REKLAMA

Ostatnie odcinki „Zadzwoń do Saula” trzymały w napięciu niczym najlepsze filmy Tarantino — recenzja 5. sezonu

„Better Call Saul” to koronny przykład na to, że spin-offy w telewizji mają rację bytu. Ostatnie odcinki 5. sezonu „Zadzwoń do Saula” trzymały w napięciu niczym najlepsze filmy Tarantino.

better call saul 5 sezon recenzja zadzwon do saula netflix
REKLAMA
REKLAMA

Uwaga, w tekście drobne spoilery.

Wytwórnie filmowe, stacje telewizyjne oraz serwisy wideo na żądanie uwielbiają sięgać po nisko rosnące owoce. Twórcy zaś chętnie odcinają kupony od swych dzieł, więc nic dziwnego, że jesteśmy wręcz zalewani kolejnymi adaptacjami, rebootami i remake’ami, prequelami, sequelami i spin-offami, które w lwiej części przypadków są jedynie efektem pójścia na łatwiznę.

To zaczyna się robić już męczące, że gdy tylko jakieś dzieło odniesie sukces, to od razu pojawia się pomysł spin-off.

Jeszcze pal sześć, gdy pojawia się on naturalnie, a nowa produkcja zaczyna żyć własnym życiem, jak to miało miejsce w przypadku „The Simpsons”, ale w większości przypadków są efektem chłodnej kalkulacji. Westeros z „Gry o tron” jeszcze nie ostygło po fatalnym finale, a HBO planowało już nie jeden, a kilka seriali w uniwersum George’a R.R. Martina, co nie skończyło się dobrze.

Czasami desperacja twórców aż bije po oczach, ale trudno się dziwić biznesmenom, że próbują drenować nasze portfele małym kosztem. A nie oszukujmy się — przygotowanie produkcji, w której w głównej roli pojawi się dotychczasowy aktor drugoplanowy, bądź jeden z członków zwartej grupy, jest tańsze, niż dalsze opłacanie kilku gwiazd. Często jednak ulatuje wtedy cała magia.

przyjaciele netflix warner class="wp-image-252682"

Dobrym przykładem jest „Joey”, czyli serial o jednym z bohaterów kultowych „Przyjaciół”.

Tak jak serwisy VOD wyrywają sobie teraz prawa do emisji „Friends” i płacą za nie grube miliardy, tak „Joeya”, który utrzymał się w emisji niecałe dwa lata, nie da się nigdzie obejrzeć. Ja zaś nie umiem uciec od tego, że na każdy spin-off, który mi się podoba, mogę wymienić kilka innych, które okazały się prawdziwymi potworkami. Zdarzają się jednak perełki.

Uwaga na spoilery z serialu „Zadzwoń do Saula”.

Jedną z nich, dość niespodziewanie, okazał się „Better Call Saul”. Serial o śliskim prawniku, który obsługiwał największych baronów narkotykowych w Albuquerque, mógł okazać się kolejnym „Joeyem”. Zamiast tego otrzymaliśmy od AMC ponownie jeden z najlepszych seriali w historii, który już kilka lat temu stanął na własnych nogach i wyszedł z cienia „Breaking Bad”.

Zadzwoń do Saula” zrobiło z jednowymiarowego śmieszka bohatera z krwi i kości.

Jeśli tylko Vince Gilligan poszedłby po linii najmniejszego oporu, pokazałby nam w spin-offie po prostu więcej tego samego, robiąc z tego komedię. To byłoby jednak zbyt proste, więc Jimmy McGill w „Better Call Saul”… nie jest jeszcze Saulem. Co prawda na początku 5. serii, już po odzyskaniu licencji, praktykuje już jako Goodman, ale na jego pełną metamorfozę cały czas czekamy.

zadzwon do saula netflix better call saul 5 sezon recenzja class="wp-image-379380"

To jednak bynajmniej nie znaczy, że ten dzisiejszy Jimmy i ten sprzed pięciu lat to ta nadal sama osoba — wręcz przeciwnie. Bohater dojrzał i spoważniał, pozbył się też tej młodzieńczej naiwności. Nadal potrafi zachowywać pogodę ducha, ale na wizerunku niepoprawnego optymisty pojawiły się już groźnie wyglądające rysy. Pierwsze poważne pęknięcie wisi w powietrzu.

Nawet nie wiadomo kiedy temu bohaterowi nadano zaś tyle głębi, że gra w tej samej lidze, co Walter White i Jesse Pinkman.

Mimo to Jimmy w „Zadzwoń do Saula” nie przekroczył jeszcze tej nieuchwytnej granicy, którą jak wiemy z „Breaking Bad”, przekroczyć musi, by stać się tym pozbawionym skrupułów cwaniaczkiem piorącym pieniądze Heisenberga. „Better Call Saul” jednak nigdzie się nie spieszy, bo wie, że nie musi. To, że akcja nie gna tu na złamanie karku, jest ogromną siłą tej produkcji.

Dzięki temu, że akcja rozwija się leniwie, Vince Gilligan ma czas, by bawić się pracą kamery i pokazywać nietypowe kadry. To właśnie przeciągnięte do granic możliwości sceny budują to niewidzialne napięcie, a nawet jeśli wszystko idzie po myśli bohaterów, podświadomie jako widzowie i tak czujemy, że niedługo coś się wydarzy, co zmieni ich życie na zawsze.

zadzwon do saula netflix better call saul 5 sezon recenzja class="wp-image-379377"

Better Call Saul” igra sobie jednak z widzami, a cliffhangerem 5. sezonu jest… brak klasycznego cliffhangera.

Do dziś nie mogę wybaczyć AMC przerwania emisji 5. sezonu „Breaking Bad” na równy rok na moment po tym, gdy Hank odkrył sekret swojego szwagra. W nowym serialu twórcy nie stosują już takich tanich sztuczek. Los wielu bohaterów co prawda nadal jest niepewny, ponieważ Lalo uciekł spod przysłowiowego topora, ale życie Jimmy’ego nie jest w bezpośrednim niebezpieczeństwie.

Zdaję sobie jednak sprawę, że ta chwila oddechu, jaką dał nam finał 5. serii „Zadzwoń do Saula”, to tylko cisza przed burzą. Wiemy, że za rok doczekamy się finałowego sezonu, a tak jak wiemy, jaki los czeka Jimmy’ego oraz pozostałych bohaterów z „Breaking Bad”, tak w nowym serialu AMC pojawiło się przecież mnóstwo nowych postaci, które zdążyliśmy pokochać.

Ich brak w serialu-matce jest naprawdę kiepską wróżbą.

Co prawda nadal nie wiemy, co ze swoim życiem zrobi w czarno-białej przyszłości niejaki Gene, ale historia Saula jest już domknięta — tak samo, jak Mike’a Ehrmantrauta, Hector Salamanci czy Gusa Fringa. Lalo i Nacho, jeśli zginą, to łzy za nimi nie uronię, ale o życie Kim Wexler, partnerki Jimmy’ego, cały jednak drżę. To postać, która została fenomenalnie napisana i zagrana. Nie jest typową damą z opresji.

zadzwon do saula netflix better call saul 5 sezon recenzja class="wp-image-379374"

A twórcy również i tutaj przecież nie musieli się wcale wysilać. Skoro chcieli wprowadzić do tego uniwersum dziewczynę Goodmana, po której w „Breaking Bad” nie pozostał ślad, mogli z niej zrobić jedynie taką dekorację, na której tle główny bohater by ładnie wyglądał. Zamiast tego pokazali nam bardzo dojrzały związek dwojga ludzi rozumiejących się bez słów.

Mało który telewizyjny romans niesie za sobą aż tak duży ładunek emocjonalny.

Każda piękna scena pomiędzy tymi dwoma postaciami jest jednak podszyta świadomością widza, iż wspólne dni tej pary są policzone. Rozum podpowiada, że to właśnie śmierć Kim będzie tym katalizatorem przemiany poczciwego Jimmy'ego w cynicznego Saula, ale serce chce wierzyć, że i w tym miejscu Vince Gilligan i spółka nas zaskoczą… i pozbędą się jej w inny, niekoniecznie permanentny sposób.

Możliwe, że Saul jest samotny w „Breaking Bad” tylko dlatego, że po prostu rozstał się z żoną za porozumieniem stron. A kto wie — być może Wexler była pierwszą klientką Eda Galbraitha? Najsłynniejszy sprzedawca odkurzaczy w całym Nowym Meksyku, który pomagał bohaterom w tym świecie znikać, gdy zrobiło się wokół nich zbyt ciepło, pojawił się przecież w prologu 5. sezonu „Better Call Saul”.

Better Call Saul Ed Galbraith Robert Forster class="wp-image-397411"

Sprawę nieco komplikuje fakt, że Robert Forster, czyli aktor wcielający się w Eda, zmarł w zeszłym roku.

Nie oznacza to jednak, że jego bohater nie powróci, zresztą twórcy „Zadzwoń do Saula” mają tutaj pewną furtkę — pamiętajmy, że Goodman w „Breaking Bad” nie wiedział, jak znikacz wygląda, więc my też nie musimy już widzieć jego twarzy. Kto wie — może w kolejnym sezonie Jimmy dostanie kontakt do Galbraitha od Gusa i zostanie prawnikiem króla kurczaków w ramach podziękowania za uratowanie żony?

REKLAMA

Marzy mi się zresztą taki happy-end, w którym Gene spotyka po latach Kim, ale nie oszukujmy się — marne są na to szanse, jeśli spojrzeć, jaki los spotkał pozostałych bohaterów. Z jednej strony uśmiercenie Wexler wydaje się więc takie trywialne, ale czy właśnie największym zaskoczeniem w tym momencie nie byłoby zakończenie jej historii w taki sztampowy sposób?

Tego dowiemy się już za rok, jeśli tylko AMC uda się wznowić pracę na planie, a chociaż obawiam się, że finał tej opowieści zostawi w miejscu mojego serca ziejącą dziurę, to nic nie poradzę na to, że wprost nie mogę się doczekać. Jako widz czuję się też teraz trochę jak sam Jimmy, który nawet jeśli dobrze wie, że się sparzy, to i tak nie potrafi się powstrzymać przed dotknięciem palnika…

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA