Nie wiem dokładnie gdzie jest pies pogrzebany, ale z filmowym uniwersum DC nie jest najlepiej. Filmy kinowe to jedno, ale kiedy wydawnictwo kompletnie niszczy jedną ze swoich najlepszych opowieści komiksowych w wersji animowanej, to sygnał, że poważne problemy nie są kwestią chwilową i indycentalną.
"Batman: Zabójczy żart", bądź w oryginale "Killing Joke", to jedna z najbardziej kultowych, utytułowanych i najlepszych noweli graficznych w historii komiksu. Stworzona przez Alana Moore’a i Briana Bollanda nowela to mroczna, psychologiczna jazda bez trzymanki. Pełna brutalności, mroku i szaleństwa opowieść o relacji Batmana i Jokera, oraz, przede wszystkim, odsłaniająca w pełni rozbudowaną origin story samego Jokera, wchodząca głebiej w jego życiorys i psychikę.
Komiks był narysowany genialną kreska, posiada unikalny, niepokojący klimat; jest znakomicie napisany, zarówno pod kątem dialogów jak i psychologii postaci oraz pełen dramatycznych zwrotów akcji i paru trudnych dla fanów uniwersum Batmana scen.
Tym, którzy nie znają komiksowego "Zabójczego żartu" i planują sięgnąć wpierw po wersję animowaną, szczerze jednak odradzam taką kolejność.
"Killing Joke" w wersji komiksowej to prawdziwe arcydzieło gatunku. Jego wersja animowana niestety nie powtarza tego sukcesu.
Aż dziw bierze, że mając pod ręką tak wybitny materiał źródłowy, twórcy animacji "Batman: Zabójczy żart", czyli głównie reżyser Sam Liu oraz producent Bruce Timm, postanowili trochę namieszać w tym wszystkim i zrobić to po swojemu. Dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane, jak to mówią, a ci panowie z pewnością trafią do popkulturowego piekiełka, za to co zrobili z kultową nowelą.
W czym leży problem? W pierwszych 20 minutach "Batman: Zabójczy żart".
O ile reszta filmu to w miarę wierne przeniesienie historii z noweli graficznej, tak ów 20-minutowy wstęp to oryginalne dzieło twórców. I nie dość, że kompletnie nie pasuje do całości, przez co wydaje się jakbyśmy oglądali dwa różne filmy, albo odcinki serialu, to jeszcze stanowi on gwałt na całej mitologii Batmana i przy okazji na postaci Batgirl/Barbary Gordon.
Ci, którzy znają komiks "Zabójczy żart", wiedzą [uwaga spoiler], że w pierwszym akcie opowieści Joker odwiedza córkę komisarza Gordona w domu i na jego oczach strzela jej prosto w kręgosłup. Barbara przeżyła, ale straciła władzę w nogach i od tej pory została przykuta to wózka [koniec spoilerów]. O ile w wersji komiksowej tragedia Barbary stanowiła tło dla psychologicznej potyczki Batmana z Jokerem, tak w wersji animowanej postanowiono bardziej pogłębić ten wątek. Przez co, cały 20-minutowy wstęp poświęcony został jej postaci, głównie jako Batgirl.
Już pomijam fakt, że cały jej wątek jest średnio ciekawy. Najgorsza jednak jest jej relacja z Batmanem, jaką postanowili zarysować twórcy animacji. Cały segment Barbary przypomina jakieś romansidło dla nastolatek, w którym to Batgirl cały czas miota się ze swoimi uczuciami, chcąc się jakoś przebić przez pancerz emocjonalny niedostępnego Mrocznego Rycerza. Wygląda to słabo w kontekście jakiegokolwiek filmu o Batmanie (nawet animowanego), a już w przypadku Killing Joke, zakrawa na profanację.
A to i tak jeszcze nic, w porównaniu ze... sceną seksu Batgirl i Batmana na dachu wieżowca Gotham City.
Ok, wiem mniej więcej o co chodziło twórcom filmu. Chcieli jakoś rozbudować postać Barbary i pogłębić jej relację z Batmanem w kontekście tragedii, która wydarzy się nieco później. Tyle tylko, że wyszedł z tego koszmarny potworek, pełen żenującej płycizny i kompletnie daleki od zachowań z jakimi kojarzy się w ogóle postać Batmana.
Domyślam się również, że twórcy chcieli zgromadzić wokół siebie trochę kontrowersji; brutalne sceny w animacjach dla dorosłych (w Stanach film ten wchodzi do kin z kategorią R) nikogo już specjalnie nie dziwą (w japońskich anime są na porządku dziennym). Tak więc trzeba było pójść o krok dalej i dorzucić scenę seksu. Szkoda tylko, że zrobiono to tak prymitywnie, bez większego szacunku dla postaci Batmana (i Batgirl, z której na dobrą sprawę zrobiono w tym filmie zakochaną pannicę i stereotypową nastolatkę, która zakochała się w o wiele starszym nauczycielu).
Kurcze, Batman przecież, jakkolwiek to zabrzmi, nie uprawia seksu! Ma swój kodeks, którego trzyma się tak mocno jak to tylko możliwe. Bruce Wayne pozwala sobie na typowe romanse jako wielkomiejski playboy, ale nie Batman. On jest mnichem i rycerzem w jednym. W dodatku ich relacja przypomina bardziej relację ojcec-córka. Także jest to dziwny, zły i fatalny ruch ze strony twórców filmu, którzy burzy praktycznie dalszą całość.
Reszta, jak wspomniałem, to wierne przeniesienie "Zabójczego żartu" z komiksów.
Tyle że animacja, choć dobra, nie jest na najwyższym poziomie. Kreska wydaje się w porządku, ale daleko jej do mistrzowskiego wykonania z komiksu. Reżysersko też nie jest to dobrze złożone. A przecież twórcy mieli praktycznie gotowy storyboard w postaci noweli tuż pod nosem. Widać, że koniecznie chcieli pokazać, że sami też mają jakąś autorską wizję. Szkoda tylko, że umiejętności zabrakło. Kevin Conroy podkładający głos pod Batmana jak zawsze spisuje się świetnie. Oczywiście i Mark Hamill użyczający swego głosu Jokerowi błyszczy i jest jednym z niewielu jasnych punktów animacji. Ale to praktycznie tyle jeśli chodzi o jakieś plusy.
Potężnie się zawiodłem na "Zabójczym żarcie". Jeden z najlepszych komiksów wszech czasów został brutalnie potraktowany przez twórców tej animacji. Z pewnością wybitne dzieło Alana Moore’a zasługiwało na lepsze potraktowanie. Tym większa szkoda, że " Batman: Zabójczy żart" jako pierwsza komiksowa animacja DC wchodzi do polskich kin. Niestety osobiście odradzam, ale ostateczną decyzję pozostawiam wam.