Nowy animowany Spider-Man, który pofrunął na pajęczynie prosto do Disney+, z pewnością wzbudzi masę emocji. Zapewne w sporej części tych negatywnych ze względu na decyzje artystów w kwestii rasy i płci niektórych bohaterów. A szkoda, bo „przyjazny pająk z sąsiedztwa” to naprawdę udany duchowy następca tego kultowego z Fox Kids.
OCENA
Marvel cały czas rozwija aktorskie MCU, ale dział animacji też się nie obija. Ledwo co przywitaliśmy po latach mutantów w „X-Men 97” i pożegnaliśmy po trzecim sezonie Watchera i Strażników Multiwersum z „A co, gdyby…?”, a tutaj pojawił się nowy przyjazny człowiek-pająk z sąsiedztwa.
Czytaj inne nasze teksty związane ze Spider-Manem:
Your Friendly Neighborhood Spider-Man - recenzja
Animacja, która zadebiutowała w Polsce pod tytułem „Spider-Man: przyjazny pająk z sąsiedztwa”, ma dość burzliwą historię. Z początku nosiła tytuł „Spider-Man: Freshman Year” i miała być prequelem do filmów Sony o Peterze Parkerze granym przez Toma Hollanda w ramach Marvel Cinematic Universe. Później włodarze Marvel Television, zapewne po części ze względu na napięte relacje z właścicielem praw autorskich do aktorskich ekranizacji przygód tej postaci, zmienili zdanie.
W rezultacie mamy tutaj do czynienia z zupełnie nową wersją Petera Parkera, aczkolwiek wiele elementów z jego historii zostało na swoim miejscu. Mieszka z ciocią May po śmierci wujka Bena, jest outsiderem w szkole średniej i dopiero uczy się o tym, co płynie z wielką mocą. Nieco fajtłapowaty, ale o dobrym sercu, żyje sobie spokojnie aż do momentu, gdy gryzie go pewien wyjątkowy pająk - w tym przypadku pochodzący z jakiegoś innego, zapewne magicznego, wymiaru.
Przemiana chłopaka w człowieka-pająka następuje już po kilku minutach pierwszego odcinka, a potem raczeni jesteśmy czymś na kształt teledysku w ramach intro, podczas którego obserwujemy pierwsze kroki Petera Parkera na nowej drodze. W chwili, gdy zaczyna się akcja serialu, jest już aktywnym samozwańczym stróżem prawa i porządku w Nowym Jorku, ale zajmuje się chwytaniem pospolitych przestępców, a nie zatwardziałych kryminalistów, o superzłoczyńcach nie mówiąc.
A co tak naprawdę sprawia, że „Spider-Man: przyjazny pająk z sąsiedztwa” jest wyjątkowy?
Przede wszystkim charakterystyczna kreska, która przywodzi na myśl komiksy z ubiegłego wieku - i to takie już nieco nagryzione zębem czasu, ale nie podarte, tylko wyblakłe. Wzrok przykuwa też nietypowa animacja, która często jest realizowana z mniejszą liczbą klatek na sekundę niż tak, która jest wymagana do utrzymania iluzji płynnego ruchu. To oczywiście celowy zabieg stylistyczny artystów odpowiedzialnych za tę produkcję, by nadać jej wyjątkowego sznytu.
Fabularnie nowy Spider-Man osadzony jest jednak nie w połowie ubiegłego wieku, gdy do sklepów trafiły pierwsze komiksy o tej postaci, tylko w teraźniejszości, która wcale nie jest stylizowana na retrofuturystyczną. Dzieciaki używają tutaj telefonów komórkowych, aczkolwiek nie jest to nasz świat. Superbohaterowie są tutaj na porządku dziennym, a Doktor Strange walczący z demonem na terenie szkoły nie robi na Peterze i May aż tak dużego wrażenia, jak robiłby na nas.
Widać tutaj też pewne nawiązania do MCU, w tym w postaci biznesowego magnata odwiedzającego młodego chłopaka w jego własnym domu. W tym przypadku nie jest to jednak Tony Stark, tylko Norman Osborn. Fani komiksów dobrze wiedzą, że nie wróży to nic dobrego, o czym Peterowi wspomina Nico. Parker widzi w możliwości odbywania praktyk w jego firmie ogromną szansę i nie zamierza jej zaprzepaścić, przez co pakuje się dla naszej rozrywki w, a jakże, całkiem niezłą kabałę.
To skoro jest tak dobrze, to skąd ta moja obawa o nowego Spider-Mana?
Otóż stąd, że jeszcze przed premierą pewna głośna grupa odbiorców wyrażała w mediach społecznościowych dobitnie swoje niezadowolenie z decyzji podjętych przez twórców nowej animacji. W ich interpretacji Norman Osborn i jego syn Harry mają inny kolor skóry niż w oryginale, doktor Connors bez ręki jest kobietą, a najlepsza przyjaciółka głównego bohatera jest Azjatką (to znana z komiksów Nico Minoru). Cytując klasyka z mema: o gówno, tu idziemy znowu.
Oczywiście cały problem jest wydumany oraz podszyty nutką rasizmu i seksizmu. Często te same osoby nie mają problemu z alternatywnymi uniwersami, w których np. przestępcy przejęli władzę po tym jak Wolverine nieświadomie zabił wszystkich X-Menów, cała plejada postaci łączy się z Venomem albo młody Clark Kent wylądował w Związku Radzieckim, a nie w Kansas, no ale wystarczy, że Norman Osborn albo inna Barbara Gordon mają inny kolor skóry i już jest harmider.
Podobnie zarzuty padały zresztą wobec również niezwykle udanej animacji od konkurencyjnego DC, czyli „Batman: Caped Crusader”, w której Pingwinem okazała się kobieta, a Barbara Gordon i jej ojciec nie byli biali jak kreda. W obu przypadkach te zmiany nie mają jednak żadnego wpływu na frajdę, jaka płynie z seansu, więc gorąco polecam zignorować internetowych trolli i dać nowemu Spider-Manowi szansę, bo „przyjazny pająk z sąsiedztwa” jest naprawdę udaną produkcją.
Twórcy animacji nie wyważają otwartych drzwi, tylko dają nam to, czego w filmach Sony będących częścią MCU nam zabrakło, czyli typowe origin story. Jeśli ktoś jednak mimo wszystko jest sceptyczny, bo przywiązał się do poprzedniej animacji o Spider-Manie, bo np. oglądał ją za dzieciaka w Fox Kids, no to nic nie stoi na przeszkodzi, by sobie ją odpalić jeszcze raz. Disney+ ma przepastne archiwum pełne różnych inkarnacji Peterów Parkerów. Do wyboru, do koloru!
Pierwsze dwa odcinki animacji „Spider-Man: przyjazny pająk z sąsiedztwa” są już dostępne w Disney+, a kolejne będą pojawiały się co środę. Jakiś czas temu pojawił się również komiks typu tie-in, który rzuca nieco więcej światła na wydarzenia z pierwszego epizodu.