespołu, Jon Theodore, wyznał, że w dzisiejszym świecie gitarowe granie powoli wymiera. Na szczęście jego macierzysta formacja w żadnym razie się do tego nie przyczynia.
Jak wspominałem wcześniej, podstawą brzmieniową "Villains", jej kręgosłupem, jest nowoczesny funk, o który pieczołowicie dba Mark Ronson.
Wymieszany jest on dodatkowo z garażowym rockiem, wpływami new wave oraz disco. Natomiast całość utrzymana jest w ryzach średniego tempa, choć oczywiście trafiają się tu dynamiczne petardy.
"Villains" zaczynają się kawałkiem Feet Don’t Fail Me, który startuje od intrygującego, lekko floydowskiego intra, po czym przechodzi w fenomenalny funkowo-hard rockowy riff. Grupa startuje z wysokiego pułapu, bo ów kawałek jest bez wątpienia jednym z najlepszych na płycie.
Feet Don’t Fail Me spokojnie mógłby znaleźć się na jednej z klasycznych płyt Davida Bowie’ego, którego wpływy są tu mocno słyszalne.
The Way You Used to Do to już klasyczny Queens of the Stone Age, aczkolwiek również z mocno wyczuwalnym piętnem Marka Ronsona.
Jestem sobie w stanie wyobrazić ten kawałek jako żelazny punkt koncertów grupy i rozlicznych domówek. Zadziorne gitary kapitalnie pracują tu z bezbłędną sekcją rytmiczną.
W Domesticated Animals znowu powracają wpływy Davida Bowie’ego. Tutaj Homme w pełni wyśpiewuje swoje obawy względem złego stanu globalnego społeczeństwa w 2017 roku i wzywa do rewolucji.
Fotress to najbardziej melodyjny utwór na "Villains", który również ma spore szanse znaleźć się na stałe w repertuarze koncertowym Queens of the Stone Age.
Head Like a Haunted House to wyprawa grupy w rejony muzyki punk. Szybki, konkretny, zwarty i ze świetnym tempem.
Un-Reborn Again natomiast jest jeszcze ciekawszą podróżą gatunkową. Tym razem Homme i spółka wspomagają się elektronicznymi motywami, które przywodzą na myśl skojarzenia z Kraftwerk czy Garym Numanem.
Wszystko to razem tworzy naprawdę elektryzującą całość.
"Villains" nie jest może najlepszą płytą Queens of the Stone Age, nie jest to też może miażdżący powrót, ale z pewnością warto tego albumu posłuchać.
W dobie ciągłego kryzysu muzyki gitarowej w mainstreamie, niezwykle cenne jest pojawienie się solidnej dawki tanecznego rocka. To idealna płyta na miarę naszych dziwnych i niepewnych czasów.