„Za starzy na śmierć” to 13-godzinny kolos, którego nie da się oglądać. Oceniamy nową produkcję Amazona
Piękny, jedyny w swoim rodzaju, intrygujący, ale też odpychający, potwornie nudny, pusty, płytki i zdecydowanie za długi. Taki jest nowy serial od twórcy „Drive” Nicolasa Windinga Refna, który można oglądać na Amazon Prime.
OCENA
Można oglądać, co wcale nie znaczy, że należy. Sam się trochę zastanawiam czy reżyser Nicolas Winding Refn nie postanowił „wkręcić” rozkochanej w binge-watchingu publiki serialowej oraz krytyków filmowych. „Za starzy na śmierć” zdaje się być podręcznikowym przykładem dzieła stworzonego przez zapatrzonego w siebie filmowca-narcyza.
Rozciągnięte do granic możliwości sceny i ujęcia, w których kamera w żółwim tempie przedstawia nam spowite neonami panoramy ulic oraz pomieszczeń. Postaci, które zadumane patrzą przed siebie, bez względu na to czy są ulicznym zbirem, przywódcą mafii, córką zblazowanego artysty czy policjantem.
Każda postać w „Za starzy na śmierć” zastanawia się przez minutę, zanim cokolwiek powie, a każde kolejne zdanie poprzedzone jest kilkunastosekundową pauzą.
Cisza jest tu celebrowana niczym największa świętość. Dialogi zdają się być zakłócającymi tę ciszę wtrętami. Tak jakby miało to dodać tej historii powagi. Sęk w tym, że treści nie ma tu za dużo, a gdy się pojawia, nie jest ani zbyt oryginalna, ani nadmiernie głęboka. Sceny, w których bohaterowie rozmawiają o prostych i banalnych tematach, które można było ująć w 2-3 minuty, potrafią trwać u Refna nawet i 10 minut. W dodatku w wielu przypadkach do niczego nie prowadzą.
Refn przypatruje się swoim bohaterom, jakby były to plastikowe manekiny z galerii osobliwości bądź wystaw sklepowych. Ustawia ich w nienaturalnych pozach, tak jakby zaraz miał im cyknąć zdjęcia do luksusowego magazynu drukowanego. Z niemalże dermatologiczną fiksacją przygląda się ich twarzom na licznych zbliżeniach, trochę jakby składał katalog z portretami. Cały czas miałem wrażenie, że Refn traktuje ich jak kukły, które trzeba odpowiednio porozstawiać po kadrze, by wyszły z tego ładne i stylowe ujęcia. Nic innego się nie liczy.
9 z 10 odcinków „Za starzy na śmierć” trwa ponad godzinę (bodajże ze dwa epizody dochodzą do 90 minut). Łącznie „seria” Refna trwa 13 godzin. Fabułę całości jednak można było spokojnie ująć w maksymalnie 2 godzinach. A i tak film ten miałby dłużyzny... Zastanawia mnie więc, czy „Too Old to Die Young” to artystowski żart skierowany do widowni i krytyki? Czy jest to zamierzona satyra na współczesne ambitne seriale i przy okazji niezamierzona parodia pierwszego sezonu „True Detective” oraz autoparodia „Drive”?
Czy może świadectwo rozbuchanego ego reżysera, który jest tak bardzo przeświadczony o swoim geniuszu, że wydaje mu się, iż wyświadcza widzom przysługę pozwalając się im przyglądać jego „wypimpowanym” obrazom. Bo to, że Nicolas Winding Refn jest znakomitym twórcą wizualnym raczej wiadomo. Jego „Drive” to jeden z moich ulubionych filmów mijającej dekady. Nie wspominając już o „Pusherze” czy kapitalnym „Bronsonie”.
Niestety po sukcesie „Drive” Refn zaczął zdecydowanie zbyt często podążać w stronę formalizmu. Bawiąc się w piękne kompozycje kadrów, operowanie neonowymi paletami barw, gubiąc jednak przy okazji chęć czy potrzebę opowiadania zajmujących historii. Jego kino stało się przestylizowane, hermetyczne i odhumanizowane, trochę tak jakby sam się upraszał o bycie tym przysłowiowym „ambitnym reżyserem”, który robi filmy nie dla ludzi, tylko dla samego siebie.
„Za starzy na śmierć” to ewidentny, wręcz bezwstydny przykład artystycznej masturbacji.
Po zapoznaniu się z licznymi wywiadami, których udzielał na przestrzeni lat Refn śmiem stwierdzić, że nie ma on za grosz poczucia humoru, tak więc skłaniam się jednak ku temu, że nie jest to prowokacja, tylko jego świadome działanie.
Gdyby jednak „Za starzy na śmierć” był tylko i wyłącznie nudny, dałoby się go jakoś przetrawić. Niestety przy okazji jest też śmiertelnie poważny, okrutny, brutalny, ponury, mizoginistyczny. Refn pokazuje widzom potworne sceny przemocy dla samego tylko efektu szoku i niepokoju. Nie prowadzą one do żadnych wniosków.
Gdyby to skondensować do krótszej formy, może chociaż byłoby to jakkolwiek zajmujące i prowokujące. Tymczasem wspomniane przeze mnie wyżej słoniowe, niemalże auto-parodystyczne tempo tej produkcji sprawia, że wszystkie wątki i motywy rozłażą się.
Znając Refna mogę się założyć, że w jego mniemaniu „Too Old to Die Young” to arcydzieło, którego pewnie nikt nie zrozumie.
Cóż, nikt nie zabrania mu żyć w swoim świecie. Poza tym muszę mu przyznać jedno - bez względu na to, czy uznamy dzieło Refna z serial albo film, czegoś takiego jeszcze nie widzieliście.
Mimo tego wszystkiego muszę też przyznać, że „Za starzy na śmierć” potrafi sobą zahipnotyzować. Jeśli uda się wam dopasować do jego nietypowego, medytacyjnego rytmu i ospałej częstotliwości to przynajmniej niektórym z was być może przypadnie on do gustu, a wręcz i zafascynuje. O ile macie to szczęście (bądź pecha) posiadania 13 godzin, z którymi nie macie co zrobić. Mnie samego dzieło Refna męczyło, irytowało, usypiało, drażniło, ale jednak coś sprawiało, że nie odrzuciłem go w kąt, tylko oglądałem dalej. No, ale nie ma siły, bym uznał „Za starzy na śmierć” za udany i wartościowy projekt.