Początek Dana Browna to kolejna książka o przygodach Roberta Langdona. Brown stworzył tego bohatera na potrzeby powieści Anioły i demony, ale powszechnie znany stał się dopiero drugi tom przygód, czyli słynny Kod Leonarda Da Vinci.
OCENA
Od czasu wydania Kodu Leonarda Da Vinci popularność Dana Browna wciąż rosła. Każda kolejna książka sprzedawała się albo lepiej, albo przynajmniej równie dobrze jak poprzednia. W pewnym momencie autorem i jego serią zainteresował się Hollywood i zaczęły powstawać filmy z Tomem Hanksem w roli profesora Langdona.
Początkowe tomy serii były typowymi thrillerami opisującymi teorie spiskowe. Było tak do Zaginionego symbolu. W Inferno pojawiło się więcej elementów science-fiction niż historycznych - chociaż wątek Dantego i jego maski wciąż był tu mocno obecny. Dopiero Początek prawie zupełnie porzuca historyczne motywy - mamy tutaj współczesny technothriller dziejący się na tle intryg pałacowych.
I tyle nowego można powiedzieć o Początku.
Bo wszystko inne jest niestety takie samo. Mamy tutaj tajemniczego kościelnego dostojnika, piękną kobietę i naukowca, który rzucił wszystko na jedną szalę. Jest kilka nowości związanych z najnowszymi technologiami i odkryciami naukowymi, ale pełnią one rolę ozdobnika i pretekstu do ruszenia fabuły do przodu. Niestety, nie wszystko jest takie samo. Wiele elementów powieści jest gorsza niż w poprzedzających ją tomach - ma się wrażenie, że autor momentami zapominał, jak się pisze. A może poprzednio korzystał z usług lepszego redaktora?
Tematem Inferno był transhumanizm. Tematem Początku są... początki istnienia, sztucznej inteligencji oraz zagadnienie życia w symulacji.
Dan Brown znajduje poczytne tematy, które są obecne na pierwszych stronach gazet i portali.
Dan Brown zachował również swój styl, który każdemu czytelnikowi po kilkuset stronach mocno daje się we znaki. Cechą charakterystyczną tego stylu są encyklopedyczne wstawki wyjaśniające prawie każde zagadnienie. Niestety sprawiają wrażenie, jak gdyby były skopiowane z Wikipedii. Brzmią one bardzo sztucznie i mamy wrażenie celowego zwiększania objętości tekstu. Wygląda to tak:
Innym, charakterystycznym dla Browna, chwytem jest sztuczne opóźnianie akcji przez opisywanie sytuacji. Te opisy zwykle nie mówią czytelnikowi nic sensownego. Ot, coś w stylu: „To zupełnie zmienia postać rzeczy! - pomyślał Langdon. Że też na to wcześniej nie wpadłem!”. Oczywiście zaraz po tym zdaniu następuje nowy rozdział, w którym występuje antagonista Langdona, a gdy narracja powróci do profesora, nadal nie dowiadujemy się niczego nowego. Jest to niezręczność narracyjna, którą teoretycznie należałoby usunąć z powieści w procesie redakcji - jednak nie oszukujmy się - wtedy niewiele by z tej powieści pozostało.
Sposób pisania Browna jest bardzo męczący. Nierealne, statyczne sytuacje są komentowane w sztuczny sposób przez bohaterów.
Dostajemy więc więcej tego samego, tym razem podlanego wikipedyczną wiedzą o sztucznej inteligencji i komputerach kwantowych. Gdy raz natrafiłem na ciekawą i oryginalną myśl dotyczącą konfliktu między wiedzą naukową i wiarą, szybko okazało się, że Brown zacytował w niej wypowiedź jakiegoś naukowca.
Nie chciałbym, abyście zrozumieli mnie opacznie: uwielbiam literaturę rozrywkową i „gatunkową”. Czytuję całe serie thrillerów (np. uwielbiam „szachową” serię Stevena Jamesa). I serię Dana Browna o Langdonie lubiłem aż do książki Zaginiony symbol. Jednak ostatnio autor zalicza wpadki: dialogi i opisy robią wrażenie jeszcze bardziej wymuszonych, a łopatologiczne wyjaśnienie każdej kwestii działa na nerwy. No i rozwiązania całej zagadki, muszę przyznać, domyśliłem się na tyle wcześnie, że kolejne strony, tylko mnie utwierdzały w moich przypuszczeniach. Rozczarowujące. Jeśli dodamy do tego kompletnie nieprawdopodobne psychologicznie zachowania i wątek narzeczonej księcia, rodem z brazylijskich telenowel, to otrzymamy mieszankę zupełnie niestrawną.
Początek Dana Browna to powieść wyjątkowo męcząca.
Gdyby nie obowiązek recenzencki, rzuciłbym ją w kąt i nie doczytał do końca. I wam (choć i tak pewnie mnie nie posłuchacie) radzę to samo. Na rynku jest wiele znacznie lepszych książek rozrywkowych. Może lepiej poświęcić czas na przeczytanie czegoś innego?