"A to Z" to nowa komedia romantyczna w odcinkach wyprodukowana przez Warner Bros. Television. Reżyserem tego lekkiego serialu jest Michael Patrick Jann, odpowiedzialny za stworzenie "Suburgatory" (pol. "Podmiejski czyściec"). W główne role wcielają się: Cristin Milioti (Zelda) i Ben Feldman (Andrew). Serial opowiada o związku Andrew i Zeldy, a dokładnie o 8 miesiącach, 3 tygodniach, 5 dniach i 1 godzinie przez które byli razem. Co wydarzyło się potem?
Opcje są dwie: albo się rozstali, albo wzięli ze sobą ślub i żyli długo i szczęśliwie. Tego jeszcze nie wiemy, a przekonamy się o tym prawdopodobnie dopiero w finale całego serialu. Jak na razie przewidzianych zostało 8 odcinków, po około 25 minut każdy. "A to Z" nie jest żadną rewolucją, nie jest produkcją wybitną, ani świetną. Ot, traktowany może być wyłącznie jako jakaś przekąska pomiędzy głównymi posiłkami, na które spożywamy "Gotham", "AHS" czy "The Walking Dead". "A to Z" to płotka wśród grubych ryb, ale płotka całkiem smaczna. Choć porównanie do deseru byłoby chyba bardziej trafione - serial Janna to słodki pączek, na który pozwalamy sobie czasem po krwistym steku. Dla równowagi.
Już pilotażowy odcinek "A to Z" uświadamia nam, że będzie różowo, sympatycznie, trochę śmiesznie. Czasem zdarzy się jakaś dramatyczna sytuacja, by za chwilę z pomocą przyszli nam wszyscy bohaterowie i pogłaskali nas, widzów, po główkach. "A to Z" to odprężacz. Pierwszy odcinek niebezpiecznie, choć ostatecznie z zachowaniem dystansu, przypomina nam sytuację z początków "How I Met Your Mother" (zwłaszcza, że w główną rolę kobiecą wciela się przecież słynna, odnaleziona ostatkiem sił matka!). Andrew to niepoprawny romantyk, idealista, który pracuje w firmie zajmującej się kojarzeniem par przez Internet. Zelda jest prawniczką. Podczas pierwszej randki mężczyzna zraża do siebie kobietę, mówiąc jej, że... są sobie przeznaczeni. Skądś to znamy prawda? (Spoiler: w pilocie "A to Z" znajdzie się też trąbka)
Całość rysuje się banalnie i sympatycznie. Jak zapowiada intro serialu - podczas kolejnych odcinków dowiemy się o wzlotach i upadkach tej pary, o tym, jak przebiegały ich randki, spotkania. Czy pierwszy odcinek jest obietnicą dobrej rozrywki? I tak, i nie. Tak, bo "A to Z" wypada na pewno lepiej niż "Mahattan Love Story", nie bo... to tylko miły serial, który ani nie rozbawi cię do rozpuku, ani specjalnie nie poruszy fabułą. Jest okej, ale czy w dobie tylu premier serialowych, takiej masy produkcji to nie trochę za mało?
Z przyjemnością zauważyłam, że w obsadzie znalazł się Parvesh Cheena, którego co niektórzy z nas znają z serialu "Outsourced" (pol. "Dostawa na telefon"), gdzie wcielał się w postać ciamajdy o imieniu Gupta. Serial, choć zabawny, niestety zdjęto po pierwszym sezonie z ramówki. Cóż, niestety podobnie może być z "A to Z" - co prawda jest miło (odwołania do "Powrotu do przyszłości" - miodzio!), ale to chyba za mało, aby przyciągnąć przed ekrany rzesze widzów.