"Amerykańska fikcja" na Amazonie jest dla wszystkich, których mierzi polityczna poprawność
Na ironię zakrawa fakt, że "Amerykańska fikcja" zgarnęła pięć nominacji do tegorocznych Oscarów (w tym dla najlepszego filmu). W końcu otwarcie przeciwstawia się wizerunkowi czarnoskórych, którym od lat zachwyca się Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej.
OCENA
Ja wiem, że w czasach, gdy polityczna poprawność jest ważniejsza od artystycznych wartości, na hasło "wątki rasowe" wszyscy dostajemy drgawek. Główny bohater "Amerykańskiej fikcji" również. Dlatego nie może znieść widoku swoich książek w dziale literatury afroamerykańskiej. Trafiły tam tylko z powodu koloru skóry Theoloniousa "Monka" Ellisona, bo przecież rasa nie odgrywa w nich żadnej roli. Z tego właśnie powodu nikt nie chce wydać jego nowej powieści, zręcznie napisanej reinterepretacji "Persów" Ajschylosa. Dla branżowych decydentów okazuje się bowiem niewystarczająco "czarna".
Co właściwie znaczy określenie "czarna"? Scenarzysta i reżyser Cord Jefferson nie udziela jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Zamiast tego dowiecie się od niego, że współczesna kultura wcale tak dobrze w różnorodność nie potrafi. "Amerykańska fikcja" to właściwie pełnometrażowa wersja żartu z reprezentacji rasowej w "Wiadomościach bez cenzury". Monk może być wręcz postrzegany jako starsza wersja czarnoskórego chłopaka, poszukującego w nich drogi do biblioteki. To intelektualista wywodzący się z rodziny lekarzy. On zresztą sam jest doktorem, tylko literatury angielskiej, więc, jak stwierdza jego brat Cliff, przydaje się co najwyżej do rozbioru logicznego zdania.
Więcej o filmach na Amazon Prime Video poczytasz na Spider's Web:
Amerykańska fikcja - recenzja nominowanego do Oscarów filmu
"Niewolnicy, przestępcy, raperzy" - tak prezentują się szufladki, w jakich kultura zamyka Afroamerykanów. Monk ma już tego dość, dlatego postanawia napisać totalną szmirę. Wypełnioną stereotypami i kliszami rodem z hood movies. To zresztą dość oczywisty trop, bo naprowadzają na niego już odniesienia do "New Jack City". Powieść jest więc typową historią spod znaku "Boże, czemu jesteśmy czarnoskórzy?" i główny bohater nawet nie liczy, że ktoś zechce ją wydać. Ku jego zdziwieniu jedno wydawnictwo oferuje mu za nią rekordową stawkę, a on zaczyna udawać zbiega, aby uprawdopodobnić jej fabułę. "Moja pafologia" (przemianowana potem na "Ku***") zostaje bowiem uznana za "surową i prawdziwą", co autora mierzi zdecydowanie bardziej niż to brzydkie słowo na "n" (tłumaczone jako "murzyn").
Dzięki temu wcielający się w główną rolę Jeffrey Wright może się popisać swoim komediowym timingiem. Profesorski autorytet przeciwstawia wybuchowej naturze swojego bohatera. Jego Thelonious, udając zbiegłego więźnia, wypada niezręcznie, ale potrafi też zadziornie bronić swojego zdania. Nie jest najsympatyczniejszą postacią, to człowiek trudny, mający problemy z agresją. Wciąż jednak łatwo mu kibicować. Wypowiadając wojnę stereotypom w kulturze i mierząc się z serią problemów osobistych, wydaje się bowiem cieplejszą wersją dr. Dona Shirleya z "Green Book".
"Amerykańska fikcja" to właściwie dwa filmy w jednym. Dostajemy bowiem ślepy na rasę melodramat rodzinny, idący w parze z zafiksowaną na rasie satyrą o nieudanym żarcie. Znaczenia rodzą się gdzieś w napięciu między tymi opowieściami, które łączą się w narracji o autentyczności. Nawet Cliff w jednej ze scen wyznaje swój żal, że nie wyoutował się jeszcze za życia ojca. Nawet gdyby rodzic go wtedy odrzucił, to odrzuciłby prawdziwego jego - wyznaje. Brzmi ckliwie? Portret czarnoskórego homoseksualisty i tak wypada tu znacznie lepiej niż w również nominowanym do Oscara "Rustin" od Netfliksa. A to przecież nawet nie jest produkcja o czarnoskórym homoseksualiście.
Więcej o tegorocznych filmach nominowanych do Oscarów poczytasz na Spider's Web:
Prawdziwość to dla opinii publicznej biedni Afroamerykanie z getta, podczas gdy główny bohater i jego najbliżsi to ich całkowite przeciwieństwo. Zapewnienia o tym, jak ważny jest autentyzm reprezentacji rasowej w kulturze, stają się pustosłowiem. Robią dobrze dla PR-u, o czym przekonujemy się, kiedy Theolonious dołącza do jury nagrody literackiej, bo organizatorzy nie chcieliby przy jej nazwie widzieć #SoWhite. Korzystając z książki "Erasure" Percivala Everetta, Jefferson buduje bowiem swoją opowieść na powidokach naszej rzeczywistości, chętnie odnosząc się do głośnych wydarzeń ze świata szeroko pojętej sztuki. Ostrze jego ironii okazuje się więc bronią do walki z zakłamaniem fałszywych proroków politycznej poprawności.
Istoty "Amerykańskiej fikcji" doszukuję się w pojawiającym się na chwilę na ekranie zdjęciu ze słynnego The Doll Test, który po raz pierwszy został przeprowadzony w latach 40. Eksperyment pokazał negatywny wpływ segregacji i rasizmu na samoocenę czarnoskórych dzieci. Potem został zmodernizowany i dzisiaj odnosi się już do braku bądź niewłaściwej reprezentacji mniejszości rasowej w mediach (SPOILER: wyrządza krzywdy). O tym właśnie jest ten film - jak ważna jest reprezentacja i jak wpływa na życie Afroamerykanów.
"Amerykańska fikcja" to film bardzo świadomy społecznie. Wyczulony tak na kwestie rasowe jak i klasowe. Z reprezentacji Afroamerykanów wyciąga to co najgorsze, aby skupić się na niedostrzeganych przez sztukę niuansach. Oczywiście, korzysta przy tym z gatunkowych skrótów i uproszczeń. Udaje mu się jednak kulturą zastąpić władzę w roli tego The Man, którego swego czasu próbowali obalić bohaterowie blaxploitation. Tym samym ze swojej lekkości czerpie największą siłę. Czarną siłę.
"Amerykańską fikcję" obejrzysz na Amazon Prime Video.