Finał „Czarnobyla” skręcił w stronę patetycznego Hollywood i prawie popsuł doświadczenie całego serialu
Nowy serial HBO, „Czarnobyl” już na starcie doczekał się doskonałych opinii od widzów i krytyków. Kolejne odcinki również spotykały się z przeważająco pozytywnymi ocenami, ale finałowy odcinek nieomal zniszczył to wszystko. Twórcy mini-serii nagle całkowicie odeszli od faktów historycznych i zaserwowali widzom dydaktycznego potworka.
OCENA
Uwaga! Tekst zawiera spoilery dotyczące ostatniego odcinka „Czarnobyla”.
Ostatnimi czasy bardzo dużo mówi się o nieudanych serialowych finałach. Emitowane przez lata, wieloodcinkowe produkcje mają to do siebie, że często kończą się niesatysfakcjonujący sposób. Trudno bowiem zamknąć wszystkie wątki i zawrzeć całą gamę emocji w jednym, czasem podwójnym epizodzie. Coś podobnego spotkało niedawno „Grę o tron”, której 8. sezon spotkał się z powszechnym odrzuceniem przez fanów, recenzentów i zwykłych widzów.
Teoretycznie podobny problem nie powinien jednak dotyczyć „Czarnobyla”. W końcu mowa o trwającej zaledwie jeden sezon pięcioodcinkowej mini-serii. Twórcy serialu nie mogli mieć problemów z domknięciem wszystkich wątków, bo sprawa dotyczy w dużej mierze autentycznych osób i zdarzeń. Chronologia i objętość zostały z góry ustalone, choć oczywiście w dziele fabularnym można było dokonać kilku zmian. Craig Mazin i jego ekipa od samego początku dosyć ostrożnie podejmowali się jakichkolwiek większych odstępstw od prawdy historycznej. Aż do 5. odcinka.
W ostatnim odcinku „Czarnobyla” twórcy postanawiają zrobić z tego wiarygodnego serialu patetyczną bajeczkę o bohaterstwie.
Trójka głównych bohaterów przestaje być dosyć przypadkowymi ludźmi, którzy zostają rzuceni wbrew swojej woli w wir wielkiej polityki i ogromnej katastrofy. Zamiast tego awansują na pozycję niemal członków ruchu oporu, którzy występują przeciwko aparatowi państwa i kłamstwom szerzonym z ZSRR. Oczywiście nie ma to nic wspólnego z ówczesną rzeczywistością i prawdziwymi losami Walerija Legasowa czy Borysa Szczerbiny.
Od samego początku serialu największe pretensje wobec scenarzystów były podnoszone w związku z postacią Uliany Chomiuk. Według twórców bohaterka stanowi symbol wszystkich naukowców, którzy brali udział w badaniu przyczyn i skutków wybuchu reaktora jądrowego. Od samego początku nie przystawała ona jednak ani do panującej wtedy rzeczywistości, ani postawy pozostałych bohaterów. Niestety, w finałowym epizodzie pozostałych dwóch bohaterów zaczyna zachowywać się identycznie.
W rzeczywistości nie doszło do żadnego wielkiego, publicznego wyznania prawdy na temat Czarnobyla. A przynajmniej nie w takiej formie, jak pokazuje to dzieło HBO. Za takie ujawnienie świat uznał odważny występ Legasowa w Wiedniu, który tutaj zostaje przedstawiony jak próba ukrywania prawdy. Wszystko dlatego, żeby na koniec móc zrobić wielki sądowy spektakl na miarę najbardziej wymyślnych hollywoodzkich filmów.
W ZSRR nic podobnego nie mogło mieć miejsca. Ale co gorsza całkowicie pozbawia to sensu wymowę całego serialu.
„Czarnobyl” to przecież dzieło opowiadające przede wszystkim o sile strachu, która rządzi nad każdą osobą w autorytarnym systemie. Podwładni boją się szefa, szef dyrektora, dyrektor przewodniczącego regionalnego KC i tak dalej. Do wypadku w Czarnobylu nigdy by nie doszło, gdyby nie iluzja podtrzymywana z obawy przed zwolnieniem, krzywdą najbliższych, torturami i śmiercią. Przez cztery kolejne odcinki twórcom serialu udaje się pokazać, że w takim systemie liczą się tylko niewielkie zwycięstwa i ciche sukcesy, o których praktycznie nikt się nigdy nie dowiaduje.
W systemie takim jak ZSRR w dużej mierze nie ma dobrych i złych. Nikt nie jest wolny od działań opresyjnego aparatu państwowego, nawet ci na samym szczycie. Zrobienie ze Szczerbiny, Legasowa i Chomiuk bojowników o prawdę i wolność nie ma więc żadnego sensu. Wygląda to wszystko, jakby twórcy bali się braku zrozumienia u przeciętnego amerykańskiego odbiorcy, który oczekuje podobnych wielkich gestów, bo jest do tego przyzwyczajony.
Na szczęście pomimo wpadki na koniec „Czarnobyl” wciąż jest serialem absolutnie godnym obejrzenia.
To fantastycznie nakręcona i sprawnie zagrana historia, która z mocnym przywiązaniem do detali tworzy portret nie tylko samej katastrofy w Czarnobylu, ale też innych elementów życia w Związku Radzieckim. Wiele scen pokazanych w każdym z odcinków mogłoby spokojnie pretendować do najważniejszych nagród branży filmowej. Spodziewam się zresztą, że HBO pomimo słabszego 8. sezonu „Gry o tron” i tak zgarnie mnóstwo Emmy właśnie dzięki „Czarnobylowi”.
Gdyby nie zakończenie moglibyśmy mówić spokojnie o jednym z najlepszych, najbardziej konkretnych i świetnie zrealizowanych seriali ostatniego roku. Bez tego i tak jest dobrze, ale wielu widzów lepiej orientujących się realiach systemu komunistycznego będzie kręcić nosem na amerykański patos i bohaterstwo jak z komiksów złotej ery. Ale w świecie serialu bardzo rzadko mamy do czynienia z ideałami, więc może nie ma się co na „Czarnobyl” obrażać.
- Czytaj także: współczesne losy zamkniętej elektrowni atomowejCo stało się z Czarnobylem po upadku ZSRR? Sprawdźcie .