Wspaniały powrót Sophii Loren na ekrany. „Życie przed sobą” wyciśnie z was ostatnie łzy
Sophia Loren powraca z nie lada gracją wcielając się w Żydówkę Rosę, która przyjmuje pod swoje skrzydła muzułmańskiego chłopca o imieniu Momo. „Życie przed sobą” można już oglądać w Netfliksie.
OCENA
Historia opowiedziana w „Życie przed sobą” należy do tych, które streścić można w niemal jednym zdaniu. Rosa (Sophia Loren), ocalała z Holocaustu Żydówka i była prostytutka, spędza swoje srebrne lata w jednym z włoskich miasteczek, gdzie opiekuje się dziećmi, porzuconymi przez inne kobiety pracujące na ulicy. Pewnego dnia pod jej dach trafia niesforny chłopiec o imieniu Momo (w tej roli Ibrahima Gueye). Ich znajomość nie będzie miała łatwego startu, ale z czasem pojawią się szanse na zbudowanie pięknej relacji.
Zapewne, czytając ten niedługi opis fabuły, rysuje się już w waszej wyobraźni przebieg zdarzeń filmu „Życie przed sobą”.
Nie jest to specjalnie oryginalna historia, ani też nadzwyczaj nieprzewidywalna. Natomiast, to nie w tych elementach składowych tkwi siła filmu w reżyserii Edoardo Pontiego.
Na początek warto wspomnieć o tym, że „Życie przed sobą” to nie tylko adaptacja książki autorstwa Romaina Gary’ego, ale też remake filmu „Madame Rosa” (w Polsce znany pod tym samym tytułem co produkcja Netfliksa) z 1977 roku. Co ważne, „Madame Rosa” została nagrodzona Oscarem dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego. Od razu nadmienię, że film Netfliksa raczej podobnych szans mieć nie będzie.
„Życie przed sobą” A.D. 2020 to niezłe kino łączące elementy „okruchów życia” i melodramatu. I spisuję to jako zalety tej produkcji. Natomiast nie jest to rzecz wybitna. Historia jest tyleż samo przejmująca, co przewidywalna i nieraz serwowano nam podobne opowieści. Struktura „konfliktu” miedzy Momo a Rosą, też zbudowana jest na znajomych wzorach. Z początku nie ma między nimi zrozumienia, ale z czasem zaczynają się lepiej poznawać, otwierać przed sobą i dzięki temu tworzy się między nimi silna więź oparta na wzajemnym szacunku. Nietrudno też dostrzec w tym wątku delikatnych nawiązań/metafory konfliktu Izrael-Palestyna. Tylko tyle i aż tyle.
Od strony formalnej nie zobaczymy tu żadnych fajerwerków, ani uwodzących wzrok kadrów. Edoardo Ponti (prywatnie syn Sophii Loren) oszczędnie prowadzi kamerę, skłaniając się raczej ku filmowej ascezie i surowości niż wymyślnym trikom. Choć i tu nie jest do końca konsekwentny, bo w pewnym momencie daje nam scenę z... lwem w CGI. To chyba już specyfika włoskiego kina...
Scenariusz do wybitnych nie należy, ale „Życie przed sobą” to jeden z tych filmów, które ratują znakomite kreacje aktorskie. Oczywiście nie da się nie zacząć od fenomenalnej Sophii Loren.
Jeśli zastanawialiście się kiedyś na czym polega jej fenomen i dlaczego akurat ona spośród masy włoskich aktorek stała się międzynarodową gwiazdą, to film Netfliksa szybko wyjaśni tę kwestię. Każda scena w „Życie przed sobą”, w której pojawia się Loren, należy absolutnie do niej! Nawet gdy niewiele w niej mówi. Tego typu charyzma, moc władania nad uwagą obiektywu i wewnętrzna siła, która emanuje na zewnątrz, to rzadko dziś spotykane cechy u aktorów. Ale na to potrzeba też często właśnie czasu i doświadczenia idącego z nim w parze.
Z drugiej strony, Sophia Loren ma już 86 lat i to wręcz niesamowite, ile emocji jest w stanie nadal przekazać przed kamerą. Rosa w jej wykonaniu to kobieta z pasją i charakterem, silna, ale też i kobieca oraz delikatna. Doświadczona przez życie, ale nie trzymająca się od niego na pełny dystans. To wielka, przemyślana, pełna gracji i elegancji kreacja Loren, wspaniale poprowadzona przez jej własnego syna.
Ale partnerujący jej na ekranie młody Ibrahima Gueye również jest fantastyczny. Tyleż samo nieokrzesany, co skrywający wewnętrzny smutek i konflikt, chłopiec daje popisową kreację, która ma szansę zapisać się w waszej pamięci na dłużej.
Głównie dzięki tej dwójce „Życie przed sobą” jest seansem wyrastającym poza przeciętność.
Oczywiście sama historia nie jest totalnie banalna i jeśli lubicie się czasem zatopić w tego typu melodramatach, to z pewnością czeka was udanie spędzone 90 minut. Tym niemniej nie jest to wielkie kino i trochę szkoda, że głośny powrót Loren (być może w jej ostatniej roli, chociaż mam nadzieję, że nie) nie doczekał się lepszego materiału.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.