„Zero Zero Zero” pokaże wam zakamarki narkotykowego biznesu. Nowy serial robi to z niesamowitym rozmachem
Ile już było tych produkcji o narkotykach? „Breaking Bad”, dwie odsłony „Narcos”, „Ozark” a jednak kolejna telewizja chce pokazać ten problem z nowej, własnej perspektywy.
OCENA
„Zero Zero Zero” to odcinkowa produkcja telewizji Sky, która w Polsce dostępna jest na platformie HBO GO. Opowiada o narkotykach. Po tylu serialach i filmach eksploatujących ten temat myślałem, że będzie mnie trudno zaskoczyć. Podejrzewałem jednak, że skoro cała sekwencja zaczyna się od - pięknej zresztą wizualnie – sceny we Włoszech, cały proces będzie pokazany niejako w końcowym etapie, czyli zobaczymy, co mafiosi robią z towarem.
Okazuje się jednak, że „Zero Zero Zero” pokazuje niemalże całą drogą, jaką muszą pokonać narkotyki, żeby trafić do – tak powiedzieć chyba najbezpieczniej - klienta końcowego. I pokazany jest tu proces przemytu od umieszczenia ich w puszce z papryczkami, przez firmę transportową, aż do momentu, gdy trafi w ręce mafiosów. To oczywiście nie jest takie proste, bo gdyby serial pokazał tylko tę drogę, to byłby szalenie nudny.
„Zero Zero Zero” skupia się na ludziach uwikłanych w handel narkotykami.
Ciekawe, że chociaż w narkotykach są wielkie pieniądze, to nie zawsze widać je w pobliżu bohaterów. Więcej nie zdradzę, ale sporo w tej opowieści bardzo odmiennego podejścia do pieniądza, bogactwa i... ekonomii. „Zero Zero Zero” wypełnione jest – przynajmniej mogę tak powiedzieć po obejrzeniu pierwszych epizodów serii – przekonaniem, że handel narkotykami jest jednym z silników, który napędza współczesny świat, współczesne gospodarki.
Sama historia, oparta na popularnej książce Roberto Saviano, została zrealizowana z niesamowitym rozmachem. I to zarówno formalnym, jak i fabularnym. Ten pierwszy przejawia się naprawdę kapitalnymi zdjęciami. Kamera podróżuje po całym świecie, zabiera nas do Włoch, do Meksyku i Stanów Zjednoczonych. Sam pomysł na to, aby pokazać tak wiele lokacji brzmi dość wysokobudżetowo, ale taki jest serial. Nie szczędzi się tu na pokazaniu realnego świata, nigdy nie ma poczucia, że jakieś elementy są sztuczne i niepotrzebne.
Rozmach fabularny widać z kolei w tym, jak sprytnie twórcy bawią się liniami czasu. Pokazując wydarzenia niechronologicznie, buduje napięcie, które eksploduje dokładnie wtedy, gdy zażyczą sobie tego twórcy. Pozwala to udramatyzować dość zapewne realnie nudny aspekt wszystkich transakcji, które muszą zostać zawarte, aby narkotyki mogły rozpocząć swoją podróż.
Wyjątkowo ciekawym zagraniem jest obranie perspektywy oddziału specjalnego.
W 1. epizodzie znaczną część akcji obserwujemy niejako znad karabinu grupy specjalnej, która usiłuje dopaść handlarzy narkotykami. Widzimy pościg, strzały, przypadkowe ofiary. Ten element podobał mi się najmniej, bo dużo w nim było bardzo przewidywalnych i w gruncie rzeczy dość nudnych rozwiązań. Natomiast sam finał tej gonitwy jest więcej niż mocny, chociaż staram się unikać tego typu wyświechtanych określeń, to naprawdę wbił mnie w fotel.
Finalnie „Zero Zero Zero” zapowiada się kapitalnie, ma kilka bardzo mocnych stron, miewa – uzasadnione - dłużyzny. Ważne jest jednak, czy będzie umiał utrzymać uwagę widza w kolejnych odcinkach, bo na polu seriali o narkotykach ma naprawdę sporą konkurencję.