Czarnobyl, najniebezpieczniejszy zakątek na Ziemi - kiedyś faktycznie tak sądzono, ale to nie do końca prawda. Może i nie jest to miejsce tętniące życiem, ale nie jest też wyludnione. Mało tego - sceneria największej tragedii w historii energetyki jądrowej to dla niektórych cel destynacji turystycznych.
Minęło ponad 30 lat od wybuchu czarnobylskiego reaktora numer 4. Jednak trzy inne pracowały jeszcze przez dobrych kilka lat od 26 kwietnia 1986 roku. Reaktor nr 2 zamknięty został 15 marca 1989 roku po pożarze turbiny prądotwórczej, później wyłączono reaktor nr 1 w dniu 30 listopada 1996 roku, zaś reaktor nr 3 zamknięto 15 grudnia 2000 roku pod naciskiem rządów państw europejskich.
Dziś ludzie wciąż tam pracują i kontrolują stan wygaszonych reaktorów. Dostęp do bloków energetycznych elektrowni w Czarnobylu mają tylko pracownicy pilnujący uśpionych reaktorów oraz naukowcy, ale też niektóre wycieczki. Jądrowa inwestycja oraz cała Strefa Wykluczenia wciąż pochłaniają duże sumy pieniędzy potrzebne na ich utrzymanie.
Przebywanie w strefie przy elektrowni jest bezpieczne?
Ludzie nie powinni tam żyć przez następne dobrych kilkanaście tysięcy lat, ale nawet kilkudniowa wycieczka do Czarnobyla nie powinna się odbić na niczyim zdrowiu. Potrzebny jest jednak zdrowy rozsądek i zastosowanie się do kilku reguł.
Teren skażony promieniotwórczością to strefa w obrębie 30 kilometrów od zniszczonego reaktora w Czarnobylu. Niezmiennie pozostaje ona wykluczona ze zwykłego użytku. Trzeba być świadomym, że wartości radiacyjne w zonie nie są jednolite. Podczas zwykłego spaceru po ulicach Czarnobyla lub Prypeci wartości na wyświetlaczu dozymetru mieszczą się zazwyczaj w granicach 0,02–2 μSv/h (mikrosiwertów/godzinę). Dla porównania, zwykłe prześwietlenie klatki piersiowej dostarcza ciału w kilka chwili nawet 100 μSv.
Inaczej odczyty prezentują się w okolicach samej elektrowni, zwłaszcza w bezpośrednim sąsiedztwie sarkofagu, który ma chronić radioaktywne pozostałości przed wydostaniem się na zewnątrz. Tam pomiary dozymetrów mogą pokazywać wartości od 3 do 8 μSv/h. I to nie powinno w żaden sposób odbijać się na zdrowiu, choć wielogodzinne przebywanie w tamtejszych rejonach raczej nie wróżyłoby niczego dobrego.
Lepiej też nie wchodzić w bezpośrednią interakcję z glebą, wodą, roślinami, złomem i innymi przedmiotami. Cała ta materia przez lata wchłaniała promieniowanie jonizujące. Mech znajdujący się na tamtejszych chodnikach czy ścianach emituje po kilkanaście μSv/h, zaś pozostawione w zonie maszyny nawet ponad 100 μSv/h. Jednak jeśli nie pije się wód gruntowych i nie dotyka gołymi rękami wszystkiego co wokół, to nie ma obaw o zdrowie i życie.
Dlatego Prypeć, jak i sam Czarnobyl są częstym kierunkiem destynacji urban explorerów, ale nie tylko.
Firm organizujących wypady do zony są dziesiątki. Pomimo tego, że każda z nich zapewnia o swojej wyjątkowości, oferują one mniej więcej to samo. Często są to opcje jednodniowe (koszt od 90 do około 170 dol.) lub dwudniowe (od około 225 do 325 dol.), a start wycieczki to w przeważającej ilości przypadków Kijów.
Można oczywiście wybrać się też na własną rękę, choć to już bardziej ekstremalna wycieczka. Po zonie kręcą się różne służby, które co prawda nie mogą zabronić przebywania tam, ale wstęp do budynków, np. w Prypeci, nie jest legalnie dozwolony. Punkt kontrolny Dytiatky to początek Strefy Wykluczenia - stąd do Czarnobyla jest nieco ponad 20 km, zaś do Prypeci ponad 40 km.
Rozpoczyna się podróż przez liczne wioski, które obróciły się w ruinę, jedną z nich jest Zalesie.
Dużą atrakcją jest tzw. Oko Moskwy. To radziecki radar pozahoryzontalny zwrócony w stronę Stanów Zjednoczonych. Miał służyć do wykrywania nadlatujących nad terytorium ZSRR pocisków balistycznych z głowicami nuklearnymi.
Jednak jedną z głównych atrakcji jest Prypeć, miasto widmo, w którym zatrzymał się czas. Nad jego centrum wciąż góruje godło Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, a w okolicy da się znaleźć czerwone gwiazdy oraz wizerunki Lenina. Znajduje się tam Dom Kultury Energetyk, w którym wciąż zalegają plakaty z Gorbaczowem i innymi politykami. Są też szkoły i przedszkola z porozrzucanymi na ziemi książkami, zdewastowanymi salami lekcyjnymi i salami gimnastycznymi.
W relacjach odwiedzających Prypeć pojawia się wspomnienie opuszczonego wesołego miasteczka z diabelskim młynem. Pierwotnie wybudowano je na obchody 1 maja, ale jak wiemy ostatecznie nigdy nie spełniło swojej funkcji. Miasto posiada też szpital, do którego przywożono strażaków, którzy jako pierwsi dotarli pod zniszczony blok. Skażone ubrania, które wcześniej z nich ściągnięto i zniesiono do piwnicy, zalegają tam do dziś. Wykazują one aktywność promieniotwórczą na poziomie kilkuset mikrosiwertów na godzinę.
Wizyta pod słynnym reaktorem jest dla każdego, gorzej z dostaniem się do środka.
Można go obejrzeć od zewnątrz, ale wejście do sterowni numer 4 jest zarezerwowane dla nielicznych. Jest to na tyle niedostępne miejsce, że kiedy w 2016 roku na 30. rocznicę awarii chciały się tam dostać liczne ekipy telewizyjne, nie wyrażano na to zgody. Nie można niczego dotykać, ani kłaść na ziemi. Dla specjalnie dopuszczonych do czarnobylskiej elektrowni jądrowej udostępniane są pomieszczenia bloku numer 3, które są bliźniaczo podobne do tych z numeru 4. Takie wycieczki z racji ograniczeń czasowych nie są niebezpieczne dla ludzi.
Samo miasto Czarnobyl to niewielki ośrodek miejski, gdzie mieści się m.in. hostel Dziesiątka, sklep i kilka budynków dla osób ciągle pracujących na miejscu. Nie ma tam zbyt wiele do zobaczenia, poza niewielką plenerową wystawą robotów używanych do usuwania skutków czarnobylskiej tragedii.
Po awarii dla ewakuowanych mieszkańców Prypeci zbudowano od podstaw nowe miasto 60 km od Czarnobyla – Sławutycz. Codziennie setki ludzi ustawiają się na miejscowym peronie, aby udać do pracy w Strefie Wykluczenia. Nikt nie wsiada, ani nie wysiada, póki pociąg nie osiągnie celu. To m.in. dlatego, że linia kolejowa przechodzi przez terytorium Białorusi.
W Strefie Wykluczenia dobrze rozwija się fauna.
Tamtejsze tereny można wręcz nazwać swego rodzaju rezerwatem pozbawionym ingerencji człowieka. Zwierzętom promieniowanie nie jest straszne, zresztą niektórzy specjaliści zapewniają, że jego poziom spada, choć zdania w tej kwestii są podzielone. Można tam spotkać wiele gatunków różnych zwierząt – od łosia, jelenia, bobra i sowy, a nawet niedźwiedzia brunatnego, rysia czy wilka. Mało tego, niektóre populacje zwiększyły się od czasów katastrofy.
Oznak życia dzikich zwierząt jest tam mnóstwo i to nawet na tych bardziej uczęszczanych szlakach. Rozkopana ziemia to efekt plądrowań dzików, ścięte drzewa to ingerencja bobrów. Swój dom znalazły gatunki zagrożone wyginięciem, w tym konie Przewalskiego.
Optymistyczne wnioski dotyczą jednak przede wszystkim dużych ssaków. Inne badania mówią zaś o tym, że tutejsze nornice częściej chorują na zaćmę, a kolonie pożytecznych bakterii żyjące na skrzydłach ptaków ze strefy są mniejsze. Z kolei u jaskółek dymówek występuje częściowe bielactwo, a liczba kukułek zmalała.
Gorzej jest w kwestii flory.
Lasy to w zasadzie zbiorniki radioaktywności, z której 90 proc. znajduje się w ściółce. Źle dostosowane do takiej sytuacji są drzewa, a najlepiej widać to na przykładzie Czerwonego Lasu, znajdującego się między Czarnobylem a Prypecią. To miejsce, gdzie opad radioaktywny był szczególnie dotkliwy. Wszystkie drzewa zmieniły barwę na rudawą, a następnie obumarły. Do dzisiaj promieniowanie jest tam kilkukrotnie wyższe niż w reszcie strefy.
Mchy, grzyby i porosty rosnące w górnych warstwach gleby, z której czerpią składniki odżywcze, wykazują wysokie stężenie promieniotwórcze. Materiał radioaktywny jest przenoszony przez łańcuch pokarmowy. Nornice zjadają skażone grzyby, one same są zaś potem zjadane przez wilki, które w efekcie także zbierają promieniowanie. Wnioski jednak są takie, że populacjom zwierząt dużo bardziej szkodziłaby obecność człowieka, niż skutki uboczne czarnobylskiej tragedii.
Wybudowana w 2016 roku arka ma izolować reaktor na co najmniej następne 100 lat.
Jednak problem dalej istnieje. Brak technologicznych rozwiązań do tego, by bezpiecznie zdemontować i wywieźć elementy roztopionego reaktora, który jeszcze długo będzie stanowić zagrożenie. Neutralizacja znajdujących się tam odpadów będzie kosztowała góry pieniędzy. Problem został czasowo rozwiązany, ale przyszłe pokolenia otrzymają go w spadku, zatem najlepiej jest działać szybko. Tylko jak?