„Doom Patrol” w 2. serii robi się jeszcze bardziej pokręcony. To tutaj superbohaterowie boksują się ze szczurami i tańczą na rolkach
Serial „Doom Patrol” wrócił na HBO GO, ale magia świeżości gdzieś już uleciała. Superbohaterowie po przejściach, którzy przestali się rozwijać, zaczynają już powoli męczyć widza.
OCENA
Tak jak w kinach niepodzielnie rządzi Disney ze swoim Marvelem, tak w telewizyjnym świecie adaptacji komiksów to Warner Bros. i DC Comics wiodą prym. Mimo to po bardzo udanym debiutanckim sezonie „Doom Patrol” nieco żałuję, że powstała kontynuacja. Dostaliśmy po prostu jeszcze więcej tego samego, tylko podkręconego do potęgi, a ja poczułem przesyt.
Jedyne co się zmieniło, to pierwotna platforma dystrybucji, a nowym domem „Doom Patrol” w Stanach Zjednoczonych jest HBO Max.
Co prawda produkcja na wyłączność od serwisu DC Universe nadal jest dostępna na tej platformie dla fanów komiksów, ale Warner Bros. postanowił dodać ją od razu również do biblioteki swojej najnowszej usługi wideo na żądanie. Na naszym rynku nie robi to jednak żadnej różnicy, bo „Doom Patrol” tak jak był dostępny w HBO GO, tak jest dostępny w tej usłudze nadal.
Dzięki temu jestem zaś już po trzech pierwszych odcinkach, ale nie potrafię w sobie wykrzesać tyle samo entuzjazmu, co za pierwszym razem. Już w zeszłym roku scenariusz skąpany był w oparach absurdu — bohaterowie wchodzili do innego wymiaru przez tyłek osła i ratowali świata poprzez pertraktacje z przerośniętym karaluchem przy pomocy tropiciela jedzącego włosy z brody.
„Doom Patrol” w 2. serii staje się jeszcze bardziej pokręcony.
Bohaterów spotykamy tam, gdzie pożegnaliśmy ich ostatnio. Ich arcywróg został uwięziony w obrazie, a wszyscy protagoniści prócz Larry’ego zostali pomniejszeni i żyją sobie na stole z kolejką-zabawką niczym bohaterowie filmu „Kochanie, zmniejszyłem dzieciaki”. Poruszający się na wózku Niles obiecuje im oczywiście, że już za minutkę, już za momencik ich odczaruje.
To się oczywiście nie udaje, a Cliff, Rita, Jane, i Cyborg stają się z dnia na dzień coraz bardziej sfrustrowani. Ci zwariowani superbohaterowie z przypadku dowiedzieli się w dodatku, że ich opiekun na nich eksperymentował i jest źródłem całego zła, które ich spotkało w życiu. Prowadzi to do tarć i napięć w tej wielobarwnej, aczkolwiek nieco nudnej już grupie.
Jedyną nową postacią, która dołączyła do bohaterów, jest w końcu córka Nilesa.
Dorothy, czyli dziewczyna o twarzy małpy, gdyż tak nazywano ją za młodu, nie wyróżnia się jednak specjalnie i przynajmniej na przestrzeni pierwszych trzech odcinków się nie rozwija — bo nie dostała na to szansy zarówno od swojego ojca, jak i od scenarzystów. Wystarczyło pierwsze przestawienie nam tej postaci, byśmy wiedzieli o niej wszystko.
Niestarzejąca się dziewczynka, która całe swoje życie spędza w ukryciu, a jej podświadomość ściąga do realnego świata demony, nie jest zbytnio wyszukanym pomysłem. Co gorsza, inne postaci pierwszoplanowe również się jakoś specjalnie nie rozwijają, a „Doom Patrol” w 2. sezonie utrwala ich obraz, jaki widzowie w swoich głowach już mieli. Status quo pozostaje niewzruszone:
- Cliff klnie i wyładowuje swoją agresję, bo nie może pogodzić się z faktem, że Niles zniszczył mu życie;
- Jane ćpa, byle tylko uciszyć pozostałe 63 głosy w swojej głowie i powoli traci panowanie nad swym ciałem;
- Rita chce stać się pełnoprawną bohaterką, ale brakuje jej wiary we własne siły i nie ma wsparcia od bliskich;
- Larry cały czas rozdrapuje rany z przeszłości i nie umie się pogodzić z tym, że zostawił swoją rodzinę na dekady.
Jedynym bohaterem, który przynajmniej na pozór poszedł do przodu — bo tak naprawdę nadal nie przepracował swojej traumy i kręci się w kółko — jest Cyborg. Opuścił on jednak pozostałych bohaterów i znalazł sobie dziewczynę po przejściach w grupie wsparcia i nie wiadomo jeszcze, w jaki sposób jego historia połączy się ponownie z tym głównym wątkiem.
Nie jestem tym jednak specjalnie zainteresowany, bo ten główny wątek jest strasznie miałki.
Tak naprawdę zresztą trudno zaś ocenić, co nim właściwie jest, bo oprócz obserwowania kolejnych dni z życia mocno dysfunkcyjnej rodziny niewiele tu robimy. Zabrakło narratora i myśli przewodniej, przez co mam wrażenie, iż „Doom Patrol” idealnie nadawał się na miniserię, a zrobienie z tej produkcji tasiemca zabrało tę magiczną aurę, która otaczała serial.
Od dawna wiemy też, że możemy po tym serialu spodziewać się wszystkiego, więc pojawienie się złoczyńcy manipulującego czasem tak, by stworzyć niekończącą się imprezę dla ludzi jeżdżących w kółko na rolkach nie jest już w stanie sprawić, że podniosę ze zdumienia brew. To samo tyczy się Kuby Rozpruwacza z nożami we łbie, który zmienia swoje ofiary w motyle.
Mam ogromną nadzieję, że w kolejnych odcinkach coś się wreszcie wydarzy takiego, co zatrzęsie światem bohaterów na dobre. Utrzymywanie wspomnianego status quo na siłę to zabieg typowo komiksowy, który w produkcjach aktorskich rzadko kiedy ma rację bytu. Taka stagnacja, z jaką mamy tu do czynienia, rzadko kiedy jest czymś pożądanym…