Netflix zrobił właśnie znakomitą, krwawą adaptację gry wideo. Już po raz trzeci
Wszyscy zachwalają Max za zrealizowanie znakomitej adaptacji popularnej gry wideo, a przecież Netflix zrobił to samo już trzykrotnie. Jasne - nie są to produkcje live action, przez co nie robią takiego wrażenia; nie są to też ekranizacje tytułów o takiej renomie (choć w świecie graczy mają status kultowych). Mówimy tu jednak o prawdziwych perełkach: produkcjach świetnie napisanych i znakomitych audiowizualnie. Do „Arcane” i „Castlevanii” dołączył właśnie serial „Devil May Cry”.
OCENA

Warto dodać, że w przypadku takich cudeniek jak „The Last of Us” twórcy adaptacji - jeden z nich będący zresztą również autorem oryginału - mieli już gotowy znakomity scenariusz, na którym mogli się opierać. W przypadku takiego „Arcane” czy właśnie „Devil May Cry” scenarzyści musieli się trochę napocić - w pierwszym przypadku skryptu w ogóle brak, w drugim, cóż, jest on nieco zbyt prosty i pretekstowy. Ograniczeni settingiem czy pewnymi elementami gier, które w jakiejś formie musiały zostać przetworzone i wpięte w serialową fabułę, mieli pod górkę - ale podołali. I jakkolwiek animacje spod szyldu streamingowego giganta często dowożą, w związku z czym przyzwyczaiły mnie już do pewnego poziomu, tak przyznam, że jestem pod niemałym wrażeniem tego, jak świetny serial udało się utkać z tych fajnych, ale - wybaczcie - głupiutkich materiałów bazowych z trzeciej części cyklu od Capcomu.
„Devil May Cry” Netfliksa to serial z pogranicza urban fantasy i kina akcji, którego twórcą jest Adi Shankar (zgadza się, był też showrunnerem „Castlevanii”), a za produkcję odpowiadają studio tego artysty oraz słynne południowokoreańskie Studio Mir. Fabuła skupia się na historii Dantego - straumatyzowanego w dzieciństwie najemnika i łowcy demonów - który stara się powstrzymać demoniczną inwazję na Ziemię, dowodzoną przez potężną istotę znaną jako Biały Królik. Przy okazji zostaje uwikłany w konflikt z niezwykle sprawną wojowniczką o imieniu Mary oraz rozpoczyna podróż ku samopoznaniu, zgłębiając szokującą prawdę o swoim pochodzeniu i dziedzictwie.
Devil May Cry - recenzja serialu Netfliksa
Sprawa jest prosta: chcesz dobrej animacji opartej na grze, dzwoń do Shankara. Jak dla mnie gość mógłby poświęcić się adaptacjom w stu procentach. Po tym, jak tchnął nowe życie w „Castlevanię” dla Konami oraz połączył uniwersum gier Ubisoftu w neonowo-przerysowanym retro-miksie „Captain Laserhawk”, nabrałem ogromu zaufania do jego twórczości. Mimo tego obawiałem się, że nie uda mu się wycisnąć nic wartościowego z opowieści o Dantem - cieszę się, że byłem w błędzie.
Po pierwsze: twórca świetnie przełożył dynamikę gry na inne medium. Zamknięcie czasu akcji w 48 godzinach, intensywne tempo narracji i stylistyka, mnożące się zagrożenia i fabularne wolty, wyczuwalnie niebezpieczni i nieprzewidywalni wrogowie, ścielący się gęsto trup - „Devil May Cry” to dzieło ze wszech miar frenetyczne, ale nie w ten męczący, tiktokowy sposób. Cała ta intensywność rozwija się naturalnie, wynika z charakteru opowieści, swoją drogą: zaskakująco angażującej. To podręcznikowy przykład serialu idealnego do binge’owania, ba, binge-watching wydaje się tu wręcz wskazany, by nie rozbić tego napięcia, poczucia brania udziału w jednej wielkiej, błyskawicznej i zwartej ośmioodcinkowej akcji, która wcale nie potrzebuje rozbicia na rozdziały.
Warstwa wizualna od studia Mir prezentuje się świetnie: sekwencje akcji porywają rozmachem, ilością detali i olbrzymią dawką brutalności, przekładając dynamiczną mechanikę gry na język animacji. A to wszystko zostało podkreślone cudownym soundtrackiem z początku lat 2000, w którym dominują nu-metalowe klasyki (już w intro przygrywa nam zresztą Limp Bizkit). Cudo.
Świetne jest też to, że w tej estetyce ejtisowych akcyjniaków i solidnej fabule urban fantasy znalazło się też miejsce na znacznie dojrzalsze tony narracji - opowieść wzbogacona jest o zaskakująco dojrzały komentarz społeczny dotyczący zderzenia praw imigracyjnych z amerykańskim elitaryzmem. Bez przesady i egzaltacji, za to błyskotliwie i z wyczuciem. Irytują tylko okazjonalnie infantylne dialogi - pisząc je scenarzysta chyba co jakiś czas transformował się w swoją nastoletnią edgy-wersję. Najwyraźniej dał się ponieść dziecięcej nostalgii.
Wisienką na tym ekscytującym torcie jest epizod szósty: niemal pozbawiony dialogów, wykorzystujący różne style animacji, posilający się wybitnie dobranym soundtrackiem, a przy okazji pogłębiający portrety bohaterów w niezwykły sposób. Nie chcę zdradzać nic więcej, ale uważam, że ten odcinek to małe dzieło sztuki. I ostateczny powód, dla którego warto spędzić z tym serialem cztery godziny pełne frajdy.
- Tytuł serialu: Devil May Cry
- Lata emisji: 2025
- Liczba sezonów: 1
- Twórcy: Adi Shankar, Alex Larsen
- Obsada: Johnny Yong Bosch, Scout Taylor-Compton, Hoon Lee
- Nasza ocena: 8/10
- Ocena IMDb: 7,6/10