"Obecnie sztuka jest po prostu nudna" - Carpenter Brut opowiada nam o nowym albumie i inspiracjach
Jego twórczość to, jak sam mówi, muzyka lat 80., która nie powstała w latach 80. Syntezatorowe brzmienia łączą w sobie elementy muzyki metalowej, na której Frank B. Carpenter się wychował. Z francuską sensacją sceny synthwave'owej porozmawialiśmy o jego nowym albumie, dzisiejszej nostalgii za dekadą wypełnioną neonami i o współpracy z Ghost.
Carpenter Brur w wywiadzie dla SW Rozrywka:
Robert Skowroński: W ostatnich latach można zaobserwować renesans lat 80. Nie mam tu na myśli tylko muzyki, ale popkulturę w ogóle. Ogromnym zainteresowaniem cieszy się Stranger Things, powstała kontynuacja Blade Runnera, przykłady można mnożyć. Z czego twoim zdaniem to wynika?
Jeszcze kilka lat temu furorę robiły zespoły nawiązujące swoją stylistyką do lat 70., na przykład The Hives. Teraz po prostu przyszła pora na lata 80. Nie wiem, jak długo to potrwa, być może za jakiś czas nastanie moda na grunge. A dlaczego doszło do powrotu lat 80. właśnie teraz? Wydaje mi się, że w współczesnej sztuce nie ma zbyt wiele miejsca na zabawę, a lata 80. były naprawdę luzackie i wesołe. Mam na myśli styl ubioru artystów rockowych i popowych, te wszystkie kolorowe światła czy neony. Może ludziom tego brakuje i chcą odtworzyć tę dekadę, a młodzież chce po prostu ją odkryć?
Dla mnie to też najciekawszy okres dla kina. Wtedy powstały takie filmy jak RoboCop, Terminator, kolejne części Gwiezdnych wojen. To wszystko było ciekawsze niż dzisiejsze serie filmów Marvela. Jestem przekonany, że obecnie dzieciaki marzą mniej niż my, ludzie urodzeni w latach 70. czy 80., kiedy byliśmy mali. Wszystko to, na czym się wychowaliśmy, było nowe, niespotykane. Teraz film rozgrywający się w kosmosie to przecież już nic szczególnego. Sztuka jest obecnie po prostu nudna.
Jesteś zadowolony z tego, jak ten obraz lat 80. jest nam dziś sprzedawany?
Z reguły dobre pomysły pochodzą z undergroundu, ale wielkie firmy je zagarniają na swoje potrzeby i wykorzystują do swoich celów, aż w końcu zostają one tak przetworzone, że ludzie zaczynają mieć ich dosyć. To główny problem ze środkami masowego przekazu. Moment, w którym media sięgają po dane zjawisko i zaczyna się wokół niego robić mnóstwo szumu, to jednocześnie moment końca tego zjawiska i początek pustej mody. Doskonałym przykładem tego jest dla mnie Thor: Ragnarok, który nadużywa stylistyki lat 80. Ok, niech tak będzie, ale po co? Nie jest to przecież spójne z poprzednimi częściami, które nie miały nic wspólnego z tym okresem. Tego właśnie nie lubię, kiedy ludzie przywłaszczają sobie coś, co jeszcze kilka lat temu mieli totalnie gdzieś.
Powiedziałeś, że sztuka jest dziś nudna. Twoim zdaniem dotyczy to też sceny metalowej, z którą jesteś tak blisko związany? Jest tam miejsce na powiew świeżości?
Nie do końca jestem na bieżąco z tym, co się dzieje w świecie metalu, bo gdy pracuję, nie jestem w stanie słuchać muzyki. Oczywiście powstaje mnóstwo świeżych zespołów, ot choćby na scenie blackmetalowej, ale nie przypominam sobie niczego nowego, co by mnie zafascynowało. Wszystkie te numery brzmią jak remiks czegoś, co już kiedyś było. Dla mnie ostatnim zespołem, który na nowo odkrył gatunek jest Meshuggah, ale oprócz nich nie jestem w stanie wymienić kogokolwiek więcej. Jestem też ogromnym fanem Ghost, bo również wprowadzają sporo świeżości swoim graniem. Ich pomysł na pożenienie metalu z popem to coś nowego.
Skoro już o Ghost mowa. Jak doszło do waszej kolaboracji przy remiksie utworu Dance Macabre?
Byłem wtedy w trasie po Stanach Zjednoczonych, kiedy dostałem maila od Tobiasa (Forge’a, wokalisty Ghost - przyp. red.) z pytaniem o to, czy byłbym zainteresowany zrobieniem remiksu Dance Macabre. Prequelle, płyta, na której znajduje się ten numer, nie była jeszcze na rynku, zespół udostępnił wcześniej tylko singiel Rats, nie wiedziałem więc do końca, na co się godzę, bo nie znałem jeszcze tej piosenki. Dostałem od Tobiasa mp3 z utworem i stwierdziłem, że chcę uwydatnić przebojowość tego utworu. Nie chciałem robić z nią czegoś zupełnie nowego, może jedynie postawić nie na popowość, a na klimat disco.
Wiele osób, słysząc moją wersję, stwierdziło, że metal nie powinien skręcać w rejony muzyki popularnej, ale znalazło się też szerokie grono odbiorców, którym remiks przypadł do gustu. To była też okazja do rozpowszechnienia nazwy Carpenter Brut wśród fanów metalu i sprawdzenia, czy taki odbiorca jest w stanie zainteresować się moją muzyką. Jednak przede wszystkim zrobiłem to wszystko dla czystej frajdy i mam nadzieję, że to słychać.
Twoja wersja Maniac też powstała dla frajdy?
To trochę inna historia. Jakieś dwa lata temu mieliśmy zagrać w Paryżu i potrzebowaliśmy utworu na bis. Padło na Manic, bo uwielbiam ten kawałek, a przy okazji jego tytuł silnie koresponduje z tym, co reprezentuje Carpenter Brut. To chyba był dobry wybór, bo wiele osób czeka na ten kawałek bardziej niż na jakikolwiek inny z mojego repertuaru. Miał to być pomysł na jeden koncert, a stał się stałym punktem programu, choć nie wiem, czy tak już zostanie na zawsze.
W tym roku wydałeś album Leather Teeth, który opowiada fikcyjną historię Breta Halforda. Możesz ją przybliżyć?
To dzieciak, który zakochał się w najpiękniejszej cheerleaderce pod słońcem, ale ta niestety jest zakochana w rozgrywającym drużyny futbolowej. Bret próbuje ją uwieść, ma mu w tym pomóc specjalna mikstura, jednak w wyniku nieudanego eksperymentu zostaje on oszpecony i decyduje się na zostanie gwiazdą rocka. Staje się Leather Teethem, wokalistą zespołu Leather Patrol.
Ta historia dyktowała kształt poszczególnych utworów na płycie?
Przyjąłem na niej perspektywę tego chłopaka. Czasami jest wściekły, że dziewczyna nie odwzajemnia jego uczucia, ale z drugiej strony jest w nim promyk nadziei, że kiedyś może się to zmieni. Właśnie takie są utwory na Leather Teeth - niekiedy agresywne, jak Hairspray Queen, a niekiedy delikatniejsze, jak Sunday Lunch czy Cheerleader Effect. Zależało mi stworzeniu miksu tych dwóch skrajnych emocji.
Zaprosiłeś gościnnie dwóch wokalistów. Jak do tego doszło i dlaczego właśnie oni?
W Cheerleader Effect pojawia się Kristoffer Rygg z Ulver. To było dla mnie spełnienie marzenia, bo od dawna uwielbiam jego twórczość. Z kolei z Matem McNerneyem chcieliśmy zrobić coś razem od dłuższego czasu, więc naturalnym było, że przy okazji tej płyty możemy zrealizować ten pomysł. Nie kieruję się żadnym kluczem przy doborze wokalistów, jeżeli lubię czyjąś barwę, to z chęcią go usłyszę w swoim numerze. Chodzi o eksperymentowanie.
Przy okazji promocji swoich wcześniejszych EP-ek w każdym wywiadzie powtarzałeś, że jesteś zmęczony koncertowaniem. Znalazłeś sposób na uporanie się z tym?
Problem pozostał ten sam. Jednak teraz zawsze proszę mojego booking managera o więcej przerwy między trasami a okresem, który poświęcam na komponowanie. Ostatnie lata przyniosły mnóstwo koncertów, co było wycieńczające, a i tak nie udało nam się odwiedzić wszystkich miejsc, o które prosili fani. Nie jesteśmy w stanie zagrać wszędzie, czasami potrzebuję też być w domu dla mojej rodziny. Jednak przyszły rok to nowa era dla Carpenter Brut, przyniesie sporo muzycznych zmian, chcę też, aby koncerty były bardziej wypasione.
Czyli idziesz w stronę tak chwalonego przez ciebie Nine Inch Nails?
To dla mnie główny punkt odniesienia, ale nie chcę też nikogo kalkować, a realizować własne pomysły. Ale to prawda, jak widzę Nine Inch Nails, to jestem jak dziecko w Boże Narodzenie. Chciałbym się zbliżyć do tego poziomu pod względem zaawansowania show, ale to wymaga czasu, jak i nakładów pieniężnych. Dlatego też nie jesteśmy w stanie dotrzeć w każde miejsce, bo podróżowanie busami z całym naszym sprzętem nie należy do tanich.
Skoro jesteśmy przy oprawie Carpenter Brut: sprowadza się ona do obrazów przemocy, nagości czy ikonografii związanej z kinem grozy lub satanizmem. Nie obawiasz się aktów sprzeciwu wobec tego? Świat stał się dużo bardziej konserwatywny, dotyczy to nawet twojej rodzimej Francji, w której duże poparcie miała Marine Le Pen.
Oczywiście znajdą się osoby, na przykład feministki, uważające, że to co przedstawiam jest skandaliczne. Ja jednak nie staram się promować przemocy wobec kobiet, jestem temu przeciwny, co może potwierdzić moja żona.
Jasne, ale nie wszyscy muszą to rozumieć.
Tym gorzej dla nich. Cała moja dyskografia nie jest ciosem wymierzonym kobietom, to tylko mój hołd złożony filmom, które lubiłem za młodu. A mają one ze sobą jedną wspólną cechę - w większości kobiety w nich ginęły. Wyjątkiem od tej reguły są takie dzieła, jak na przykład Obcy, Piątek trzynastego czy I Spit on Your Grave. Nie chcę się jednak przejmować tym, czy ktoś zrozumie mnie właściwie, nie chcę zmieniać sposobu swojej pracy i wypierać się tego, co lubię i mnie inspiruje. Wiem, że jestem dobrym człowiekiem i nikomu nie robię krzywdy, to żaden manifest polityczny a hołd dla horrorów z lat 80. Wysłucham każdego rodzaju komentarzy, ale nie są one w stanie nic zmienić w moim postępowaniu.