Po seansie filmu “Hitman: Agent 47” wyszedłem z kina zażenowany, ale nie zaskoczony. Nauczony doświadczeniem nie oczekuję zbyt wiele od filmów, które powstały na kanwie wydarzeń przedstawionych w grze wideo. Poszperałem w odmętach pamięci i przypomniałem sobie pięć innych filmów, które również okazały się kosmicznym rozczarowaniem.
Jestem fanem gier wideo i oglądam większość produkcji filmowych bazujących na historiach mających swoją genezę w formie interaktywnych produkcji. Niestety, nawet jeśli materiał źródłowy wydaje się idealny do przeniesienia na srebrny lub przynajmniej szklany ekran, nawet jeśli bohaterowie są angażujący i niejednowymiarowi, to rezultat może być okropnie rozczarowujący.
“Alone in the Dark” (2005)
Seria survival horrorów “Alone in the Dark” ma wielu fanów, a w 2005 roku zaadaptował ją na film niesławny Uwe Boll. Niemiecki reżyser znany jest dziś z kręcenia wywołujących odruchy wymiotne produkcji na motywach gier wideo. W przypadku “Alone in the Dark” wiele osób nie poznało się jeszcze na beztalenciu tego reżysera, dlatego seans był tak bardzo nieprzyjemnym doznaniem.
Fabuła filmowego “Alone in the Dark” porusza tematy paranormalne śledząc losy detektywa Edwarda Carnby’ego (Christian Slater), ale nie ma związku z serią gier - chociaż pierwotnie film i kolejna gra miały debiutować równolegle. Odpowiedzialne za cykl Eden Games po premierze filmu postanowiło… opóźnić premierę kolejnej gry i przepisać historię “Alone in the Dark 5”.
“In the Name of the King: A Dungeon Siege Tale” (2007)
Druga pozycja na liście również należy do Uwe Bolla, a do dzisiaj nie mogę zrozumieć jak udało mu się zachęcić do współpracy świetnego aktora jakim jest Jason Statham. Film “In the Name of the King: A Dungeon Siege Tale” powstał w 2007 roku w pięć lat po premierze gry i chociaż zebrał nieco lepsze recenzje niż “Alone in the Dark”, ta premiera była ciosem w twarz dla fanów gier. Kontynuacje filmu, które niestety powstały, również.
Adaptacja filmowa “Dungeon Siege” miała astronomiczny budżet w wysokości 60 mln dol., ale nie widać tego w żadnej scenie. Owszem, oprócz Stathama w obsadzie znaleźli się inni znani aktorzy jak Burt Reynolds, Ray Liotta, Ron Perlman i Leelee Sobieski, ale nie uratowali oni filmu przed klapą. Nie pomogło też to, że fabuła kinowego “In the Name of the King: A Dungeon Siege Tale” była podobna do… “Władcy Pierścieni”.
“BloodRayne” (2006)
Trzeci tytuł na mojej liście przeniesiony na kinowy ekran to również dzieło Uwe Bolla. Ponownie z materiału źródłowego zaczerpnięto naprawdę niewiele, a fani gry widząc co reżyser zrobił z historią seksownej półwampirzycy łapali się za głowę. Nawet aktorka Laura Bailey wcielająca się w główną bohaterkę gry była zdegustowana tym filmem.
Historia głównej bohaterki Rayne, w rolę której wcieliła się Kristanna Løken, nie miała związku z wydarzeniami z gry. Chociaż film miał budżet na poziomie 25 mln. dol. to twórcy szukali oszczędności gdzie się da - między innymi zatrudniając prostytutki zamiast aktorek do odegrania niektórych scen. Co jednak najbardziej zaskakujące, “BloodRayne” Uwe Bolla doczekało się… kontynuacji.
“Super Mario Bros.” (1993)
Na liście mógłbym zmieścić jeszcze wiele dzieł Uwe Bolla, ale nie ma co się dalej znęcać nad tym reżyserem. Wbrew pozorom nie on jedyny gwałci poczucie dobrego smaku u fanów gier wideo. Dekadę wcześniej Annabel Jankel i Rocky Morton próbowali z mizernym skutkiem opowiedzieć w swoim filmie historię dwóch najbardziej znanych hydraulików świata.
Co prawda mieli znacznie trudniejsze zadanie, bo adaptowana przez nich gra była bardziej abstrakcyjna niż produkcje, za które wziął się Uwe Boll, ale nie zmienia to faktu że “Super Mario Bros.” było filmem po prostu złym, trudnym w odbiorze i po prostu nijakim. Bob Hoskins wcielający się w rolę Mario nie krył nawet tego, że ten film to najgorsze co mu się przytrafiło w karierze.
“Pixels” (2015)
Ostatnim filmem w zestawieniu jest tegoroczne Pixels wyreżyserowane przez Chrisa Columbusa. Już sam tytuł filmu był mylący, bo kosmici udający bohaterów z klasycznych gier wideo ubiegłego wieku z PacManem na czele składali się nie z pikseli, a z… wokseli. To jednak pikuś przy tym, jak słaby był to obraz pod względem fabularnym.