Radosław Kotarski, twórca kanału Polimaty, wydał nową książkę. Tej nie znajdziecie w Empiku, ani w żadnej innej księgarni. Youtuber "Włam się do mózgu" wydał sam. A nam opowiada o self-publishingu, a także o czym traktuje jego książka.
Joanna Tracewicz: Pierwszy nakład twojej książki, "Włam się do mózgu", sprzedał się w całości w ciągu 5 dni. Ile to było egzemplarzy?
Radosław Kotarski: Tak, w równe 5 dni. To było ok. 15 tys. egzemplarzy. Dlatego mamy opóźnienia w przesyłaniu paczek, chociaż pracujemy dniami i nocami nad ich dostarczeniem.
A jak było z twoją pierwszą książką, "Nic bardziej mylnego"? Wynik jest podobny?
To zupełnie nieporównywalna sytuacja. 15 tys. egzemplarzy mojej pierwszej książki sprzedało się w jakiś rok, a łącznie sprzedaż sięgnęła ok. 20 tys. kopii. Jeśli chodzi o "Włam się do mózgu", to w tej chwili można robić rezerwację na drugi nakład i podejrzewam, że skoro nie przewidziałem tak dużego zainteresowania książką, to pewnie lada moment skończy się także dodruk. Skala rezerwacji na niego jest ogromna! To coś niesamowitego i wielkie zaskoczenie dla mnie.
Skąd taka różnica? "Włam się do mózgu" ma lepszą promocję? Masz więcej fanów i – co za tym idzie – jesteś bardziej rozpoznawalny?
Jeśli chodzi o kwestię liczby subskrybentów kanału i rozpoznawalność to nie ma chyba dużej różnicy. Te liczby od czasu premiery „Nic bardziej mylnego” aż tak znacząco nie urosły, wtedy zresztą też już zajmowałem się telewizją i startował mój program, "Podróże z historią". Czy reklama jest szersza? Wręcz przeciwnie! Wtedy książkę wydawałem w Znaku, kanałów dystrybucji było więcej. Teraz oprócz filmu na moim kanale, który tłumaczy o co chodzi we "Włam się do mózgu", nie było żadnego działania promocyjnego, a książkę można kupić wyłącznie na jednej stronie. Przyznam, że do dzisiaj mamy tyle pracy, że książek nie wysłaliśmy jeszcze nawet influencerom, blogerom czy dziennikarzom. Mam nadzieję, że się nie obrażą.
Mówi się, że jeśli youtuber wydaje książkę, to ta pierwsza sprzedaje się najlepiej. U mnie udało się to dość mocno odwrócić. Wydaje mi się, że powodem, dla którego "Włam się do mózgu" tak dobrze się sprzedaje, jest jej użyteczność, uniwersalność i przede wszystkim - praktyczność. Tę książkę możesz już w trakcie czytania praktycznie zamienić w działanie i polepszyć swój sposób uczenia się czy to w szkole, czy w pracy. Po prostu w życiu, bo przecież uczymy się całe życie.
Pierwszą książkę wydałeś w Znaku, a teraz zająłeś się tym sam. Altenberg to twoje wydawnictwo. Co cię do tego skłoniło? Wpłynął na to np. sukces Michała Szafrańskiego, który zajął się self-publishingiem?
Nie byłem zadowolony z tego, w jaki sposób moja pierwsza książka była sprzedawana i dystrybuowana w księgarniach i salonikach. Pewnych rzeczy w instytucji, jaką jest duże wydawnictwo, nie dało się załatwić. Nie brałem też udziału w każdym etapie powstawania książki. Uznałem, że muszę to zmienić. Zależało mi na tym, żeby oprócz ciekawej treści, książka była ładna wizualnie, przyjemna w dotyku, żeby każda strona była projektowana osobno i była kolorowa. A tego wydawnictwa nie są w stanie zapewnić, bo wiele z nich – w czasie negocjacji – na pierwszym miejscu stawiało niski koszt wydruku.
Świetnym przykładem jest też książka Arleny Witt, która wydała w moim wydawnictwie "Grama to nie drama", genialną publikację do nauki języka angielskiego. Żadne wydawnictwo nie chciało jej wydać tak, jak Arlena to widziała, czyli aby ta pozycja spełniała swoje funkcje – była piękna i pomocna w nauce. Twierdzili, że to będzie po prostu za drogie. A wydawanie książek byle jakich jest bez sensu, bo czytelnik to widzi.
A jakbyś miał wymienić największe zalety self-publishingu, to byłyby to...?
Największą zaletą self-publishingu jest to, że możemy mieć wpływ na to, jak coś wygląda, możemy zmienić coś, co się nam nie podoba. A z wydawnictwem wygląda to tak, że "nie da się" albo "nie ma czasu". Michał Szafrański pokazał, że jednak „się da” - pod warunkiem, że zaserwujemy czytelnikowi naprawdę dobrą jakość. W przypadku takiej formy wydawania książek, jaką my uprawiamy można też zapewnić godne wynagrodzenie autorowi oraz – co dla mnie ważne – każda książka to jeden posiłek dla Pajacyka.
Jak zatem wygląda kwestia wynagrodzenia dla autora w przypadku wydania książki samemu, a jak, kiedy wydaje się ją w dużym wydawnictwie?
W porównaniu do standardowego wydawnictwa stawki dla autora są wyższe trzy- lub czterokrotnie. I co jest ważne, z każdej książki wydanej w Altenbergu przeznaczamy większą kwotę na Pajacyka niż przeciętnie wynosi wynagrodzenie dla autora w przypadku wydania książki w dużym wydawnictwie.
A czy akcja "jednak książka = jeden posiłek dla Pajacyka" byłaby możliwa do przeprowadzenia, gdybyś wydał książkę w dużym wydawnictwie?
Świetne pytanie. Podejrzewam, że jeśli tak, to kosztem gaży dla autora, jakości książki albo wzrostu jej ceny. Nie liczyłbym na to, aby to wydawnictwo zmniejszyło swoje wynagrodzenie. (śmiech)
Samodzielne wydanie książki, jeśli chodzi o koszt jednego egzemplarza, jest pewnie droższe niż wydanie takiej książki w przypadku wydawnictwa?
Jestem w stanie się założyć, że kwoty, które wydaliśmy, to są jedne z największych sum, jakie poszły w Polsce na wydanie książki. Zwłaszcza książka Ewy (Red Lipstick Monster), "Tajniki paznokci", jest jedną z najdroższych książek wydanych w Polsce. Same tylko zdjęcia do niej robił fotograf o międzynarodowej sławie, Kajus Pyrz, który fotografował takie gwiazdy jak Kim Kardashian, Ivanę Trump czy Joan Collins. Razem z drukiem to są kwoty, które się wyraża w setkach tysięcy złotych.
Poznałeś już jakieś opinie czytelników, którzy kupili książkę w pierwszym nakładzie?
Tak, dostałem trochę wiadomości od osób, do których książki już dotarły. I piszą mi, że już wcielają te metody w życie. Niektórzy nawet chcą podjąć się podobnych wyzwań jak ja. Pewnie nie wylosują języka, którego będą się uczyć, ale wybiorą taki, o którym zawsze myśleli. Jestem przekonany, że metody opisywane w książce się sprawdzą, skoro zadziałały w przypadku takiego zakutego łba jak ja. (śmiech)
No właśnie, w wideo, które promuje twoją nową książkę, pokazujesz efekty wyzwania, którego się podjąłeś, a mianowicie nauki wybranego losowo języka przez pół roku. W twoim przypadku był to szwedzki. Nie bałeś się tej dość ryzykownej próby?
Oczywiście, że się bałem. Nie wiedziałem, czy mi się uda. Ale chciałem sprawdzić, czy te metody, które dobrze znałem teoretycznie – bo praca nad tą książką zajęła mi w sumie ok. 2 lat – zadziałają dobrze w praktyce. Czytałem o spektakularnych sukcesach tych metod, dzięki którym ludzie uczyli się rozwiązywania zadań matematycznych czy rozpoznawania autora obrazu wyłącznie po kompozycji danego dzieła, ale musiałem to sprawdzić na sobie.
Wybrałem dwie różne rzeczy, których chciałem się nauczyć, korzystając z opisanych przede mnie metod. Jedną z nich była nauka języka szwedzkiego, o której mówię w wideo promującym książkę, a drugą, o czym piszę w "Włam się do mózgu", było nauczenie się rozpoznawania profilu aromatyczno-smakowego piwa. Chciałem zdać egzamin na międzynarodowego sędziego piwnego (BJCP). W Polsce ten egzamin zdało zaledwie 30 osób.
I te dwie rzeczy udało mi się zrealizować, nauczyć się ich, poznać je, dokładnie przy użyciu tych samych metod, które są opisane w książce.
A ile czasu zajmowała ci w ciągu pół roku ta nauka szwedzkiego? Jak to wyglądało na przestrzeni tygodnia?
W tygodniu miałem zupełnie standardowe lekcje, jedną prowadzoną stacjonarnie, a drugą zdalnie. Ale tak naprawdę moja praca zaczynała się w momencie ich zakończenia, wtedy zaczynałem się uczyć. Na lekcjach poznawaliśmy i konsultowaliśmy materiał, rozmawialiśmy i korygowaliśmy błędy, ale później uczyłem się danej porcji materiału w trzech lub czterech seriach, powtarzając go za pomocą różnych metod. Nie uczyłem się, kiedy tylko mogłem, ale wtedy kiedy to sobie wyznaczyłem. W ciągu pół roku sama nauka na własną rękę zajęła mi ok. 90 godzin.
Czujesz się swobodnie, mówiąc po szwedzku?
Niedawno prowadziłem Blog Forum Gdańsk i jedną z gości była... Szwedka. Od razu wziąłem ją na stronę, przeprosiłem, że będzie moją ofiarą przez cały dzień, ale muszę się „wygadać” po szwedzku, mimo że wszyscy rozmawiali po angielsku. Kiedy się żegnaliśmy, nie była mi wstanie uwierzyć, że uczyłem się jej rodzimego języka tylko pół roku. Nie wiem, czy to była kokieteria, ale chyba do tej pory nie chce mi uwierzyć. (śmiech)
Opowiedz trochę o swojej nowej książce. O czym ona dokładnie jest?
Przez lata moich badań doszedłem do wniosku, że w większości przypadków nigdy nikt nas nie uczy tego, w jaki sposób się uczyć. W szkole takie tematy nie są podejmowane, choć – o czym właśnie piszę w książce – nie jest to do końca wina nauczycieli. Próbując przyswoić jakąś wiedzę, czytamy wielokrotnie tekst, zwykle przed samym sprawdzianem. I to jest odpowiedź na to, dlaczego tak mało pamiętamy ze szkoły. To zwyczajnie nieefektywna metoda zapamiętywania.
Przez lata psychologowie kognitywni badali różne sposoby, tego jak przyswajać wiedzę. I to wszystko są rzeczy na wyciągnięcie ręki, za które nie trzeba płacić. Właśnie ci naukowcy wyodrębnili kilkanaście różnych metod nauki o różnej sile działania. Niektóre lepiej sprawdzą się, jeśli chcemy nauczyć się umiejętności, inne są dobre do zdobycia wiedzy teoretycznej itd. Moim zadaniem było zebranie tych zdobyczy nauki, przetestowanie na sobie i opisanie w przystępnej formie.
Głównym przesłaniem mojej książki jest to, że jeśli chcemy trwale przyswoić jakąś wiedzę i wcale nie poświęcać na naukę dużo czasu, musimy najpierw poznać jakąś informację, a potem w paru sesjach powtórzyć ją, za każdym razem wybierając inną metodę od poprzedniej. Nasz mózg lubi być zaskakiwany.
Gdybyśmy chcieli, żeby publiczność dobrze zapamiętała fabułę wystawianego Hamleta Szekspira, to powinniśmy im tę samą sztukę pokazać w trzech różnych interpretacjach. Raz jako teatr nowoczesny, innym razem jako musical, a potem w klasycznym wydaniu. To lepiej zadziała niż trzy razy to samo przedstawienie. Na tym polega, o czym mówią psychologowie kognitywni, utrwalanie śladu pamięciowego. I mamy na co dzień przykłady tego działania. Są takie sytuacje w naszym życiu, kiedy coś dobrze poznajemy i do końca nie wiemy dlaczego. Takim przykładem jest to, że większość z nas doskonale pamięta, co robiła, kiedy dowiedziała się o ataku na WTC. Użyliśmy do tego metody powiązania informacji z jakąś emocją. Jest to jedna z metod nauczania, choć dość trudna w wykonaniu. Niełatwo jest w końcu wzbudzić takie same emocje podczas uczenia się matematyki. Ale jest wiele innych sposobów!
I o tym jest ta książka.
Podczas tworzenia książki sam przeczytałeś mnóstwo publikacji, ale też rozmawiałeś z różnymi specjalistami. Z kim udało ci się nawiązać kontakt?
Niektóre rzeczy konsultowałem z naukowcami, np. udało mi się dotrzeć do profesora katedry psychologii kognitywnej na Uniwersytecie Stanowym w Kent, Johna Dunlosky'ego, będącego ogromnym autorytetem w tej dziedzinie. Rozmawiałem także z profesor Katherine Rawson, która również przychyliła mi nieba i rozwiała wiele wątpliwości. Głównie współpracowałem z amerykańskimi specjalistami, ponieważ tam badania uczenia się i pamięci są bardzo rozwinięte. Ale naturalnie korzystałem także z polskich źródeł.
W wydawnictwie Altenberg zostały ostatnio wydane też inne książki - publikacje Alreny Witt dotyczące gramatyki języka angielskiego i książka o pielęgnacji paznokci Red Lipstick Monster. Altenberg przejmuje youtuberów?
Nie. (śmiech) To jest tak, że Altenberg przejmuje ludzi, którzy chcą swoimi książkami zmienić świat. Wiem, że to górnolotnie brzmi, ale chodzi o to, aby po przeczytaniu książki, ktoś stwierdził, że nie tylko miło spędził z nią czas, ale także ta książka w jakiś sposób zmieniła jego rzeczywistość, zachęciła do zmian.
Miałeś już telefony od jakichś youtuberów zainteresowanych wydaniem książki?
Tak, ale taka książka musi spełnić to kryterium, o którym mówiłem. Mamy w planach nowe wydania, o jednych mogę mówić, o innych nie, ale jeszcze tej jesieni wydamy książkę Tomasza Kammela o wystąpieniach publicznych.
A masz już plany na twoją kolejną książkę?
Na razie jest tyle pracy z dotychczasową, że jeszcze się nad tym nie zastanawiałem. Natomiast mocno zainteresowała mnie psychologia kognitywna i myślę, że chciałbym jeszcze zgłębić bardziej ten temat i go kontynuować. Bo wiem, że to realnie może wpłynąć na ludzi, zmienić ich rzeczywistość. Nauka, zdobywanie wiedzy kojarzą się zwykle tak pozytywnie jak nadepnięcie na klocek LEGO. Kiedy słyszmy w czasie szkolnym od rodziców: "Idź się pouczyć", to brzmi to jak wyrok. A ja nie chcę, żeby tak brzmiało. Bo wcale nie musi.