„Czarna Wdowa” to prequel, ale nie taki, jak myślicie. Marvel nie zrobił kolejnego nudnego origin story
Od początku było wiadomo, że „Czarna wdowa” to kolejny prequel w ramach MCU i część fanów drżała, że znów zobaczymy nudne origin story. Marvel podszedł do sprawy nieco ambitniej.
W komiksach ta pochodząca z Rosji agentka T.A.R.C.Z.Y. pojawiła już w kwietniu 1964 r., a o jej pierwszych przygodach opowiadał 52 zeszycie serii „Tales of Suspense”, a swój debiut w Marvel Cinematic Universe również zaliczyła dość wcześnie, bo ponad dekadę temu w filmie „Iron Man 2”.
Od tego czasu Scarlett Johansson, czyli aktorka, którą zatrudniono do portretowania tej postaci, wcielała się w nią wielokrotnie, aż po latach otrzymała solowy film. Problem w tym, że Black Widow A.K.A. Natasha Romanoff zginęła w „Avengers: Koniec gry”, gdyż poświęciła swe życie, aby jej przyjaciel, Clint „Hawkeye” Barton, mógł zdobyć jeden z Kamieni Nieskończoności.
„Czarna Wdowa” to prequel MCU
Scarlett Johansson wciela się tym razem w nieco młodszą wersję swojej bohaterki, ale cieszy, że Marvel Studios nie poszło po linii najmniejszego oporu. Byłem pewien, że film pokaże nam zarówno szkolenie w niesławnej Czerwonej Komnacie, jak i tajemniczą misję w Budapeszcie, ale należąca do Disneya wytwórnia zrobiła fanom psikusa. Skupiła się na czymś innym, chociaż… i tak zaczęła od początku.
Krótki prolog poświęcono dzieciństwu Natashy oraz jej młodszej „siostry” Yeleny i szybko wyszło na jaw, że życie bohaterek w Ohio było kłamstwem: „ojciec” dziewczynek (Alexei Shostakov znany też jako Red Guardian) okazał się rosyjskim agentem. Jego zadaniem była infiltracja organizacji S.H.I.E.L.D., a „żona” mężczyzny, Melina Vostokoff, była jedynie częścią przykrywki…
Potem scenariusz „Black Widow” serwuje nam naprawdę długi skok w czasie.
Po krótkim intro, przywodzącym na myśl „Homeland”, tyle że w realiach Zimnej Wojny, w którym widać urywki z życia bohaterki w ZSSR, widzowie wyrwani z końcówki ubiegłego wieku przenoszą się aż do czasów niemal współczesnych. Natasha Romanoff zakończyła właśnie karierę w S.H.I.E.L.D. i ściga ją teraz Thadeuss Ross za to, że opowiedziała się po stronie Steve’a Rogersa w „Wojnie bohaterów”.
Z filmu dowiadujemy się przy tym, na czym polegała wspominana w innych filmach misja w Budapeszcie, ale dopiero później i widzimy jej urywki w ramach flashbacków. Marvel zdradza też, co dokładnie musiała zrobić Natasha, by przyjęto ją do organizacji S.H.I.E.L.D., ale nie jest to głównym tematem filmu; bohaterka, z którą spędzamy ponad dwie godziny, jest już dojrzałą kobietą.
Siłą nowego obrazu Marvela jest przy tym fakt, że scenariusz skupia się na czymś nowym (przynajmniej z perspektywy widzów), czyli ponownym spotkaniu Natashy z Yeleną. Siostry wymieniają się notatkami i wspólnie ruszają walczyć z demonami przeszłości — jednak zanim będą mogły się z nimi zmierzyć, muszą uwolnić „ojca”, który odsiaduje wyrok w rosyjskim więzieniu o zaostrzonym rygorze…
„Czarna Wdowa” trafiła dziś do kin na całym świecie, w tym w Polsce. Pierwszy kinowy film Marvela od dwóch lat można oglądać również za dodatkową opłatą w ramach niedostępnego w naszym kraju streamingu Disney+.