Wydany nieoczekiwanie "małżeński" album Beyonce i Jaya-Z to hip-hopowy poemat na cześć ich związku, miłości oraz wyjścia z kryzysu. To także ostatni już rozdział opowieści o zdradzie, winie, wybaczeniu i powrocie do siebie najgorętszej pary show-biznesu.
OCENA
Takich oto czasów doczekaliśmy, że gwiazdy, nawet te największe, piorą swoje prywatne "brudy" publicznie. Zapraszając do waśni między sobą miliony obserwatorów. Co istotne, te najbardziej osobiste wyznania dotyczące kryzysu w związku Jaya-Z i Beyonce dotarły do fanów nie poprzez doniesienia prasy brukowej czy zdjęcia paparazzi - to sami artyści postanowili podzielić się nimi na swoich albumach.
Najpierw Beyonce w "Lemonade" wytoczyła ciężkie działa, oskarżając swego męża o zdradę, jednocześnie przyznając, jak trudne było to dla niej emocjonalnie. Na swoim albumie ,"4:44", Jay-Z z kolei przyznał się do winy, próbował się wytłumaczyć i prosić Beyonce o przebaczenie, metaforycznie klękając przed nią.
Na "Everything is Love" oboje oznajmiają światu, że wrócili do siebie, przeżyli kryzys i jest im teraz ze sobą lepiej niż kiedykolwiek. Istna sielanka, miłość kwitnie w najlepsze. Bo wszystko jest miłością.
Przyznam, że brzmi to wszystko trochę jak cynicznie wykalkulowana opowieść, żerująca na wojeryzmie dzisiejszego społeczeństwa wychowywanego na Facebooku i Instagramie.
Czy cały ten dramat związany z kryzysem w związku Beyonce i Jaya-Z mógł być tylko i wyłącznie szantażującą emocjonalnie odbiorców kampanią promującą najpierw solowe płyty Beyonce i Jaya-Z, a teraz ich wspólny projekt? Rodzina jako marka, którą trzeba zarządzać w mediach? Współczesna popkultura zna nie takie przypadki, choć ten byłby wyjątkowy pod względem logistyki, rozmachu i wpuszczenia obcych ludzi (liczonych w milionach) do prywatnych problemów rodzinnych.
Nie zmienia to jednak faktu, że tak "Lemonade" jak i "4:44" pod względem artystycznym warte były uwagi. Nie wiem czy za taką cenę, ale może w XXI wieku tylko tak można zainteresować sobą słuchaczy, którzy co chwila bombardowani są nowymi propozycjami?
Otwierający album Summer to jedno wielkie romantyczne wyznanie miłości. Beyonce śpiewa w nim:
W późniejszym, 713, dodaje – "nie ma takiej siły, która powstrzymałaby tę miłość".
W Apeshit mamy okazję posłuchać, jak Beyonce rapuje. I okazuje się, że nawet w tym gatunku można umieścić ją pomiędzy największymi. Jest absolutnie fenomenalna!
Jej wyczucie rytmu, perfekcja we frazowaniu, kapitalna dykcja, szczególnie w późniejszej partii kawałka, gdzie tempo rymów znacznie przyspiesza, naprawdę robi wrażenie.
Boss oparty na imponujących aranżach (ciekawe bity i motywy wygrane na trąbkach) rozpoczyna swoiste obnoszenie się pary muzyków ze swoim bogactwem. Robią to między słowami, ale wyraźnie czują potrzebę zaznaczenia swojej pozycji społecznej, co rusz wspominając o swoich firmach, samochodach, szykownych strojach, jachtach.
Oczywiście czynią to w o wiele mniej ordynarny i bardziej przemyślany sposób niż inni gangsta raperzy, ale trudno nie donieść wrażenia, że oboje wdrapali się na taki poziom samozadowolenia i pewności siebie, że muszą pokazać reszcie, gdzie jej miejsce.
Taka jest ich rzeczywistość, trudno więc mieć o to pretensje. Malują przed nami wizualny obraz arystokracji, po trosze prawdziwy, po trosze kiczowaty, jak gdyby świadomie nawiązujący do poetyki telenoweli. Zresztą już samo nazwanie swego projektu The Carters ma znamiona zabawy w poetykę opery mydlanej.
Do tego kryzys, który dopiero co pokonali, uczłowiecza ich pozycję, pokazując, że nawet w raju mogą być problemy, bo nigdy nie jest idealnie i nad związkiem zawsze trzeba pracować.
O ile na "Lemonade" wokalistka była pełna złości i buntu, tak na "Everything is Love" widzimy, jak dojrzała i doszła do punktu, w którym jej pewność siebie jest na najwyższym poziomie.
W Nice Beyonce daje się poznać z jeszcze bardziej zadziornej strony niż na "Lemonade". Pełna pewności siebie śpiewa:
Na Heard About Us, bez wątpienia najbardziej przystępnym masom, niemalże popowym kawałku, dodaje:
Fani Jaya-Z mogą być trochę zawiedzeni albumem "Everything is Love", jako że jest to krążek należący aboslutnie do Beyonce. To ona tu rządzi, odgrywa pierwszoplanową rolę, lśni i przyćmiewa sobą męża-rapera pod właściwie każdym względem. Można się wręcz pokusić o stwierdzenie, że jest to solowy album Beyonce z gościnnym udziałem Jaya-Z.
To Bey wypowiada tu najważniejsze kwestie. Jay-Z, trochę na drugim planie, wspomina co nieco o swoim dorastaniu w projektach, zetknięciu się z rasizmem. Trochę jak gdyby próbował w ten sposób usprawiedliwić swoje zachowanie. Może tak powinno być, w końcu to Jay odpowiedzialny był za ich kryzys. To Beyonce była ofiarą i to ona najwięcej wycierpiała.
"Everything is Love" to udane zwieńczenie trylogii o związku, który wyszedł z kryzysu, pokonał przeciwności i darzy siebie ponownie miłością i szacunkiem.
Czy potrwa to wiecznie? Nigdy nie wiadomo. Czy cały ten dramat jest rzeczywiście wart naszej uwagi? Na dobrą sprawę mamy tu do czynienia ze zwykłymi ludźmi, którzy zdobyli swoją sławę i pozycję śpiewaniem.
Chyba najzdrowiej będzie, jak skupimy się na samej muzyce, bo wspólna płyta Beyonce i Jaya-Z na szczęście nie jest tyko pustym wydarzeniem show-biznesowych salonów, ale dojrzałą produkcją ze świetnymi tekstami, mistrzowskimi wokalizami. Pełna silnego, bezkompromisowego przekazu i kapitalnej produkcji, w której dopieszczony jest każdy fragment, dźwięk, wszystkie sample i wstawki muzyczne do perfekcji.
Nie jest to może hip-hopowe arcydzieło, ale też na pewno nie mamy tu do czynienia z błahostką, której nie warto posłuchać. O tej płycie będzie się mówić, tak czy inaczej.