Trzy billboardy za Wisłą, Polska. Czas powiedzieć to na głos: naszą przestrzeń publiczną ogarnęła wojna
Jeszcze niedawno narzekaliśmy na nadmiar reklam w szeroko pojętej przestrzeni publicznej. Tymczasem ta właśnie przestrzeń coraz częściej staje się polem, na którym ścierają się już nie tylko marki, ale i konkretne środowiska. I mam co do tego bardzo mieszane uczucia.
Pamiętacie motyw przewodni filmu „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri”, w którym główna bohaterka (grana przez znakomitą Frances McDormand) jest tak zdesperowana w bólu po utracie bliskiej osoby, że wynajmuje tytułowe billboardy, by opowiedzieć o swojej traumie? Mam wrażenie, że podobną formę „terapii” coraz częściej wybierają polscy aktywiści — od prawa do lewa. Tylko czy to skuteczny sposób na poradzenie sobie z doznaną krzywdą? Co z tymi hasłami, które są skierowane nie „za”, ale „przeciwko” czemuś, albo — co gorsza — komuś? I jak do tego wszystkiego ma się kwestia tzw. obrazy uczuć religijnych, która podnoszona jest za każdym razem, gdy kampania społeczna sięga po symbole wiary?
Te pytania można mnożyć w nieskończoność, a odpowiedzi wcale nie są proste. Dlatego zdarza mi się tęsknić za czasami, kiedy billboard to był po prostu billboard: bardziej lub mniej szpecąca przestrzeń publiczną reklama, za którą nie kryło się nic poza chęcią zysku jej zleceniodawcy.
Wojna na gesty, wojna na słowa
Nie trzeba być ponadprzeciętnie bystrym obserwatorem rzeczywistości, żeby dostrzec falę inicjatyw, performance’ów i kampanii społecznych, które dawno opuściły „bezpieczne” zacisze internetu, gdzie — za przeproszeniem — każdy głupi może w dwie minuty stworzyć mema o dowolnej treści i puścić go w obieg. Coraz częściej nasza polsko-polska wojna wkracza bowiem na ulice miast i miasteczek, powoli czyniąc z przestrzeni publicznej pole walki.
W ostatnich tygodniach i miesiącach głośnych przykładów na poparcie tej tezy mieliśmy aż nadto. Do obrażających środowiska LGBT furgonetek, homofobicznych billboardów „zdobiących” Białystok (a także odpowiedzi na nie — m.in. w postaci inicjatywy youtubera Krzysztofa Gonciarza), a z drugiej strony — godzącego w uczucia religijne wielu katolików tęczowego „oflagowania” symboli religijnych, dołączyły niedawno wielkoformatowe plakaty „reklamujące” Chrystusa jako „króla Polski” czy takie bannery, jak ten szeroko komentowany na Twitterze, zaproponowany przez organizację „Roty Niepodległości”. Kilka przykładów poniżej:
Warszawa, ul. Górczewska pic.twitter.com/2OgHopQuD9
— ️↙↙↙ (@JGierzynska) September 8, 2020
Dlaczego najbardziej oburzają mnie profanacje dokonywane przez samych katolików
Żeby było jasne — jestem absolutną zwolenniczką kampanii społecznych, zwłaszcza tych w „słusznej sprawie”. A za takie sprawy uważam np. ochronę osób małoletnich, środowisk wykluczonych, czy mniejszości seksualnych, a także wszelkie kampanie edukujące m.in. na temat zaburzeń psychicznych, czy zachęcające do profilaktyki zdrowotnej. Problem zaczyna się w momencie, gdy te inicjatywy są narzędziem bezpośredniego ataku na konkretne grupy społeczne (jak np. wspomniana wyżej inicjatywa organizacji o tajemniczej nazwie Milcząca Większość, czy homofobiczne ciężarówki).
Jeszcze większe moje oburzenie i wewnętrzny (a czasem i wyrażany, jak chociażby w tym tekście) sprzeciw wywołują jednak akcje wykorzystujące symbole i elementy wiary. I nie, nie mam tu na myśli lewicowych aktywistów zawieszających tęczowe flagi na pomnikach Chrystusa (chociaż jako dla osoby wierzącej, był to dla mnie przykry widok — nie dlatego, że „tęcza obraża”, ale dlatego, że ważny dla mnie symbol stał się zakładnikiem sporu politycznego). Dużo większy opór budzą we mnie inicjatywy podejmowane przez środowiska plasujące się po skrajnie prawej stronie sceny tego sporu. Dlaczego? Ano dlatego, że środowiska te pod płaszczykiem zasad religijnych i swojego rzekomego przywiązania do katolicyzmu, jednocześnie zaprzeczają podstawowym chrześcijańskim wartościom.
Uważam, że billboard powołujący się na Pismo Święte (a raczej wyrwane z kontekstu jego fragmenty — come on, idąc tym tropem powinniśmy zamykać miesiączkujące kobiety na kilka dni w domu w obawie przed rytualną nieczystością), a jednocześnie występujący przeciwko innym osobom (aż prosi się użyć tu słowa bliźnim), i to w sposób godzący w ich dobre imię i godność, jest większą profanacją, niż tęczowa flaga powiewająca na którymś z pomników. Bo pomnik to nadal pomnik. Nie ma uczuć, nie może się rozpłakać. A człowiek już tak. Dlatego nie ma mojej zgody na zawłaszczanie nauki Kościoła przez skrajne, niejednokrotnie faszyzujące grupy, które z Biblii czynią nienawistną oręż.
Sebiksy są tak zadufani w sobie, że rozkazują nawet Bogu, w którego ponoć gorliwie wierzą
No dobrze, ktoś zapyta: a co złego widzisz w billboardach promujących Jezusa Chrystusa jako Króla Polski? Cóż, złego może nic. Dużo bardziej oburzają mnie np. reklamy z półnagimi kobietami zachwalającymi telewizory. Akcja zaproponowana rzez Radio Chrystusa Króla z Chicago budzi we mnie co najwyżej mieszankę rozbawienia i smutku. Bo jak inaczej zareagować na postawę „Sebiksów” z Żołnierzy Chrystusa i innych skrajnie „katolickich” (cudzysłów zamierzony) kolektywów, którzy najwyraźniej twierdzą, że mają większą władzę niż ten, w którego rzekomo wierzą?
W Polsce pojawiły się billboardy ukazujące wizerunek Jezusa Chrystusa. Inicjatorem akcji jest Radio Chrystusa Króla z Chicago, które stawia sobie za cel ewangelizację Polski. Opatrzone są różnymi hasłami, w tym: „Panie, ratuj nas, giniemy”
O tak, ratuj nas przed tymi fanatykami❗ pic.twitter.com/PoeuN1mMF7
— Monika Falej (@FalejMonika) September 8, 2020
*Zdjęcie główne: Facebook.com/Milcząca-Większość-107650931054950/